Regulamin 
Profil
Wyszukaj
Projekt "LUSTRO"
Grimuar
Kapituła
Bulla
Skąd: z norki
Postów: 51
Punkty: 134
Zgodnie z wnioskiem formalno nieformalnym jaki złożyłem ostanio w Obsesji ogłaszam wszem i wobec otwarcie projektu LUSTRO, którego to celem jest literackie wywnętrzenie się członków klubu i stworzenie ciągu opowiadań. Zasad pisania opowiadań nie będę tłumaczył, wystarczy że przeczytacie pierwsze trzy a wtedy z całą pewnością zrozumiecie o co w nich chodzi i co je łączy. Poniżej zamieszczam pierszą część cyklu ze specjalną dedykacja dla Gosi, która ma napisać część drugą.

Po wnikliwej uwadze Słowika uznałem jednak, że napiszę o co chodzi. Chodzi o to, że piszemy historię lustra. A właściwie ciąg historyjek w których to lusto występuje i przechodzi z rąk do rąk. To takie feralne lustro -jego posiadaczom będa sie zapewne zdarzały różne nieprzyjemności w wyniku których będzie ono wciąż zmieniało właścicieli. W historii lustra nie moze być "dziur", jeśli jedna osoba kończy opowiadanie w jakimś miejscu to nastepna musi je podjąć w tym samym lub przynajmniej zrozumiale do niego nawiazać. Nie wolno lustra przypadkiem znajdować, nie wyjaśniajac skąd sie wzięło w danym miejscu. Poza tym nie ma żadych zasad.

P.S. Naukowym celem projektu jest określenie jaki poziom kiczu jest charakterystyczny dla niewielkiego klubu fantastyki, takiego jak nasz ;)

P.S.2 Tutaj zamieszczamy tylko kolejne odcinki serialu, jak czujecie potrzebę dyskutowania o warsztacie i dokonywania krytycznych analiz, to raczej w osobnym wątku. Wielkie dzięki dla tych, którzy już coś napisali -wyście pionierami, a za wami niech pójdą miliony!
0808-133-133
Opłata według taryfy lokalnej.
Offline
Profil
Wiadomość
Grimuar
Kapituła
Bulla
Skąd: z norki
Postów: 51
Punkty: 134
Kupiec Albert Bernham kupił nowy dom. To było spełnienie jego marzeń. Połowę swego czterdziestopięcioletniego życia spędził w niewielkim, ciemnym mieszkaniu w kamienicy przy ulicy Grabowej, ciułając srebrniki na zakup czegoś okazalszego. Skromny sklepik odziedziczony po ojcu przynosił mu więcej zmartwień niż zysków, a handel baranimi kożuchami, w który inwestował niemal wszystkie nadwyżki pochłaniał tyleż pieniędzy co i czasu. Z mizernymi skutkami. Z tego też powodu Bernham nie mógł sobie pozwolić na założenie rodziny, wszystkie ewentualne zyski przeznaczając na spłaty przedawnionych długów a wolny czas spędzając na targowisku, gdzie wraz z przyjacielem Gerardem kręcił barani interes. W ten sposób upłynęła mu młodość i tak spodziewał się doczekać starości. Miał tylko na dzieję, że zdoła jeszcze się nieco dorobić zanim starość odbierze mu siły i że nie będzie musiał umierać w nędzy i głodzie. Marzył po cichu, że może pozna jeszcze jakąś nieszpetną wdówkę i przynajmniej w ostatnich latach życia zazna nieco przyjemności.
Jednak przed dwoma tygodniami przybył do niego posłaniec z banku Mandiniego, przynosząc mu piorunujące wieści. Gerard umarł a więc zgodnie z prawem kupieckim połowa majątku z handlu kożuchami należy do niego – Alberta Benthama. Jak się okazało majątek ten opiewał na sumę 6000 dukatów, której Bentham nie potrafił sobie nawet wyobrazić. Stary Gerard okazał się największym szelmą i skąpcem. Być może przez lata ukrywał przed nim kolosalne zyski, pozwalając mu na marnowanie najlepszych lat życia w biedzie, podczas gdy wszystkie pieniądze wysyłał zapewne swym dzieciom pobierającym nauki w stolicy! A może wzbogacił się niedawno i zamierzał uciec gdzieś z całym majątkiem, zostawiając mu na głowie upadły interes i nie spłacone podatki. Jak było naprawdę nie wiadomo, grunt że wieść o bogactwie zupełnie zaskoczyła Alberta. W jednej chwili z biednego sklepikarza stał się bogatym kupcem. Gdy już ochłonął i pozbierał skołatane nerwy, pierwszą jego decyzją był zakup prawdziwego przestronnego domu. Z ogródkiem i karmnikiem dla ptaków. Z salonem, w którym będzie można ustawić fotele i pykać fajkę przy kominku. Z prawdziwą łaźnią zamiast cuchnącego zbiorowego szaletu. Z dużą kuchnią, do której będzie mógł zatrudnić jakąś miłą dziewkę do pomocy…
Jak postanowił tak zrobił, kupił piękny dom z ciemnej cegły położony niedaleko murów miasta. Dom, w którym z pewnością będzie mógł jeszcze założyć rodzinę.
Pozostało jedynie pytanie, co zrobić z mieszkaniem przy Grabowej. Na myśl o sprzedaży coś ukłuło go w okolicy mostka. Bądź co bądź spędził tu kawał swojego życia. Przywiązał się do tych skrzypiących drzwi, trzeszczących schodów, sopli lodu, jakie w mroźne dni tworzyły się na głównym korytarzu. Przyzwyczaił do ubogich mieszkańców kamienicy, znał na pamięć ich kłótnie, które niosły się po korytarzu, wiedział o problemach, jakie niosło im życie a nawet czasem dzielił z nimi drobne radości jak narodziny dziecka czy wydanie córki za mąż. Nie mógł tak po prostu pozbyć się tych wspomnień i tego mieszkania. Postanowił więc je wynająć. Dzięki temu będzie mógł nadal odwiedzać czasem to miejsce, a jednocześnie nie będzie ono stało zupełnie bezproduktywnie. Bernham był bowiem kupcem z krwi i kości, i nawet sentymenty nie przesłaniały mu podstawowego celu, jakim było robienie interesu zawsze i wszędzie.
Mieszkanie było wyposażone skromnie. Meble były już stare, jednak nie zniszczone, gdyż dbał o nie, wiedząc że nie będzie sobie mógł pozwolić na nowe. Była tu ciężka dębowa szafa, łóżko z twardym materacem, stół i dwa krzesła, stojący w rogu lampion oraz prosta komoda a nad nią stare lustro. Lustro to należało jeszcze do jego babki i było jedynym elementem wyposażenia, który wydawał się mieć jakąś wartość. Albert nie był pewien czy bardziej pragnie zabrać je ze sobą czy też chce żeby pozostało nienaruszone na tej ścianie, na której wisiało przez tyle lat, odzwierciedlając każdy dzień jego życia. Postanowił że najpierw przyjmie najemcę i dopiero wtedy zdecyduje, czy chce cos stąd zabrać.
Wieść o tanim mieszkaniu rozniosła się szybko, Bernham miał w końcu wielu znajomych na targowisku. Następnego dnia już z samego rana pojawili się chętni. Pierwszy przybył mężczyzna mniej więcej w jego wieku. Poszukiwał mieszkania, do którego mógłby przenieść swoją starą matkę, gdyż ta zawadzała jemu, jego żonie i dzieciom, kaszląc nieustannie jakby miała suchoty a jednak wciąż nie mogła zemrzeć.
-Nijak już z nią wytrzymać panie –mówił żywym, podnieconym głosem –charcze całymi dniami i w nocy, wyspać się nie można. Ja rano wstawać muszę a i dziecko mię się nowe urodziło, ta go ciągle budzi. Ogłupieć można. Zmiłuj się panie, zapłacę osiem dukatów, niech se ona tu w spokoju zemrze.
Bentham nie chciał by stara kobieta umierała w jego domu, w spokoju czy nie. Nie mógł też uwierzyć, że ten mężczyzna chciał ją tu po prostu zostawić bez żadnej opieki. Na myśl o tym, że kiedyś przyjdzie mu wynosić stąd jej ciało przeszedł go dreszcz. Odprawił więc na razie mężczyznę, postanowiwszy poczekać i zobaczyć innych interesantów.
Wkrótce potem zjawiło się młode małżeństwo. Matka trzymała niemowlę na rękach. Dziecko potwornie płakało, a zapach od niego dochodzący nie pozostawiał wątpliwości dlaczego. W tym hałasie Albert zdołał jedynie zrozumieć, że mają jeszcze trójkę starszych dzieci i że nie mają wiele pieniędzy. Uwaga, że pokój w którym się właśnie znajdują to jedyny w tym mieszkaniu nie zaskoczyła ich wcale. Byli gotowi wprowadzić się od razu. Bentham wprawdzie chciał im pomóc, ale jeszcze bardziej pragnął, by zabrali to płaczące dziecko, był też przekonany że z tymi lokatorami będzie miał w przyszłości dużo kłopotów. Powiedział więc by mężczyźnie by przyszedł następnego dnia. Sam.
Kolejni dwaj chętni wyglądali jakby znajomo. Albert był niemal pewien, że to oni ukradli mu kilka kożuchów nie dalej jak dwa miesiące temu. Gerard obrugał go wtedy okrutnie i dopisał ich wartość do jego rachunku. A teraz ci złodzieje przyszli wynająć mieszkanie w którym spędził całe życie! Bernhamowi przeszła nawet przez głowę myśl, by ich przyjąć, po czym udać się po straż, jednak rozsądek wziął górę. Ostatnim, czego potrzebował teraz, kiedy wreszcie los sypnął mu nieco złota, był zatarg ze złodziejami. Szybko więc wyjaśnił interesantom, że mieszkanie jest już wynajęte i za parę chwil wprowadzi się do niego strażnik miejski. Wyszli z niejakim ociąganiem, jakby nie do końca uwierzyli w jego słowa.
Kolejna była młoda dziewczyna. Wyglądała blado i mówiła bardzo cicho. Powiedziała jedynie, że przysłał ją wuj, który pracuje do późna i będzie mógł się zjawić dopiero wieczorem. Prosił więc, by zaczekać z wynajmem aż się nie zjawi. Bernham zgodził się, a kiedy dziewka wychodziła, po schodach wspinał się już następny interesant. Młody mężczyzna – miał na oko nie więcej niż 25 lat. Miał krótką, niedbale zapuszczoną brodę i ślady po ospie, odziany był w długą burą szatę, która wisiała na nim niczym worek. Wszedł i wymamrotał jakieś zdawkowe powitanie, po czym od razu podszedł do okna. Odwrócił się nagle i zaczął mówić coś o jakimś bogu. Bernham poczuł się nagle bardzo nieswojo, jednak trzeźwo wtrącił, że oczekuje 10 dukatów miesięcznie. Młodzieniec nie zwrócił na to żadnej uwagi, zaczął przechadzać się po pokoju tłumacząc, że nie złoto czyni człowieka bogatym lecz spokój jakim wiara napełnia jego serce. Nagle jednak zatrzymał się i spojrzał w lustro.
-Ten przedmiot! –zawołał obłąkanym głosem –on ci jest narzędziem zła! Bo czyż patrząc wenij nie sądzisz, że ujrzysz prawdę? A dojrzysz jeno ułudę, pozory! Wszystko pozory! Nie przywiązuj się panie do przedmiotów, w nich mieszka zło.
-Trzeba go zniszczyć –dodał po chwili, smutnym, jakby zmęczonym głosem.
-Nic tu panie nie będziecie niszczyć –powiedział Bernham, sprawnie ujmując go pod ramię –póki co to moje mieszkanie i nie będziecie mi w nim szkody czynić. Zwłaszcza żeście z tego co widzę gołodupiec i naciągacz. Idźcie więc w pokoju ze swym bogiem, pókim dobry –co rzekłszy wypchnął go za drzwi i zatrzasnął je za nim. Otarł pot z czoła i zamknął drzwi na skobel, bowiem młodzieniec krzyczał coś jeszcze na korytarzu. Po minucie czy dwóch zrezygnował jednak i zatupał po schodach opuszczając kamienicę. Bernham usiadł na krześle i westchnął ciężko. Demagog religijny, tego mu tylko brakowało! Kto wie czym mogłoby się skończyć udzielenie mu noclegu –oskarżeniem o czary i herezję?
Okazało się że znaleźć odpowiedniego najemcę to niezwykle trudne zadanie. Nie chciał by jego mieszkanie zostało zamienione w złodziejską melinę, umieralnię albo zdewastowane przez wielodzietną rodzinę, która pewnie nie będzie miała czym zapłacić. Czyż naprawdę nie ma w tym mieście ani jednego normalnego człowieka? Kolejne godziny jeszcze bardziej złamały jego nadzieje –zjawił się młody panicz, który go wyśmiał i obraził, cuchnący szczurołap z twarzą obrośniętą jakimiś wstrętnymi brodawkami, oraz ladacznica. Ladacznica wydała mu się nawet miła i chętnie zostałby z nią nieco dłużej, ale o wynajęciu jej mieszkania oczywiście nie mogło być mowy. Gildia kupiecka nie zostawiłaby na nim suchej nitki.
Bernham usiadł ciężko na krześle i zamyślił się. Może jednak powinien sprzedać to miejsce i zdjąć sobie kłopot z głowy. Po cóż mu ten zbędny balast, z którego i tak nie będzie miał wielkich zysków. A może powinien zostawić je puste, w końcu stać go teraz na to. Poczeka, zastanowi się spokojnie. Choć właściwie mógłby przecież jednak wpuścić tu tę rodzinę, oni chyba najbardziej potrzebowali pomocy. Mógłby nawet zatrudnić ich w swoim sklepie, teraz przecież nie będzie już tam przesiadywał całymi dniami. Z tych myśli wyrwało go stukanie do drzwi. Było już późno, ale otworzył.
W drzwiach stał wysoki, szczupły mężczyzna po trzydziestce, ubrany w elegancki choć nieco starodawny strój.
-Witam, nazywam się Herbert Olfot, miał pan zostać poinformowany o moim przybyciu –powiedział cichym, spokojnym głosem.
-A, tak, pan jest ten wuj… tak.
-Zatem, czy mogę wejść?
-Wchodźcie panie, wchodźcie –powiedział szybko Bernham, zaskoczony tym eleganckim tonem i dobrymi manierami swego rozmówcy –widzicie, zapomniał żem żeście mieli przyjść, trochę tu bałagan się zrobił –to rzekłszy zaczął zbierać ze stołu paprochy po posiłku, jaki dopiero co skończył.
-Nie trudźcie się panie, ja rozumiem –powiedział przybysz wchodząc do środka –niestety nie mogłem zjawić się wcześniej. Taka służba. Właściwie całe dnie jestem zajęty a i w nocy zjawiam się tylko na chwilę. Potrzeba mi jeno miejsca, gdzie bym mógł trzymać swoje rzeczy i zdrzemnąć się w spokoju.
-A jaka to służba panie –zagadnął Bernham.
-Służba u jego królewskiej mości –odpowiedział Herbert –nic więcej nie mogę powiedzieć.
Bernham kiwnął szybko głową, zrozumiał bowiem, że ma zapewne do czynienia z jednym ze szpiegów albo tajnych strażników, a których mówiło się od jakiegoś czasu. Tych ludzi nie należało z całą pewnością wypytywać o szczegóły ich pracy.
-Wejdźmy może do pokoju –powiedział Herbert, po czym podszedł do okna i rozejrzał się –widzę, że niezbyt duże… -zatrzymał się w pół zdania spoglądając na ścianę –ile za nie chcecie?
Bernham wszedł do pokoju i spojrzał na swego rozmówcę.
-Nie trza mię panie kłopotów –rzekł po chwili –ja spokojny człowiek jestem…
-Nie sprawię wam żadnych kłopotów –przerwał mu Herbert –a i zapłacę sowicie. Jedno czego będę chciał od was, to byście nie zjawiali się bez uprzedniego powiadomienia. Bo i jak sami żeście rzekli, kłopotów wam nie potrzeba. A tak i zarobicie i przysłużycie się dla królestwa.
Tak, zapewne. Z pewnością bezpieczniej było wynająć mieszkanie królewskiemu szpiegowi niż jakimś oprychom. A i znacznie lepiej na tym można zarobić.
-Dwanaście dukatów panie –zaryzykował Bernham.
-Piętnaście, dla równego rachunku –powiedział szybko Herbert –tylko musicie obiecać, że nikomu nie powiecie o mnie ani słowa. Najlepiej w ogóle nie mówcie żeście odnajęli mieszkanie. Płacił będę z góry za trzy miesiące, przez zaufanego gońca któregoście już poznali. Przez nią też wy mi będziecie przesyłać wszelkie wiadomości.
Bernham podszedł powoli na środek pokoju. Zastanawiał się jeszcze – ten mężczyzna był właściwie doskonałym najemcą, będzie płacił podwójną stawkę nie sprawiając żadnych problemów. Z pewnością nie zniszczy tu niczego a i inni mieszkańcy nie będą się nań skarżyć. Ale czy nie lepiej jednak byłoby wynająć tej rodzinie, pomóc im a i samemu móc czasem jeszcze tu zajrzeć? Albert popatrzył na Herberta, po czym odwrócił się i popatrzył w lustro. Ujrzał w nim swoje strapione oblicze, poprzecinaną już zmarszczkami twarz, siwiejące włosy i brwi, swoje schludne, proste ubranie. I wtedy zamarł. Za sobą bowiem ujrzał jedynie puste okno, przysłonięte starą firanką. W lustrze nie było Herberta Olfota, choć przecież stał najdalej dwa kroki za nim! Po plecach Bernhama przebiegł zimny dreszcz a jego serce omal nie wyskoczyło z piersi, gdy poczuł nagle rękę zakrywającą mu usta i spokojny, zimny głos swojego gościa, szepczący mu do uchą:
-Nie trzeba było spoglądać w to lustro panie, naprawdę chciałem tylko wynająć pokój.
0808-133-133
Opłata według taryfy lokalnej.
Offline
Profil
Wiadomość
Admin
Grimuar
Car Luxurians
Skąd: Gdynia
Postów: 2747
Punkty: 9108
Aaha. A ja dalej nie wiem o co chodzi. Poczekam na dwa pozostałe opowiadania, może zrozumiem :)
Offline
Profil
Wiadomość
Bulla
Postów: 135
Punkty: 290
Pisze to bo zostało mnie mało czasu. A mę historię tą oto co jam ją przedstawiam chce ku przestrodze. A bójta wy się, bójta!Ale od początka smego.
Jakoby dużo nie mówić- Zadyrdałem się na Amen. Po uszy wpadłem jak, jej kurwia mać śliwka. Że mnie licho poniosło pod ratusz. No nic. Była tam wyprzejdasz po jakimś kupcu co to niewiadomo jakim to sposobem znikł był, że ślada nie widno. Fytra, muffki tego rzeczy pokroju. I Lustro. Lustro tak w urodzie swej Piękne, że tylko anieli mogli takie ło coś wyskubać dłutem. Zawijasów, tych no menandrów i badziew różnych zatrzęsienie. Mój tato stolarz,we wsi stoły i krzesła robi to i ja na stolarce trochę wyśmigany. Ale do rzeczy bo mnie tu czasu nie staje jakbym zaczął rozprawiać. Takie ono cudne. Zakochac się można bez mała. Stało tam w słoncu łodbijając słoneczne promienie. Zaparło mię wdech. Że też pech chciał jedyne 13 dukatów za nie, moje cudeńko, wołali. Tom za koleją szedł i wypatrywał ino co by mnie tego jaki wsioch w łapska nie brał. Tak z miesca bym w morde lał. Mojemu cudeńkowi nie w smak obce łapiska, takem rozumował. Stałem za Kupogniotem. Bo ja wiem jak mu matka dała na imię?wszyscy go Kupogniot wołali to i nikt nie pytał. Mało ważna to z resztą rzecz. A ten, jak jego kolej naszła, pyta czy to lustro można za 12. A mię już krew zalała. Ale z siebie wsiuch nie zrobie czekam tylko co ten sprzedajuch powie. A on do Kupogniota, że niech bierze bo tu mu sie zejdzie do wieczora jak wybrzydzał bydzie. A Kupogniot Lustro w dwoje rąk wzioł i do domu się kieruje. A ja stnąłem jak wyryty. Mię już świeczki w oczach stanły. Se teraz myśle że głupi byłem,nie mondrzejszy niźli pies co tego Kupogniota spłodziłbył z jego matką krową. Ale do rzeczy bo już odgłos obutych nóg na głownej ulicy słychać a tu do opowiedzenia tyle. To ja dawaj śledzić Kupogniota. No moje cudeńko zarbać?Moje?myśle sobie nijak inaczej jak tylko mu droga między młynem a piekarnią do domu leci. Tom wyprzedził go i podbiegł em, żeby nipostrzyżenie się za winkiel Piekarenki schować. Na moje nieszczęście zaraz przy ścianie stała szyfla do wyjmowania chleba z pieca. Długa i szeroka, drzewiec dobrze w rękach leżał.wyjrzałem, obliczyłem kiety ta kupa gnoju szła będzie, z cudeńkiem, moim cudeńkiem i walnąłem go w głowe od prawy strony z taką siła ze mie się szpadla w rekach rozpadła. Cudeńko szczęśliwie na trawe spdło i ni szczyrbku mu było. A tu zaraz jaka Kobiecina w krzyk że tu biją, zabijają... No patrze, rzeczywiście, Kupogniot jaki nie ruchawy... No i dalej z górki...myśle jak kobiecina nie przestanie mordy rozdzierać to jej przypakuje. Jak straż sie zejdzie to mi Cudeńko moje Kochane zabiero. To co mie ze szpadli w rękach ostało, a było tego drzewa do łokcia natarłem na kobiecine. A niech się zamknie myślałem. A niech mnie. Już do dźwi walą straznicy psia ich mać. To szybko. Babka jakoś dziwnie zabulgotała jak jej to co w rękach miałem w gradło wepchałem, upadła i tak znieruchomiała jakby z przyrodzeniem w ustach. Tak mnie to rozbawiło że ze śmiechu, ale do rzeczy bo dżwi nie ze stali. Już myślałem że z głowy, odwracam się a tu mi bachor, chłopiec jaki, moje Cudeńko z ziemi do pionu stawia z ciekawosci co to. Widać nie widział akcji z tą babą i z zafascynowaniem na Cudeńko paczył. Z trudem wyjełem tego drąga z szyji baby a we posoce był cały. Podbiegłem szybko i od dołu wziełem zamach. Chłopak nie zauważył nawet jak mu sie kawał drzewa wbija w gardło. A ładnie pocelowałem musze wam powiedzieć. Pod Adamowe jabłko. Chłopak oklapł mi na rękach. Upuściłem go to tylko kopał, chłystał się powietrzem i trawe rwał. Ale po chwili przestał. Szczeście. Tom wzioł cudeńko i poleciałem do izby. I siedze teraz a tu mi straż wali we dźwi. I otwierać każo. No ja ich wpuszczać nie chce. Zamiaru nie mam. Cudeńko mam przed sobą i coraz patrze jakie to Piekne. A ku przestrodze miało być. Jak siedze teraz i myśle com narobił to myśle sobie że to lustro mnie zaczarowało. Nie kupujcie go bo ono


Strażnik przechadzał się z wolna po izbie. Teraz, dzień po tragedii nie mógł dojść do tego czemu to się stało. Pamięta jak wpadł do tego pokoju i zastał tam chłopaka siemierdzącego potem niemożliwie, który trzymał w ręku łyżkę i skrobał nią po stole. Niby pisząc. No wariat. Chłopak nie stawiał oporu,co będzie lepiej jakoś w dokumentach wyglądało. To Lustro co ukradł wystawione będzie jutro znowu na aukcje...a szkoda. Fajne to lustro, może przejdzie się i sobie je kupi...?
Pamiętam, kiedy to wszystko będzie znowu....

<-Ej, ja nie używam IE... To wszystko kłamstwa!
Offline
Profil
Wiadomość
Bulla
Postów: 135
Punkty: 290
niesamowicie wręcz przepraszam Gosie ze popsułem;)Miałas napisać drugą cześć...zawsze mogę usunąć, tylko zgłoscie taką potrzebe.
Pamiętam, kiedy to wszystko będzie znowu....

<-Ej, ja nie używam IE... To wszystko kłamstwa!
Offline
Profil
Wiadomość
Papula
Postów: 6
Punkty: 12
Pozwolę sobie zauważyć jedną rzecz. Najpierw piszesz &#8220;bachor, chłopiec jaki&#8221;, a następnie &#8220;A ładnie pocelowałem [...]. Pod Adamowe jabłko.&#8221; Skoro to bachor i chłopiec, to skąd u niego jabłko adama? :P
Wiem, że zrobiłem całą masę literówek, za ktore z góry przepraszam -_-' !

Na zewnątrz padał deszcz, toteż wszystkie dzieci zgromadziły się w dużym pokoju. Był pośród nich starzec, którego nazywały dziadkiem. W dni takie, jak ten, opowiadał im historie. Twierdził, że prawdziwe, ale im często trudno było uwierzyć, że coś takiego mogło mogło się na prawdę wydarzyć. Bo przecież smoków nie ma. Tak samo, jak księżniczek zamkniętych w wieżach. Tak, dzieci nie były tak naiwne, jak można było przypuszczać. Nie wierzyły w jego historie, bo świat, który opisywały eyglądał inczej niż ten, który widziały na codzień. Był brudny i pełen zła, a dobro nigdy, jeśli w ogóle, nie zwyciężało. Mimo to słuchały go chętnie zwłaszcza, że nie miały nic innego do roboty. No chyba, że chciały dobrowolnie pomóc w kuchni. A, że nie chciały, to zgodnie usiadły wokół dziadka bo otot zaczynał swą gawędę.
Bohaterem jest młody mężczyzna &#8211; strażnik miejski, który lustro nabył w sposób niezbyt zgodny z prawem. Mianowicie, dzięki swoim &#8222;koneksijom&#8221; wszedł po porstu w jego posiadanie, jako przedmiotu mającego związek z pewną zbrodnią. Jej sprawcę ujął kilka dni wcześniej. Było to dość proste gdyż podejrzany nie stawiał żadnego oporu.
Wróćmy jednak do samego lustra. Było ono niecodziennej urody, wykonane przez zdolnego rzemieślnika. Za jego stworzenie musiał on kiedyś dostać sowitą zapłatę. Już sama tafla lustra wyglądała niezwykle. Gdy spojrzało się na nią pod odpowiednim kątem, zdawała się delikatnie świecić tak, jak czyni to księżyc, gdy jest w pełni. Rama wykonana była z drewna a to, co przedstawiała po prostu nie da się opisać. Dość powiedzieć, że pomimo widocznych śladów zębów czasu, wciąż prezentowała się nadzwyczajnie.
Lustro to miało zostać sprezentowane jego ukochanej, która obchodzić miała wkrótce urodziny. On kochał ją szalenie. Wydawało mu się, że gdyby tylko zechciała, zabiłby dla niej smoka, który ponoć mieszkał za Górami Szarymi i ofiarowałby jej jego skarbic, by nie musiała nigdy kalać swych dłoni pracą, jego krew przelałby do beczek, by się w niej wykąpała i zyskała w ten sposób niesmiertelność oraz... No własnie. Jego serce, by go prawdziwie pokochała. Taka właśnie była prawda. Owinęła sobie naszego strażnika wokół palca przyjmowała od niego prezenty, jakie jej sprawiał. Kilka razy miał już jej dość i chciał odejść. Ona jendka z jakiegoś powodu zaczynała płakać i błagała, by został. Był dla niej zabawką, chwilą wytchnienia od polityki, od tych wszystkich nudnych ludzi, którym musiała zabawiać na balach swoich rodziców. Mimo to ją kochał i cieszył się zawsze, gdy mógł być blisko niej.
Młłody straznik zaniósł Lustro do swego zacnego domostwa znajdującego się w nieco mniej zacnej części tego brudnego miasta, którego nazwę pozwolę sobie przemilczeć. Powiesił je na ścianie w pokoju w którym zwykł był sypiać. Przypomniał sobie pewne słowa, które wszyscy bardzo dobrze znamy - &#8222;Lustereczko, lustereczko, powiedz przecie...&#8221; i wypowiedział je.
Słów tych nie było mu dane dokończyć gdyż oto w zwierciadle pojawiła się nadobna niewiasta która, nawet jeśli w rzeczywistości nadobną nie była, to tak właśnie zwykła o sobie samej myśleć. Charakter jej był podły i paskudny początkowo. Jak to kobieta każda, była jak płatek śniegu. Zarazem Piekna, delikatna, zimna i wyniosła.
Początkowo te właśnie cechy swego chcarakteru okazała głównemu bohaterowi, naszemu strażnikowi miejskiemu. On, nieco zrażony, wyszedł i długo nie wracał. Ten czas Pani z lustra poświęciła na myślenie, sprawy i zastanowienie się, czy opłaci jej się taką być. Od dawna przecież nie miała żadnego towarzystwa.
Gdy straznik powrócił, był w wyśmienitym humorze, co zauważyła oczywiście Pani. Rozpoczęli rozmowę, która trwała do białego rana. On opowiedział jej o swej ukochanej, wyznał, że lustro ma być prezentem dla niej. Wyrzucił z sbie wysztkie smutki i radości. Ona odpłaciła mu opowieściami o ludziach, ktorzy kiedyś byli, lecz odeszli, o czasach, które zostały zapomniane i królestwach, które przeminęły. Gdy On kładł się spać, lód, który ich rozdzielał znikł, stopniał tak, jak topnieje pierwszy śnieg w prominiach późnojesiennego słońca.
Przez następne dni, każdego wieczoru, nim on zasnął, spędzał długie godziny rozmawiając z Panią. Po około tygodniu wiedzieli już o sbie niemal wszystko. Ona doradzała mu jak ma się zachowywać w stosunku do swej ukochanej by ta stała się mu bardziej przychylna i rady te odnosiły skutek. Niestety spowodowało to, że Pani musiała coraz więcej czasu spędzać samotnie.
Złodziej czas biegł szyciej niż zwykle. Zabierał ze sobą nie tylko chwile, które już ze sobą spędzili, ale także odbierał im te, które mili jeszcze przed sobą. Ani się obejrzeli, a nadszedł wieczór w którym należało się ze sobą pożegnać.
Pani przez tych kilkanaście dni uświadamiła sobie to, co czuje do bohatera tej opowieści. A była to, jak przystało na każdą pożądną tego typu opowieść, miłość. Miłość prawdziwa i gorąca, jak rozpalony węgiel. Coraz bardziej doskwierał jej brak strażnika i coraz bardziej irytowały ją wszelkie wzmianki o jego ukochanej. Żałowała teraz wszystkich rad, jakie mu dała do tej pory. Co gorsze, zaczynała jej zazdrościć. Była po drugiej stronie lustra, miała ciało i, a może przede wszystkim, mężczyznę którego ona kochała.
Pani była jednak bezradna. Jej magia nie była w stanie nic zdziałać zwłaszcza, że nigdy nie widziała swej konkurentki. Zrobić mogła tylko jedno, ale wiedziała, że on by jej tego nie wybaczył. Starała się odpychać te myśli, wkładała w to całą swą siłę. Śmiała się i mówiła więcej niż zwykle. Starała się, by był szczęśliwy. Co gorsza, dalej doradzała mu, co założyć, jakie kwiaty kupić, jak schlebić jego ukochanej.
Noc poprzedzająca dzień rozłąki była czarna, jak magia samego Mroczego Kaanala. Księżyc utulił się między chmurami zachowując swą jasność jedynie dla sibie. Noc ta idealnie nadawła się na włamanie, na ucieczkę, na śmierć.
Strażnik wszedłwszy do swego pokoju podszedł do lustra. Nie ujrzał w nim Pani. Był zmęczony, zaczął się rozbierać, gdy usłyszał głos, smutniejszy niż zwykle:
- Jutro się pożegnamy, lecz zanim to nastąpi chcę, żebyś wiedział, że tye kilka dni, które z tobą spędziłam były wyjątkowe.
Spojrzał na nią, a ją nagle coś ukłuo w dołku.. Fala smutku, jaką do tej pory tłumiła w sobie wezbrała na sle. Odwróciła się by nie widział, że z jej policzków powoli, jedna po drugiej, spływają łzy piękne i wielkie niczym perły. Nie mogła zineść tego, że już nigdy go nie ujrzy.
- Dziekuję &#8211; odpowiedział i uśmiechnął się. Ona jednak tego nie widziała &#8211; wkrótce znów się zobaczymy. Gdy ją poślubię, lustro znów będzie należało do mnie, a wtedy znów będziemy mogli się widzieć i rozmawiać.
Odwróciła się w jego stronę. On leżł już w łóżku, zbyt daleko, by dostrzec mokre ślady na jej policzkach. Opanowała swój głos i zmusiła do usmiechu.
- Dobranoc.
Miała nadzieję, że jej to kiedyś wybaczy, że będzie w stanie zrozumieć, jak wiele dla niej znaczy. Jeśli nie, to będzie przeklęta.

Obudziło go coś mokrego. Przez chwilę zastanawiał się, czy to dach znów przecieka. Przetrał oczy i, nim je otworzył, jeszcze ziewnął. Stała nad nim jakaś kobieta. Przetarł oczy raz jeszcze. To nie było możliwe, aby kobieta, którajeszcze wczoraj przemawiała do niego z magicznego lustra teraz sidziałą obok niego i z jakiegoś powodu płakała.
Zdziwiony podniósł się i ją objął. Przytulił ją do sibie mocniej.
- Czy coś się stało?
Nie odpowiedziała, zamiast tego kiwnęła lekko głową w stronę wiszącego na ścianie lustra. Odruchowo spojrzał na nie. Wypuścił ją z ramion i podszedł do niego. To, co w nim ujrzał nie sprawiło mu jednak bólu. Nic nie mówiąc podszadł do łóżka, na którym wciąż siedziała płacząca kobieta. Skuliła się oczekując ciosu dlatego była zaskoczona, gdy zamiast niego poczuła na policzku ciepły pocałunek.
- Dziękuję. - Kobieta słysząc to wybuchła płączem i jescze silniej wtuliła się w jego ramiona.
- Przepraszam &#8211; mówienie przychodziło jej z trudem &#8211; my-myślałam, że będziesz zły... kochałeś ją...
Uciszył ją tak, jak ucisza się dzieci. Przyłożył swój palecwskazujący do jej ust.
- Już dobrze.

Kilka dni później pewna młoda dziewczyna powozem ojca zajechała do kamienicy, w której mężczyzna, który ją kochał wynajmował mieszkanie. Była zła, że zapomniał o jej urodzinach, choć obiecywał jej jakąś niespodziankę. Tyle się nasłuchałą jego opowieści o tym, czego to dla niej nie ma, a gdy przyszło co do czego nagle przestał dawać znaki życia..
Za pomocą dwóch florenów nabyła od gospodyni informację w którym z pokoi ma szukać mężczyzny, oraz klucz do jego pokoju. Schody skrzypiały, a powietrze śmierdziało. Zapukała, lecz nikt jej nie odpowiedział. Otworzyła więc drzwi i weszła do środka. Na łóżku znalazła mężczyznę którego szukała. Był martwy, a jego twarz wykrzywiał uśmiech.
Nigdy wcześniej nie widziała prawdziwego trupa. Zawsze wydawało jej się, że będzie śmierdział, że będzie brzydki. Ten taki nie był.
Nie przywiązała jednak do niego zbyt wiele uwagi. Bardziej niż ciało, zainteresowało ją piękne, wiszące na ścianie lustro. Spojrzała w nie, lecz jedne, co ujrzała, to jej własne odbicie. Dopiero za nim można było dostrzec zakochaną w sobie parę przechadzającą się wśród złotych łanów zbóż. Ona jednk nie byław stanie tego zobaczyć.
Burza przeminęła, a Starzec zakończył swą opowieść. Dzieci pobiegły na zewnątrz, by sprawdzić, czy da się w coś pobawić. Wybiegając minęły starą kobietę której nie wydawały się nie dostrzegać. Ona też lubiła słuchać jego opowieści. O ile jednak dzieci miały jakąś wątpliwość co do ich prawdziwości, o tyle ona była pewna, że są zmyślone. Bo to przecież normalne, że w końcu przestajemy wierzyć baśniom, a dajemy się osaczyć szarej rzeczywistości.


Mam nadzieję, że się Wam podobało. Proszę o krytykę i ew. pochwałę &#8211; bądźcie bezlitośni ;-).
Wiem, że momentami za bardzo upraszczam, lub idę na łątwiznę, dialogi (wiem, że większość, ale mam nadzieję, że nie wszystkie) są banalne.
"Enjoy little things and the big ones will take care of themselves" - Garfield
Offline
Profil
Wiadomość
Odpowiedz