drAq
|
|
|
W tym temacie możemy podzielić się historią postaci odgrywanych na tym, jakże pamiętnym LARPie
Iolan-Nikolae (1xW, 1x9)
Każda historia ma swój początek, Twoja jednak zaczyna się zapewne tam, gdzie Twa pamięć nie sięga. Wiele rzeczy przez twym urodzeniem ukierunkowało los Twój, jakie to rzeczy jednak – nie wiesz. Czasem tylko domyślasz się tego, co wraz z białym kosmykiem włosów na twej skroni, odziedziczyłeś po swej matce Nadii i po tajemniczej babce, o której matka niemal nie chce mówić, jednak sprawy to zbyt odległe i zbyt tajemnicze, byś mógł już dziś poznać ich znaczenie.
Zacznijmy więc od początku, czyli od chwili twych narodzin. Długo oczekiwane dziecko wodza taboru cygańskiego Gunnara o dwojgu imionach Iolan - Nikolae. Dlaczego o dwojgu? Kto wie, krążą słuchy że rodzice tak długo kłócili się które z imion powinieneś nosić, że w końcu Miriam Młodsza, opiekunka taboru, orzekła, że nosić będziesz oba, dla świętego spokoju. A potem były lata Twojej młodości w taborze, pod opieką czujnych rodziców. Nie wszystko jednak w tym czasie układało się po ich i po Twojej myśli, prawda? Opowiedz mi o latach Twego dziecięctwa i wczesnej młodości, zanim jeszcze osiągnąłeś wiek męski. A wspomnij też koniecznie w opowieści o swej młodszej ukochanej siostrze Saviyi oraz o tych dziwnych snach w których sam sobie jawisz się jako leśny król, z koroną krzewów na głowie i berłem z konaru ciemnego drzewa w dłoni. Opowiedz mi też o tych dziwnych, mistycznych i mrocznych wydarzeniach które spotkały Cię już w Twym dziecięctwie i które stanowią Twoją największą, do dziś, tajemnicę. Obiecuję nikomu ich nie zdradzić...
Dziecię ze mnie było świata ciekawe, acz spokojne. Świat poznawałem nie przez zabawy, szaleństwa i figle, a przez słuchanie ludzi. Uwielbiałem, gdy ojciec mój lub matka raczyli mnie opowieścią z dawnych czasów, a i proste rozmowy na temat życia codziennego radowały mnie wielce. Cóż jednak z tego, że chętny byłem słuchać ludzi, gdy większość z nich niezbyt skora była rozmawiać w moim towarzystwie, a i milkła czasami całkowicie. Czy więc dziwnym będzie jeśli powiem, że miast ludzi słuchać zacząłem przyrody? Wiecznie zamknięty w sobie, zamyślony zdałem się być dla ludzi, gdy tak naprawdę po prostu słuchałem szumu liści i śpiewu ptaków, podświadomie szukając ich znaczenia. Wraz z przybywającymi latami miałem wrażenie, że nawet rodzice nabrali do mnie dystansu. Ojciec, wódz taboru... wszelkie moje rozmyślania na temat otaczającego nas świata uznawał za niepoważne, może chciał by jego miejsce zajął ktoś trzeźwo myślący, ale z drugiej strony, jak nie słuchając mnie, mógłby stwierdzić moją nieroztropność? Matka... Cóż, zawsze zdawała się bardziej troszczyć o moją siostrę. Kto wie, może moje opinie o ojcu i matce z tego czasu zostały ukształtowane tylko i wyłącznie przez nastoletni chłopięcy umysł. Wiem jedno, Saviya, moja młodsza siostra, jako jedyna zawsze chętnie ze mną rozmawiała. Od niej wiedziałem o tym, co dzieje się między ludźmi, a sam opowiadałem jej o wszystkim, czym była w stanie zainteresować mnie natura.
...Tak, zdarzyło się kiedyś coś, co zmieniło... nie... raczej ukształtowało ostatecznie mojego ducha... to, kim jestem... Przebudziłem się kiedyś, nie w środku nocy, a o świcie... Gdy niebo ledwo zaczyna być rozświetlone Słońcem, któremu brakuje jeszcze sporo czasu by naprawdę wzejść. Gdy las i łąka wydają się być najcichsze, a przebudzony człowiek najłatwiej podlega złudzeniom. Mgła ścieliła się nisko nad ziemią, a z dogasającego nocnego ogniska unosiło się ledwo wąskie pasmo dymu. Lekki podmuch wiatru skierował mi dym wprost na twarz, więc przymknąłem oczy, które niespodziewane uderzenie dymu nieco podrażniło. Gdy je otworzyłem mgła wokół mnie zgęstniała, nie widziałem nic, a jedynym bodźcem odbieranym przez moje zmysły był zapach dymu. Zrobiłem krok i potknąłem się (o co? byłem pewien, że przed zgęstnieniem mgły w moim pobliżu nic nie leżało na ziemi). Usiadłem... byłem pewien, że znajduję się w lesie, choć tak naprawdę nie opuszczałem obozu. Z zamyślenia wydobyło mnie moje imię... wypowiedziane w szumie liści, z mojej prawej usłyszałem Iolan, z lewej - Nikolae, jednocześnie i dość wyraźnie. Zapewne przypisałbym to otępieniu zmysłów po przebudzeniu, gdyby nie kolejny głos, tuż za mną: "Usłyszałeś... i... zobaczysz..." Jednocześnie poczułem jakby uścisk dłoni na moich ramionach, po czym straciłem przytomność, by odzyskać ją zaraz potem. Nie było już mgły, tylko smuga dymu nadal unosiła się z ogniska. Skąd wiem, że to nie był sen? Przez całe trzy miesiące czułem w ramionach ból, a na skórze widać było czerwony ślad. Po tym czasie ból i znamię znikło, pojawiło się jednak coś w zamian. Od tamtej pory, zdarza mi się jeden sen. Zawsze ten sam i zawsze doskonale go pamiętam: Drzewo wydaje się powoli pochylać do ziemi, a gdy jego korona prawie dotyka poszycia lasu, widzę siebie, siedzącego wśród liści jak na tronie. Gałęzie drzewa układają się na mojej głowie niczym diadem lub korona, a w ręce mej konar drzewa tego, jako berło się znajduje. Pewność też mam, że wokół drzewa-tronu poddani się gromadzą, ale kim są, nigdy nie jestem w stanie w swoim śnie dojrzeć.
Co sen mój oznacza, nie wiem, tak samo, jak niejasne jest dla mnie tamto poranne zdarzenie. Istotne jest jednak, że pojawiający się sen o mnie, jako o władcy, gdzieś głęboko obudził we mnie przekonanie, że władza w jakiejś formie mi się należy. Chętniej patrzę na siebie, jako na następcę ojca, kilka razy, gdy słuchałem ptaków uderzyła mnie myśl o jego zastąpieniu. Słuchając lasu, czasami rozmyślam, a dużo częściej czekam, tak naprawdę nie wiedząc na co. Boli mnie tylko jedno... Rzadziej rozmawiam z siostrą, a tamte wydarzenia nawet przed nią utrzymuję w tajemnicy. Nie wiem, czy jest świadoma, że trzymam coś w tajemnicy, mam nadzieję, że nic nie zauważyła, bo o tamtym świcie nie powiem nigdy... nikomu...
Sny, sny które pojawiły się niedawno były rozpaczliwe i sprawiały, że zawsze budziłeś się zmęczony. Jakby coś w zaświatach poszło nie tak, a Ty doświadczałbyś w świecie rzeczywistym odprysków tegoż. Wpierw widziałeś siebie na tronie w liściastej koronie i z berłem z konaru, potem jednak widzieć zacząłeś małego synka swej szalonej ciotki, jak przebity drzewnym korzeniem zwisa z Twego tronu a chichoczący dziecięcy głosić szemrał Ci do ucha, że „wybrano nie tę osobę” i że „to Ty jesteś ten właściwy”. Przekonanie o tym, że wkrótce zginie ktoś niewinny rosło. Za każdym razem gdy budziłeś się rano zastanawiałeś się, jaki udział w tym wszystkim ma fakt, iż posiadasz – jak swoja matka a pewnie także jak jej przodkowie – białe pasemko w swych włosach.
To wszystko jednak to nie koniec kłopotów, od wielu dni sen z powiek spędzał Ci także lęk o ukochaną siostrę. Gunnar, Twój ojciec, najpewniej poprzysiągł oddać ją za żonę Yorathowi, dzikiemu myśliwcowi i przyjacielowi taboru żyjącego od lat w niedalekich lasach. Decyzja ta Cię zdziwiła i zmartwiła, Yorath wszak był od ulotnej pięknej Saviy dużo starszy, a sama siostra wcale nie wygląda na zainteresowaną. Którejś nocy postanowiłeś odwiedzić myśliwca i porozmawiać z nim o tej sprawie. Jakie było twoje zdziwienie gdy, dotarłszy nad jezioro przy którym prowadziła ścieżka do jego chaty, ujrzałeś go jak składa w ofierze baranka a krew jego zlaną do metalowego kielicha wypija jednym haustem? Umknąłeś szybko z las mając tylko nadzieję że Cię nie zauważył, ale od tamtej pory nie możesz spać spokojnie. Powiadają we wsi, że pijak co też widział tajemniczą postać nad jeziorem która ofiary składała zmarł nagle i tajemniczo... Niepewność i obawa o swe życie oraz o przyszłość i szczęście Saviy niepokoi Cię nieustannie, niedługo jednak nadejdą jeszcze większe problemy, które zatrzęsą niemal całym Twoim życiem. O tym wkrótce.
Teraz jednak proszę abyś opowiedział mi o Twoich podróżach do miasta, podczas których wymykałeś się do miasta i o tym co tam robiłeś. Opowiedz mi także tym jak poznałeś wesołą trupę teatralną Tobbara i zaprzyjaźniłeś się z jej członkami, a zwłaszcza z piękną jak gwiaździsta noc, utalentowaną Seleną, która poruszyła twe serce i duszę.
Można by pomyśleć, że zasłuchany w szum lasu w ogóle nie zwracałem uwagi na ludzi. Sądzić by można, że zostałem odludkiem, czy może nawet zamkniętym w sobie gburem. Ha... ludzie szybko przyzwyczaili się do tego, że znikam na dłuższy czas w lesie. Nie zawsze jednak me nogi niosły mnie do ukrytych leśnych polanek. Tabor często odwiedzany był przez podróżnych, a w przeciwieństwie do mej rodziny i otoczenia, zawsze byli chętni, by zamienić słowo czy dwa z synem wodza taboru. Jakże odświeżające to było dla mej duszy, jakże pokrzepiające mą wiarę we własne miejsce wśród ludzi. Goście podarowali mi jednak więcej niż wiarę... przynieśli ze sobą opowieści o mieście. Oczywiście wiedziałem czym jest miasto i widziałem je nie raz, ale zawsze mój pobyt tam był krótki. To, co przejezdni opowiadali rozbudziło chęć poznania tak dużego skupiska ludzi, chciałem ich słuchać, chciałem poznać ich tak, jak poznawałem las... Poczułem, że choć tak różne, miasto i las mają wiele wspólnego i tak samo wiele mogą mnie nauczyć. Co jakiś czas, zamiast do lasu, udawałem się więc do miasta, zrazu rzadko i na krótko... Hmm... Trochę, jak dzikie zwierzę, odwiedzające siedlisko ludzi by się pożywić resztkami, z biegiem czasu jednak, każdy mój pobyt w mieście stawał się dłuższy i bardziej owocny. Ludzie zdawali się tu bardziej otwarci, takie przynajmniej robili na mnie wrażenie. Tłumy były kolorowe, choć nie tak kolorowe, jak zdawało się dla mnie leśne poszycie. Szum ich głosów był inny niż szum liści, a jednak budził we mnie podobne uczucia. Rozmawiałem, słuchałem, bawiłem się wśród obcych sobie ludzi, a ktoś z nich zawsze miał mi coś nowego do powiedzenia. Wszystkie te rozmowy, mało były znaczące, przy przedstawieniu, które pewnego razu udało mi się obejrzeć na głównym placu. Patrzyłem jak zaczarowany i słuchałem opowiadanej przez aktorów opowieści... Opowiadanej słowem i gestem, pieśnią i tańcem. Tak bardzo porwał mnie ten taniec barw i słów, że po skończonym przedstawieniu musiałem poznać tych, którzy tak bardzo poruszyli moją duszę. Sami siebie nazywali trupą teatralną Tobbara... Dla mnie byli dla tego miasta tym, czym są w lesie śpiewające ptaki. Spotykałem się z nimi podczas każdego pobytu w mieście, a oni chętnie gościli mnie jadłem i napojem. Miałem wrażenie, że ja, syn wodza taboru, jestem dla nich tak samo egzotyczny, jak oni dla mnie. Nie potrafiłbym wybaczyć sobie, gdybym opuścił choć jeden ich występ, choć jedną pieśń... Jedną odśpiewaną przez Nią pieśń... Jeśli porównać grupę Tobbara do ptaków w lesie, Ona była tym, którego śpiew sprawia, że szukasz go wśród gałęzi drzew. Selena... Tak naprawdę to jej taniec i śpiew zaczarował mnie, gdy oglądałem występ grupy Tobbara po raz pierwszy. Mogłem patrzeć na nią, jak patrzę na bezchmurne nocne niebo, a słuchać jej głosu tak, jak szumu lasu podczas deszczu. To ona zawsze zapraszała mnie na kolejne występy, a po nich pierwsza zabierała mnie na spotkanie z aktorami. Czasami słyszę jej głos w swoich snach... Raz wydało mi się, że głos jaki pamiętam z czasu, gdy otoczyła mnie mgła, był podobny do jej głosu...
To ona, Selena, namówiła Cię, byś podpisał umowę. Ona i Tobbar, reżyser i scenarzysta trupy. Po wesołej zabawie do rana, w której towarzysze Twoi okazali się być przednimi w zabawie kompanami, na chwile zapomniawszy kim jesteś postanowiłeś – na propozycję Tobbara – wystąpić w następnym wystawianym przez nich przedstawieniu. Tłumaczyli się brakiem kadry, a przedstawienie które wystawiać będą Ty już znasz i widziałeś, starczy tylko słów się nieco poduczyć i już występować możesz. Podpisałeś umowę... na swoją zgubę.
Kilka dni później, przy kolejnej zabawie, powiedzieli Ci wszystko. Początkowo nie uwierzyłeś, lecz oni, śmiertelnie poważni, w końcu przekonali Cię, że to prawda. Na nic rozpacz, na nic płacz... umrzesz wraz z nastaniem dnia. Przekleństwo jakie na nich rzucono wiele dziesiątek lat temu najbliższej nocy wygaśnie i wszystkich Was zabierze do grobu. W pierwszej chwili uciekać chciałeś, lecz – uświadomiwszy sobie, że to co podpisałeś w rzeczywistości było cyrografem, nie umową – wiedziałeś, że diabli będą Cię ścigać jak psy zranione w polowaniu zwierzę. Musisz wystąpić i zarówno honor jak i bojaźń przed tym że coś gorszego niż śmierć spotka Cię jeśli tego nie zrobisz, przed ucieczką Cię wstrzymuje.
Wieczorem do taboru przybył Custo, chłopak z miasta co z wami z nieznanych powodów podróżuje, wraz z Trupą Tobbara. Dziś w nocy, podczas obchodów święta Hilwat, teatr wędrowny wystawi sztukę, Ty wiesz, że swą ostatnią i oni to wiedzą. Ty wiesz, że wraz z nimi odejdziesz, wraz z porannym pieniem koguta.
I tylko w głowie kołaczą Ci się słowa matki, która niby w trans wpadła i oczy na drugą stronę wywróciła by nieswoim głosem przez chwilę przemawiać. A głos to był chrapliwy i tubalny, jakby męski, wypowiadający słowa:
„Tylko krew z krwi tej co na was przekleństwo rzuciła zdjąć je teraz może. Tylko krew s krwi tej co na was przekleństwo rzuciła zdjąć je teraz może. Tylko krew z krwi...”
Ale gdzieś szukać potomka, skoro nie wiesz nawet kto przekleństwo rzucił? Tobbar i jego trupa wie, ale czy się podzieli?
Gdyby to tylko był koniec problemów... Siostra Twoja niby oszalała, to płacze to się śmieje i tęsknie w noc zerka. Myślałeś, że może Custo ją zwodzi, ale ona wyraźnie ku niemu zwracać się nie chce, takoż i ku Yorathowi – Myśliwcowi, który wodzi za nią dzikim okiem. Coś knuje, to jest pewne.
Selena zniknęła, nie przybyła z Trupą, gdzież ona? Myślałeś, że będzie Ci jedyną pociechą w tych ostatnich chwilach, a ona przybyć nawet na przedstawienie nie łacna. Tęsknota rozdziera Cię od środka – jakbyś miał umierać, to przy niej chciałbyś. Dlaczego jej nie ma?! Gdzie poszła, gdzie zniknęła?!
I oto nadchodzi Hilwat, a wraz ze świętem – ostatnie Twe chwile. Zawsze myślałeś, żeby odchodząc na zawsze zostawić za sobą ład i porządek. Spokój i ciszę. Tyle jednak burzy jest w sercach rodziny Twej i przyjaciół... Gdybyś tylko mógł burzę tą ukoić. I wciąż w pamięci mając wizję swą z lat dziecięcych, gdyś na tronie drzewnym siedział. Być może wieczór Twój to ostatnia Twa szansa, by bliskim Twym życie naprawić i na dobrą drogę ich sprowadzić. Musisz Ty wierzyć, że masz moc ku temu – zaświaty wszak nie zwałyby Cię leśnym królem, gdyby nie było to prawdą.
Do zobaczenia w Hilwat Iolanie – Nikolai.
|
Offline
|
Profil
Wiadomość
|
|
Bioły
|
|
Skąd: Omicron Theta Postów: 604
Punkty: 1457
|
Kim jest ten tajemniczy leśni człowiek o dzikim spojrzeniu i zmierzwionych włosach? Od lat mieszka w tym borze, lecz kim był niegdyś – nie wiadomo. Niektórzy dywagują, że był uczonym człowiekiem i że bywał w miastach Europy, inni mówią, że przybył z mroźnej dalekiej północy, jeszcze inni że z dalekich gór które sięgały nieba, ale nikt tak naprawdę nie wie... Wiele wiele lat temu pojawił się po prostu jakby nigdy nic, własnymi rękami zbudował sobie szałas w lesie, który dziś jest już okazałą chatą, sam zdobywał pożywienie, biegły w polowaniach na zwierzęta, a skóry sprzedawał przejeżdżającym taborom cygańskim. Cichy, samotniczy o przenikliwym świdrującym wzroku. Wzbudzający respekt i lęk.
Ty jednak wiesz o nim więcej, prawda? Znasz tajemnice których nie znają inni. Wiesz skąd przybył i czego tutaj szuka. Wiesz co ukrywa, jakie mroczne pogańskie rytuały kultywuje o północy w mateczniku lub w zaciszu swej drewnianej chaty. Gdyby inni dowiedzieli się o tym – pewnie ukamienowaliby go, lub wygnali z tych lasów, swą wiarę więc wyznaje w tajemnicy, już od lat.
Opowiedz mi historię o latach jego młodości i o miejscach w których wtedy żył, wiedzy którą wtedy poznał i ludziach których spotkał do momentu kiedy zawędrował w końcu w te lasy. Opowiedz mi jak to się stało, że przeszedł na tę dziwną krwawą wiarę. Opowiedz o tym jakie tajemnice poznał przez te wszystkie lata. Nie bój się, tajemnice te pozostaną tylko między nami...
Dawno, dawno temu człowiek ten, zachęcony przez rodziców i przyjaciół postanowił zostać lekarzem. Chciał on nieść pomoc tym, którzy akurat potrzebowali. College w Cardiff ukończył z wyróżnieniem, by już niedługo stać się Doktorem Nauk Medycznych. Nie powrócił on jednak do rodzinnego Llanwenog. Los chciał, by jego staż odbył się w starej, zapomnianej przez Boga i ludzi wiosce Gaufron, niedaleko jeziora Caban-Coch w zachodniej Walii.
Pełniąc praktyki, zyskał on poważanie wśród osób zamieszkujących wioskę. Nie zdarzało się to przecież zbyt często - obcy ludzie są najczęściej odrzucani w takich zamkniętych środowiskach. Yorath jednak, dzięki swojej ciepłej postawie zyskał sobie wielu przyjaciół. Słuchy chodziły, że jedna z dziewek, dziś już sam nie pamięta jej imienia, podkochiwała się w nim. Nie bez wzajemności zresztą. Piękna, młoda dziewczyna o nietutejszych rysach twarzy zakołowała mu w głowie. Nocami, gdy cała wioska spała, młodzi wymykali się, by samotnie spędzić upojne chwile nad jeziorem. Sielanka trwała, aż cały kraj spowiła zima. Gdy dostojna pani wzięła w swe mroźne objęcia również ten malutki skraj ziemi, a całe jezioro Caban-Coch skuła swym lodowatym oddechem, ukochana Yorath'a zachorowała. Długo nie mógł on sobie wybaczyć tego spaceru, kiedy to zezwolił swej ukochanej wejść na taflę zamarzniętego jeziora, która w oka mgnieniu załamała się pod nią. Dwa tygodnie później dziewczyna zmarła. Starsi mieszkańcy wioski dobrze wiedzieli gdzie szukać winnego. Niemal wszyscy mieszkańcy udali się owej pamiętnej nocy pod jego dom. Długo walili w drzwi, domagając się, by otworzył i oddał się lokalnej sprawiedliwości, która niewiele miała wspólnego z rzeczywistym systemem karnym. Oskarżyli go nawet o czary i konszachty z mocami nieczystymi. Wtedy jednak Yorath nie miał z owymi jeszcze nic wspólnego...
Następnego dnia Yorath zmuszony był opuścić wioskę. Nie mając czasu na zabranie nawet najbardziej niezbędnych rzeczy i, co gorsza, nie mogąc wrócić do rodzinnego miasta w obawie, by nie przynieść wstydu rodzinie, zmuszony został do nocowania w lesie. Niewiele brakowało, a byłaby to jego ostatnia noc w życiu. Bez broni, bez pożywienia i bez żadnego schronienia błąkał się on po lesie, aż wyczerpanie nie złożyło mu na barkach swojego brzemienia i nie zasnął on wśród śniegów...
Obudził go ciepły dotyk na jego policzku. Gdy otworzył oczy, zobaczył zwierzę. Gdy jego zmysły wyostrzyły się na tyle, by zorientować się, że tym zwierzęciem jest wilk, strach sparaliżował go do tego stopnia, że nie był w stanie uciekać, krzyczeć, czy nawet wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że zwierzę nie chce go skrzywdzić. Okazało się, że obok nich leży martwa sarna. Po chwili zastanowienia, Yorath doszedł do wniosku, że to ów wilk upolował ją, by dać mu pożywienie. Wpierw obrzydzony, Yorath przemógł jednak swoją niechęć i spróbował surowego mięsa. Ku jego zdziwieniu, smakowało mu. Gdy zerwał się on na równe nogi okazało się, że ma on zdartą część ubrania. Na ręce, na której brakowało rękawa, Yorath odkrył pewne znamię. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że jest to jedynie zadrapanie zadane przez jakieś zwierzę, na przykład... wilka? Po głębszej analizie okazało się jednak, że znamię owo jest zbyt symetryczne, by mogło zostać zrobione przez bezmyślną kreaturę taką jak wilk. Zresztą wilk ten nie zachowywał się do końca jak zwierzę. Był zbyt ufny. Czasem wydawało się, że próbował on Yorathowi coś przekazać. Zawsze był tam, gdzie można było znaleźć najlepsze drewno na opał, bądź doskonale wiedział, które drewno najlepiej nadaje się na zbudowanie szałasu. Wilki zazwyczaj nie wiedzą takich rzeczy, prawda?
Podczas długich godzin spędzonych razem z samotnym wilkiem, Yorath dowiedział się, jak podejść zwierzynę, by ta nie wyczuła jego zapachu. Jak znaleźć drogę powrotną do swojego siedliska, czy też jak odstraszyć drapieżniki. Dowiedział się też wiele więcej. Jak spojrzeć w oczy niedźwiedziowi by ten zrobił to, co Yorath mu polecił, jaki kształt należy wpisać w okrąg, by nazajutrz była sprzyjająca pogoda, czy też krew jakiego zwierzęcia należy wypić, by uchronić się od nieszczęść... A może nie koniecznie zwierzęcia?...
Nauka trwała długo. Natura zatoczyła koło kilka razy, nim wilk ostatecznie opuścił Yorath'a. On sam nie wie dlaczego. Jego ciała nie znalazł nigdzie w pobliżu, a znał przecież sposoby na jego wytropienie. W owym czasie porzucił on ostatecznie myśl, że wilk ów był rzeczywiście zwierzęciem. Przez wiele dni wędrował Yorath bez celu po okolicznych lasach, starając się omijać ludzkie siedliska. W końcu jednak zdecydował się na kontakt z ludźmi. Nigdy nie gościł on jednak w jednym miejscu zbyt długo, gdyż często łączono go z zaginięciami osób, które nieopatrznie zapuściły się w okolice jego siedliska. Uciekając tak i trwając w ciągłym ukryciu zdecydował się on na przeprawienie przez kanał na kontynent, gdzie to świat stał przed nim otworem. Nie istniały dla niego kraje, a granice przekraczał zupełnie o tym nie wiedząc. Wędrował długo, aż napotkał wreszcie miejsce, gdzie mógł osiąść. Polanka to była mała, lecz okoliczny las bogaty był w zwierzynę. Po raz pierwszy spotkał on również ludzi, którzy w pewien sposób podobni byli do niego: tajemniczy, powiązani w pewien sposób z Tym Innym światem, do którego został tak brutalnie wciągnięty. Sporo czasu spędził na studiowaniu ich praktyk, zabobonów, jak również i języka. Zawarł nawet bliższą znajomość z przywódcą owego ludu. Cyganie jednak traktowali go z dystansem. Ufali mu, lecz czuli (i słusznie), że skrywa on pewną tajemnicę...
Pewnej wiosny poznał Yorath córkę przywódcy. Na pierwszy rzut oka, wydała mu się ona po prostu jedną z wielu członkiń Taboru. Po pewnym czasie doszedł on jednak do wniosku, że przypomina mu ona pewną znajomą sprzed lat. Znajomą, a raczej ukochaną, która zmarła, można by powiedzieć, z jego ręki...
Czy wiesz już kto to jest? Czy mają ze sobą coś wspólnego?
Gunnar nigdy nie oddałby ręki swej córki komuś kto nie jest cyganem, a Saviya, lekka jak przebiśnieg, piękna jak wiosenna łąka, nawet nie zwracała uwagi na dzikiego samotnika, który bywał u jej ojca. Obserwowałeś ją z lasu, jak chodzi po drewno, jak wraz z innymi cygankami zrywa maliny, jak gotuje strawę czy jak przy wieczornym ognisku nuci swoje piosenki. Jak dwie krople wody...
Wtedy powrócił Wilk i sny. O skutym lodem jeziorze, o odbierających ciepło i życie wędrówkach w zamieci o ciepłym niskim głosie, cicho nucącym Ci dawno zapomniane słowa... Wiedziałeś już co musisz zrobić. W wiosenne przesilenie odprawiłeś nad brzegiem jeziora pradawny rytuał i już następnego dnia stary cygan, wiedziony przez wilczy zew, sam do Ciebie przyszedł, nie wiedząc, że wszystko co widzi jest jeno omamem, halucynacją, którą nań świadomie sprowadziłeś:
„Wewnątrz słyszałem wilczy zew, który mnie wzywał.
W głębokim lesie czekał na mnie wilk, poprowadził na polanę, na której
stały naprzeciw siebie dwa młode wilki - samiec i samica. Skoczyły
sobie do gardeł. A ja patrzyłem, bez emocji. Obydwa padły od zadanych
sobie ran, jeszcze żyły. Następnie zjawiła się cała wataha, która poczęła
rozszarpywać padłe wilki, do tego szaleństwa przyłączyłem się i ja,
nie kontrolując swoich poczynań.”
Wtedy pojawiłeś się Ty, przygarniając go niczym syna do dawno straconej rodziny. Oferując mu wyzwolenie, siłę, krew. Wiedziałeś czym go związałeś, choć konsekwencje tego były dla Ciebie nie znane. Jedno tylko było ważne – wydałeś rozkaz który został spełniony. Gunnar zaprzysiągł oddać Ci rękę swej córki. Zostaniecie zaślubieni w święto Hilwat.
Dopiero kilka dni później dowiedziałeś się, że ktoś podpatrzył Twoją wiosenną ofiarę. Wioskowy pijak jakiś- przybyłeś do niego nocą i wśliznąłeś się do jego chaty. Spał jak zabity, śmierdzący tanim bimbrem, brudny i zastęchły. Nikt nie będzie żałować takiego śmiecia. W dłoń wsunąłeś mu pustą butelkę, po czym zacisnąłeś dłonie na jego szyi. Zanim umarł, szamocząc się i artykułując słowa swoje ostatnie, powiedział Ci jeszcze, że nie tylko on widział Cię tego wieczoru i że piekło Cię za to pochłonie. Po tym zmarł, a Ty zostałeś bez odpowiedzi.
I być może byłby to koniec, być może mógłbyś statecznie i spokojnie żyć dalej, w skrytości uprawiając swoją magię, gdyby nie szereg czarnych godzin, które wydarzyły się po tym. Najpierw natknąłeś się na Josefa, który musiał iść za Tobą od samej Walii, śledzić Cię, choć myślałeś, że samym wyjazdem sprawisz, że przestanie Cię nękać. Zemsta jednak za śmierć jego ukochanej, którą mu obiecano a którą Ty później tak niecnie odebrałeś by doprowadzić do jej śmierci, okazała się być zbyt silną potrzebą. Przybył za Tobą aż tutaj, wytropił Cię niby pies, zjawił się nagle jakby spod ziemi w Twojej chacie i zagroził Ci śmiercią.
Nie miał szans w starciu, złamałeś mu szyję niby kurczęciu i pochowałeś głęboko w lesie, w ostatku przyzwoitości postawiwszy krzyż na jego grobie. Nikt nie będzie go szukać i tajemnica zostanie zapomniana.
Twe przyszłe losy przesuwają się jeszcze za zasłoną niewiedzy, choć przysiąc Ci mogę, że czarne to godziny i że, jeszcze zanim Hilwat nastąpi, wiele z nich się wyjaśni. Tymczasem jednak prosić Cię muszę o to, abyś nakreślił mi Twą wiedzę tajemną. Ciekawym bowiem jak wyglądają rytuały Twojej wiary i do czego służą. Opowiedz mi proszę o tych wszystkich ingrediencjach których używasz w trakcie odprawiania ceremonii i co za ich pomocą możesz osiągnąć. Wspomniałeś, że nie tylko krew zwierzęca może być weń użyta, a jaka inna i do czego? Byłbym także rad, gdybyś zechciał opowiedzieć mi własnymi słowami o tym, jak własnymi rękami życiaś pozbawił nędznego pijaka i niewinnego, choć chcącego Cię zamodrować Josefa. Nim ciężkie czasy nastaną.
W czasie pobytu wśród Walijskich lasów, wilk przekazał mi swoją wiedzę tajemną. Dowiedziałem się od niego, jak zyskać sobie przychylność natury, w jaki sposób posiąść mowę i jak kontaktować się ze zwierzętami bliskich mi lasów, bądź jak samemu upodobnić się do takiego. Ubłagać naturę nie jest jednak łatwo. Czasami potrzeba wielu poświęceń, by przekonać ją do posłuszeństwa, które równie dobrze może być jedynie pozorne. Któż wie, czy wielka zawieja, którą przywołasz nie odwróci się czasem przeciwko Tobie?
Tajemna wiedza łączy się z rytuałami, które często są wyjątkowo skomplikowane. Każda pomyłka, fałszywy krok podczas tańca, zła linia nakreślona na ziemi, bądź złe proporcje ingrediencji mogą spowodować efekty, których nikt, nawet sam Wilk, nie potrafiłby przewidzieć. Cóż, raczej nie sprawiłoby większej różnicy, gdy zamiast deszczu, na ziemię spadłby śnieg, lecz w momencie, kiedy zamiast deszczu, eksplodowałyby ciała najbliższych kilkunastu osób wskutek nagłej zmiany ciśnienia, to mogłoby nie być pożądane.
Wilk nauczył mnie również rozróżniać gwiazdy na niebie, oraz w jaki sposób ich położenie w niebiesiech może pomóc mi w odprawianiu ceremonii. Odpowiedni układ na niebie jest wręcz niezbędny, by magia mogła być efektywna w jakikolwiek sposób.
Natura, jak nakreśliłem już wcześniej, wymaga poświęceń. Do prostych rytuałów wystarczą proste składniki. Siarka, róg jelenia, łapka królika - tego w lesie można znaleźć bez liku. Problem pojawia się natomiast, gdy trzeba zrobić coś, co jest naprawdę skomplikowane. W okolicznych wioskach słychać było ostatnio o niemowlętach porwanych przez wilka w dniu, gdy księżyc osiągał pełnię. Mawiali potem ludzie, że wilk ten ludzkie miał spojrzenie, ale kto by im tam uwierzył...
Szczególnie, kiedy jest się wioskowym pijakiem, na którego nikt nie zwraca uwagi. Wiedziałem, że widział mnie tamtej nocy. Przyznam szczerze, że był to pierwszy raz, odkąd zostałem wygnany do lasu, kiedy poczułem prawdziwy strach. Panika - myśl, że ktoś może się dowiedzieć o moich postępkach nie dawała mi spać. W momencie, gdy desperacja przejęła nade mną kontrolę postanowiłem zakraść się pod osłoną nocy do jego chaty i go zamordować. W przypływie szaleństwa, nie myśląc za bardzo nad tym co robię, poprosiłem Naturę o siłę. Zapłatą było oczywiście życie pijaka - zbyt wygórowana cena. Gdy już miał wydać ostatnie tchnienie, w jego oczach zobaczyłem coś, czego wcześniej nigdy nie było - blask, który mówił mi, że w jego ciele nie siedzi już on, a ktoś zupełnie inny. Gdy powiedział swoje ostatnie słowa, nie powiedział tego swoim głosem. Czyżby to była przepowiednia?
Niedługo później pojawił się Josef. Nie mam pojęcia jak mnie znalazł. Faktem było natomiast, że obelgi, jakie wykrzykiwał w moim kierunku i groźby jakie słał brzmiały naprawdę poważnie. Była ciemna, bezksiężycowa noc. Akurat wracałem z polowania, gdy ten stanął pod moimi drzwiami. Do dziś nie jestem pewien, czy widział jak podnoszę się z kucków i czy zauważył, że upolowanego lisa niosłem w zębach. Teraz jednak nie ma to już większego znaczenia.
Sądzę, że jego życie mogło zostać oszczędzone. Poprzysiągł moją śmierć, lecz sądzę, że nie wiedział z kim ma tak naprawdę do czynienia. Kolejnym istotnym błędem było rzucenie się na mnie z nożem w ręku. Sądzę, że nie czuł bólu w momencie, gdy nóż został mu wytrącony z ręki, a moje ramię objęło jego szyję i szybkim ruchem złamało kark. Żal mi go szczerze mówiąc.
Gdy zdołałem odrobinę ochłonąć, przypomniałem sobie słowa umierającego pijaka. Zacząłem się zastanawiać, czy nie zacząłem przez przypadek igrać z mocą, której ja, a nawet stary Wilk nie będziemy mogli stawić czoła. Mam jednak wrażenie, że całkiem niedługo moje wątpliwości zostaną rozwiane...
Z dnia na dzień wiosenne wieczory ustąpiły letnim. Ciepłe powietrze zastane w leśnym zaduchu rozleniwiało, ptasie trele i koncert owadzi sprowadzał błogi spokój. Zbliżało się Hilwat a wraz z tym moment Twoich zaślubin. Co o tym sądziła oblubienica – nie wiedziałeś, zdaje się, że onieśmieliłeś ją bardziej niż byś chciał. Nagle coś zaczęło się psuć. W Twój misternie opracowany plan wdzierały się fałszywe tony. Zaczęło się późną wiosną, ale wtedy jeszcze tego nie dostrzegałeś. Najpierw do obozu cygańskiego przybył młody szlachcic. Nie widziałeś w tym nic złego dopóki nie zorientowałeś się, że nazbyt powłóczyście zerka on ku młodej Saviy, która zdaje się być z tego wyjątkowo rada. Custo zabierał ją na długie spacery, podczas których śledziłeś ich nie raz. Opowiadał jej o życiu w mieście, o teatrach i obwoźnym kinematografie, o automobilach, operetce i teatrach ulicznych. Nigdy nie zauważyłeś aby między nimi do czegoś doszło, lecz zadumana i smutna do tej pory Saviya teraz chodziła rozmarzona, roztargniona i jakby rozpromieniona. Sprawa zaczęła wymykać Ci się z rąk...
I znów odprawiłeś swoje obrzędy i pozwoliłeś we snach Wilkowi udzielić Ci odpowiedzi - jest rytuał, dzięki któremu sprawisz, że dziewczyna stanie się Twoja. Nie tylko zwiąże się z Tobą więzami małżeńskimi, ale też pokocha Cię jak nikogo wcześniej i potem, zapominając o wszystkich innych mężczyznach jakich kiedykolwiek kochała. Jest też ktoś kto posiada manuskrypt z treścią rytuału – Starsza taboru cygańskiego, szamanka Miriam Młodsza.
Długo kręciłeś się dookoła dziwnej staruchy, w końcu jednak odważyłeś się przedstawić swoją prośbę, przynosząc jej dary, skóry, zioła i owoce lasu. Zaświeciły jej się oczy, chociaż nawet nie spojrzała na dary. Tej nocy, przy jej domowym ognisku, usłyszałeś dziwną historię. Opowieść, która zaważy na Twojej przyszłości:
Jest przepowiednia – powiedziała starucha – według której w to Hilwat objawić się ma król cygański. Wiesz Myśliwcze, cyganie nie mają swojej ojczyzny, tułają się to tu to tam i nie potrafią się zjednoczyć, bo nie mają przywódcy. Matka mojej matki jednak przekazała mi wieść, że już niedługo objawi się ten co zjednoczy wszystkie tabory cygańskie i uczyni z nas silne społeczeństwo. Dzięki mistycznej wiedzy przekazywanej w mym rodzie z matki na córkę wiem, że mogę w tym dopomóc. Jeśli mi pomożesz... ja pomogę Tobie.
Co knuje starucha – nie wiesz, ale dowiesz się wkrótce w trakcie na Hilwat. Masz nadzieję, że tego wieczoru upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu – zostaniesz zaślubiony Saviy oraz wykonasz rytuał wiążący z Tobą jej serce na zawsze. Trzeba wszystkiego dopilnować, tym razem nic nie powinno wymknąć Ci się z rąk. Gdyby tylko Gunnar nie sprawiał wrażenia, jakby wymykał się Twoim czarom spod kontroli, zrzucasz to jednak na karb chwilowego podekscytowania nadchodzącym świętem, które przywódca taboru ma przeprowadzić. Zbliża się sądna noc, noc pełna ciężkiej pracy, noc podczas której ważyć się będą losy wielu ludzi, w tym także Twoje... ale o tym dowiesz się dopiero, kiedy to się zdarzy.
Do zobaczenia w Hilwat, Yoracie – Myśliwcu. Obu Twoi wilczy bogowie mieli Cię tej dusznej gorącej nocy w swojej opiece.
If you don't eat yer meat, you can't have any pudding! How can you have any pudding if you don't eat yer meat?!
|
Offline
|
Profil
Wiadomość
|
|
gwyn_blath
|
|
Skąd: Niflheimr Postów: 1784
Punkty: 3984
|
Saviya (1xD, 1x9)
Co powiedz na postać młodej, pięknej dziewczyny z taboru cygańskiego, poetyckiej duszy - powiedzielibyśmy, co czaruje nie tylko samym swym pięknem, niewinnością i urokiem, ale też i śpiewem, tańcem, gibkością i pełnią życia. Cóż jednak z tego, skoro dziewczę to czuje jakby czegoś jej brakowało, niespełniona wzdycha nocą do gwiazd i księżyca, wieczorami i porankami wypatruje w opadającej i podnoszącej się mgle nadchodzącej wolności, przestrzeni, światła i oddechu, tymczasem... wszystko co ją otacza jest klatką, masywną, żelazną małą celą, w której dziewczyna czuje się zamknięta, zduszona i stłamszona. Pamiętasz Eowinę z Władcy Pierścieni? To taka trochę dziewczyna - dzielna, silna i pełna wspaniałych, "męskich" powiedzielibyśmy, ideałów, ale żyjąca w stalowych okowach nałożonych na nią przez czterech mężczyzn.
Pierwszy z nich panuje nad nią mocą swojego niezłomnego autorytetu, sieci zasad i prawideł odwiecznych na które się powołuje. Drugi owładnął ją powiewem bezgranicznej wolności graniczącej z hedonizmem, zmysłowością i frywolnością jakiej sama nigdy nie zaznała. Trzeci, surowy jak nieokrzesany kamień, wzbudza w niej nieopanowany lęk a jego dzikie oczy przywodzą na myśl wszystkowidzące lustra. Czwarty natomiast... cóż, czwarty to tajemnicza historia z której, dopóki nie zgodzisz się na tę postać, zdradzić mogę tylko tyle, że demoniczny i nieludzki, wzbudza w dziewczynie uczucia których nigdy nie spodziewała się odczuć. I że wraz z jego pojawieniem się do jej życia wkroczyła prawdziwa magia...
Jeśli zainteresowaliśmy Cię chociaż trochę opowieścią o archetypie, który my nazywamy sobie roboczo "ofeliopodobną" bądź, po prostu "Ofelią", prosimy Cię abyś teraz Ty wypełniła pierwszy etap Twojej pracy nad postacią. Chcemy żebyś przypomniała sobie swoją przeszłość - wędrowaliście wszak od dzieciństwa w taborze cygańskim pod wodzą najpierw twej babki Miriam Młodszej, potem twego ojca. Opowiedz mi o swoim dzieciństwie i o dorastaniu, aż do czasów tuż przed tym, jak czterej mężczyźni wkroczyli bezczelnie do Twojego świata. Jakie życie miała dziewczyna z cygańskiego taboru i co ukształtowało jej osobowość? Jak jej na imię? Co ukrywa, kiedy nocami wpatruje się w bezduszną ciemność i roni łzy, których tak naprawdę dawno temu już jej zabrakło..?
Na imię mam Saviya.
Od kiedy pamiętam, tabor wędrował przez nieprzebrane lasy, łąki pełne kołyszącego się zboża i miasta, których nazw dziś już nie jestem w stanie powtórzyć. Niemal każdy dzień witaliśmy w innym miejscu, a jedyne, co było w moim życiu stałe, to twarze bliskich, znajome melodie i tańce, przeplatane śmiechem starszych dziewcząt, śmiejących się przy ogniskach. Wszystko poza tym było zmienne, wciąż inne i nowe. Jednak jako dziecko nigdy nie zastanawiałam się nad tym; oczywiście, widziałam miasta i mieszkających w nich ludzi, jednak nigdy nie kojarzyłam tego z faktem, że są tak od nas odmienni.
Wszystko zmieniło się, gdy miałam niecałe dziesięć lat. Pewnego lata, podczas jednego z postojów wymknęłam się spod nadzoru matki i ciotek, korzystających z pięknej pogody i piorących kolorowe spódnice, śpiewając głośno i pokrzykując na mężczyzn. Biegając po lesie, spotkałam chłopca. Wystraszył się na mój widok, tak samo jak na jego; był zupełnie inny niż dzieci, z którymi dotychczas się bawiłam, różny od silnych i ogorzałych chłopców z taboru. Miał proste ubranie i wydawał mi się niezdrowy; teraz już wiem, że miał po prostu jasną karnację, do której widoku nie byłam bardzo przyzwyczajona. Strach jednak szybko minął i po chwili chłopiec prowadził mnie już w las, pokazując wszystkie jego piękne zakątki. Po kilku godzinach, urzeczona, poszłam za nim na wzgórze; z jago szczytu wskazał mi osadę na skraju lasu.
"Tam jest mój dom", pochwalił się. "A ty, gdzie mieszkasz?"
"Nasze wozy stoją w tamtym kierunku", wskazałam ręką. Ale on potrząsnął głową.
"Wozy to nie dom, nimi się podróżuje. Ale gdzie jest twój dom?"
Nie zrozumiałam, co miał na myśli. Tam mieszkałam. Jednak to go nie przekonało.
"Jedzie się zawsze z domu, albo do domu. Gdzie jedziecie?"
Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi, i uciekłam. Potem, płacząc ukryta za jednym z wozów, zrozumiałam, że nigdy nie będę potrafiła pokazać nikomu swoich ulubionych miejsc, i że nasza wędrówka nie ma początku ani końca; dla wszystkich wydawała się być celem samym w sobie, jednak ja zaczęłam postrzegać to w inny sposób. Byliśmy znikąd i donikąd podążaliśmy. Ta pustka już zawsze miała mnie prześladować; wędrówka to nasze życie, a jeśli nie widziałam już w niej celu ani radości, całe życie ukazało mi się jako pozbawione sensu.
Oczywiście, w niektórych chwilach szaleństwa myślałam o ucieczce, jednak gdzie miałabym uciec? Nie znam innego sposobu życia, a nikt nie będzie mi go przecież chciał wskazać. Dlatego wciąż ponownie budzę się pod innym niebem, zagłuszając pustkę i żal śpiewam i tańcem z innymi dziewczętami, zasłaniając je kolorowymi chustami, przekupując sumienie błyskotkami.
Dopiero w nocy, gdy zapada zmierzch, wypatruję utęsknionego znaku, który wskazałby mi cel mojej podróży; jednak gwiazdy rozsypują się bezładnie w odpowiedzi na me pytania, a karty milczą, nie chcąc ukazać mi mojego przeznaczenia. Gdy dawno temu poprosiłam matkę, biegłą we wróżbach, by uchyliła zasłonę przyszłości, karty rozsypały jej się u stóp; spojrzała na nie i pokręciła jedynie głową, i więcej nie dała się uprosić.
Jednak to nie koniec historii... Mam nadzieję.
Czas upływał, a Ty dorastałaś. Wpierw pod czujnym okiem mądrej swej matki – Nadii i ojca Gunnara, który, chociaż surowy i stateczny, czasem folgował i sobie i Tobie, w tajemnicy obdarzając Cię drobnymi upominkami i kupując Ci w mieście słodycze. Kiedy wyrosłaś na młodą damę rodzice częściowo oddali Cię także pod opiekę brata Twego Iolana-Nicolae (rodzice tak się kłócili jakie imię mu nadać przy urodzeniu, że w końcu zostało na obu), a Ty ciągle, niespełniona, uwięziona w klatce z której nie ma wyjścia, żyłaś z dnia na dzień próbując cieszyć się dniem powszednim.
Ale to nie Ci nie wystarczało.
Dnia pewnego zdarzyło się jednak coś, co zmieniło całe twe życie. I chociaż do dziś trzymasz to w głębokiej tajemnicy, pełna oczekiwania, drżysz z ekscytacji z nadchodzącego święta Hilwat, kiedy stać ma się to co stać się musi.
Nadejdzie ten na którego czekałaś tak długo...
Zdarzyło się to wiele miesięcy temu i dziś pamiętasz to niemal jak przez mgłę, jak cudowny sen. Jesiennego poranka Ty, wraz z szaloną siostrą swego ojca i jej małym synkiem, zrywaliście maliny wśród omszałych głazów, daleko daleko od Waszego obozu. Dzień wstawał przepiękny, krople rosy perliły się na rozłożystych chropowatych liściach szerokolistnych łopianów, powietrze pachniało jeszcze nocą a poprzez lśniące białe pajęczyny porozpinane tu i ówdzie pomiędzy konarami starych drzew, prześwitywały miliony tęcz, rozszczepianego na tęczowe barwy w kroplach wody, światła. Ruda i jej synek zniknęli już za zakrętem ścieżki kiedy schylałaś się po ostatnią malinę a nieopatrzny kolec krzewu różanego, piętrzącego się pośród owoców, przebił Twój palec i kilka kropel Twej krwi padło na ziemię tuż obok starego głazu. Drgnęłaś, gdy jakby wielotonowy szept odezwał się w tężejącym powietrzu, niby dawno zapomniany głos z odległej przeszłości, który pozostał tutaj czekając na moment gdy ktoś go usłyszy. Równie szybko jak się pojawił znikł jednak, ulatując gdzieś w górę, w zasnute delikatną siecią chmur niebo. Szybko zapomniałaś o tej chwili i pobiegłaś za ciotką, lecz ona czekała, czekała, na moment aby się Tobie przypomnieć.
Kilka dni później nadszedł do Ciebie w snach. Piękny, silny, dystyngowany. Uśmiechnięty z przejrzystymi jak toń jeziora oczyma. Spokojny i przynoszący poczucie bezpieczeństwa. Stateczny i łagodny. Pojawił się wśród omszałych głazów i wśród krzewów róż i malin, cały w świetle, cały w łagodnym blasku.
- Saviya... – szepnął łagodnym głosem – uwolnij mnie z tej ziemi... Na Ciebie czekałem tak długo...
Sen urwał się równie szybko co się pojawił i długo nie mogłaś zdecydować się co robić. Czy zawierzyć omamom i wrócić na tamto miejsce, ze snu, z tamtego pamiętnego poranka kiedy usłyszałaś odległy szept? Czy może przestać o tym myśleć, wyrzucić z pamięci i między bajki włożyć? Sen powrócił następnej nocy, i następnej, i następnej – prawie nie dał Ci wyboru.
Kiedy wróciłaś na piękną polanę wiedziałaś już co trzeba zrobić. Upuściłaś kilka kropel swej krwi w miejscu gdzie wcześniej kolec róży zranił Twoją dłoń i wtedy poczułaś, jak czuła dłoń czyjaś niewidzialna, niby delikatny wiatr, przeczesała twe spływające falami loki. Zrozumiałaś. To był Wasz znak. To nie był sen.
Następnej nocy pojawił się jeszcze piękniejszy i bardziej pociągający, świetlisty, uśmiechając się jak anioł o nierzeczywistych oczach i wielkiej wyrozumiałości. Jego głos jednak powtarzał:
- Więcej...
Dawałaś więc ziemi więcej swej krwi, aż w końcu zagroziło to Twojemu zdrowiu, ale on był, to szepnął Ci do ucha słowo czułe jakieś, to chwycił Cię za rękę, siły jego jednak szybko nikły, wraz z tym jak krew wsiąkała głęboko w ziemię. Tylko w snach mogliście być razem i robić wszystko czego zapragnęliście. W snach pokazywał Ci cudowne miejsca, zapierające dech w piersiach widoki, prowadził Cię ścieżkami o których zawsze marzyłaś.
- Już niedługo, wrócę i zaprowadzę Cię tam naprawdę...
Kiedy we wsi zdarzył się wypadek i Ty wraz z matką pobiegłaś, wezwana przez wieśniaków, na pomoc zebrałaś krew z urwanej w kołowrotku ręki chłopa i zaniosłaś mu w pucharze. Tej nocy zjawił się w pełnej krasie, cudowny, bogato ubrany ze lśniącymi oczyma:
- Oczekuj mnie w Hilwat, Saviyo. Tej nocy będziemy razem...
Tymczasem, zanim nadejdzie Hilwat, opowiedz mi proszę jaka jesteś. Co lubisz i czym się pasjonujesz. Chcę wiedzieć o Tobie wiele – tyle ile się da. O czym myślisz wieczorami, jakie masz marzenia.
Opowiedz mi też o relacjach z Twoją ukochaną, chociaż skrytą i tajemniczą matką, która – choć nigdy nie uczona – potrafi w kartach wyczytać szczerą prawdę. Ze swoim surowym i trzymającym się raczej z daleka, choć mającym do Ciebie ewidentną słabość, ojcem i o Twoim bracie, którego tak naprawdę z całej rodziny znasz dobrze tylko Ty. W końcu – opowiedz mi o swoim ukochanym ze snów i o tej pradawnej magii którą czujesz zawsze wtedy kiedy jest blisko Ciebie, o nieopanowanym uczuciu trwającym pomimo tego, iż wszelkie wróżby na ziemi i niebie wskazują, że zmierzasz ku przepastnej ścianie ciemności.
Od tamtego wydarzenia coś się we mnie zmieniło. Zaczęłam myśleć i marzyć o rzeczach, które mnie samą zaskakują, a czasem nawet przerażają, i czasem czuję się tak, jakby były we mnie dwie, lub nawet trzy różne osoby.
Pierwsza to ta Saviya, jaką znają wszyscy wokół. Jak każda chyba młoda kobieta lubię zabawę, tańce, śmiech i inne drobne przyjemności. Ciekawa świata i ludzi, lgnę do wszystkiego, co nowe i ekscytujące, jednocześnie nie zaprzątając sobie zbytnio głowy konsekwencjami swoich czynów. Radosna i pełna energii, od kiedy wyrosłam z lat dziecięcych, coraz częściej zerkam w stronę przystojnych mężczyzn - tak w taborze, jak i wśród rzadkich gości ojca. Nigdy wprawdzie niewinny flirt nie posuwa się zbyt daleko, ale ekscytują mnie rzucane ukradkiem spojrzenia i tajemnicze uśmiechy, zainteresowanie w ich oczach, a czasem nawet jedno lub dwa słodkie słówka wypływające z ich ust. Choć wiem, że ta gra z czasem może się stać niebezpieczną, nie potrafię zaprzestać, kiedy napełnia mnie to niewytłumaczalną przyjemnością! Ale czyż to nie normalne dla dziewczyny, marzyć o beztroskiej miłości, nawet gdy jej myśli krążą już gdzie indziej?
Z drugiej strony ból, którego nabyłam za młodych lat, towarzyszy mi bezustannie. Nawet, gdy zajęta jestem czymś innym, gdzieś w środku odczuwam nieposkromiony żal za czymś, czego nigdy nie posiądę. Najgorsze są noce, kiedy zabawa i śmiech już ucichną; wtedy ze zdwojoną siłą odczuwam pustkę w sobie i niewidzialne kraty wokół siebie. Potrafię godzinami całymi leżeć - lub siedzieć gdzieś z dala od wozów, gdy uda mi się wymknąć czujnemu oku rodziny - wpatrując się w ciemność, rozmyślając nad swoim losem i w milczeniu licząc ciche łzy, spływające mi po policzkach. Nie taniec i mężczyźni mi wtedy w głowie, ale smutne refleksje, o których wiem, że są bezcelowe - nie potrafię nic zmienić w swoim życiu. Jakkolwiek chciałabym uciec, wiem, że wychowana w taborze, nie dam sobie rady sama; moje dotychczasowe życie jest mi pułapką, miast rozwinięciem możliwości. Tak, czasem myślę o ucieczce, jednak strach jest silniejszy...
I jest jeszcze jedna część mej duszy, która obudziła się po tamtym tajemniczym zdarzeniu. Nagle zaczęłam się zmieniać; czasem, gdy karty po raz kolejny nie chcą wyjawić mi swych tajemnic, zdarza mi się popaść w niepochamowany gniew, który nigdy wcześniej mi się nie zdarzał. Kiedy myślę o nadchodzącym święcie Hilwat, całe moje jestestwo wypełnia nagle wyczekiwanie, niezdrowa ekscytacja, silniejsza od wszystkiego, czego kiedykolwiek zaznałam. Widzę go, gdy śnię, oraz w dzień, gdy zamykam oczy; towarzyszy mi, wymalowany na wewnętrznej stronie mych powiek. Jednocześnie fascynuje mnie i przeraża; nęci mnie jego piękno, świetliste oczy i piękne obietnice, jednak lękam się jego niewyjaśnionej natury i tego, jaką cenę przyjdzie mi zapłacić za połączenie się z nim, jakim wyrzeczeniom będę musiała stawić czoła. Jednocześnie jakaś drobna część mnie wie, że jest on moją szansą, i że zrobię wszystko, by być z nim już na zawsze, i nie pozwolę nikomu nam przeszkodzić. Nie rozumiem tej części siebie i obawiam się jej, staram się wyprzeć ją ze swej świadomości, jednak ona wciąż tam pozostaje jak zadra, razem z niezrozumiałym uczuciem, jakim go darzę - nie wiem przecież, kim ani czym jest, a jednak czuję jego obecność i uczucia, jakimi go darzę. Uczucia te - nadzieja, ekscytacja, niepewność, determinacja, oczekiwanie, podziw, lęk - pomimo upływu czasu i zacierających się wspomnień oraz tego, że może być jedynie snem, nie tracą siły; wręcz przeciwnie, są coraz potężniejsze, a ja sama czuję, jak ta przedziwna część mnie rośnie wraz z nimi.
Dziwny to związek - nie tylko dlatego, że spotykać możemy się jedynie we snach. Zdaje się, jakby wiedział o mnie wszystko: moje imię, moją rodzinę, moje skryte pasje i głębokie lęki; zna moje marzenia i mój ból. Za każdym razem jednak, gdy jest ze mną, jestem tak oślepiona jego blaskiem i uczuciami, jakimi go darzę, że sama nie potrafię sformułować ani jednego pytania; jakkolwiek bym nie była ciekawa na jawie, we śnie wydaje mi się to być niepotrzebne. Jedynego, co wiem, domyśliłam się z tych zdawkowych informacji, które jakby przypadkowo pozwolił sobie wyjawić; że niegdyś był bardzo bogaty, bywał w wielu miejscach i widział wiele rzeczy, jednak za sprawą złej osoby stracił to wszystko. Kiedy mówił o tym, jego spojrzenie stało się zimne jak lód, i ogarnął mnie niepokój. Nie wspominał o tym więcej, a ja byłam zbyt rozkojarzona i niepewna, by pytać. Jednak zazwyczaj takie rzeczy się nie zdarzają; przepełnia mnie radością i oszałamia mnie - jak wtedy, gdy przypadkiem upiłam ojcu wina, które dostał od kogoś z miasta za pomoc - czuję się lekka, jakbym pływała, a on otoczony jest zapachem ziemi, lasu i czegoś jeszcze, czego nie potrafię rozpoznać, choć nie jest to zapach mi obcy.
Tej zmiany we mnie nie zauważył nikt; a jeśli nawet, zapewne złożyli to na karb młodzieńczego wieku i płochości, jaka jest mu właściwa. Wiem, że z całą pewnością niczego nie podejrzewa mój ojciec; wiem, że mnie kocha, i ja kocham jego, jednak nie spędzamy ze sobą zbyt dużo czasu. Jest surowy, ale sprawiedliwy; mocno trzyma się tradycji, przekazanej mu przez moją babkę, ale jednocześnie potrafi czasem wykazać wyrozumiałość. Ma do mnie wyraźną słabość, kiedy się postaram, zawsze udaje mi się ubłagać go, by zmienił zdanie. Zazwyczaj spędza czas z innymi mężczyznami lub wydaje rozporządzenia, jednak zawsze znajdzie drobną chwilę, by zapytać mnie o samopoczucie lub po ojcowsku pogłaskać po głowie. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem jego oczkiem w głowie, jednak dotychczas nie próbowałam tego nadużywać - a może po prostu nie miałam powodów...
Inaczej ma się sprawa z moją matką. Ona zawsze, jak kobieta, spędzała ze mną wiele czasu, troszcząc się o mnie i ucząc wielu rzeczy - wróżenia, tańca, szycia i innych rzeczy niezbędnych kobiecie. Pomimo tego, że sama nigdy nie mówiła wiele, byłyśmy ze sobą bardzo blisko. Pomimo tego, że nie chciała mi nigdy wyjawić mej przyszłości, zapisanej w kartach, byłyśmy ze sobą szczęśliwe. Jednak od kiedy tajemniczy nieznajomy nawiedza moje sny, odnoszę wrażenie, że nasze relacje popsuły się; chyba podejrzewa, że coś ukrywam, i to ją niepokoi. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że zauważyła - odczuła? - że coś się we mnie zmieniło, i boi się o mnie i innych. Jednocześnie teraz, kiedy mam swój sekret, nauczyłam się rozpoznawać pewne znaki i mam niejasne podejrzenia, że i moja matka coś ukrywa za swoją skrytością i małomównością. To wszystko zachwiało naszym wzajemnym zaufaniem.
Również bliski jest mi mój brat, który opiekuje się mną, strzegąc mojego bezpieczeństwa, czasem odstraszając niechcianych adoratorów, i strofując mnie, gdy zauważy mój niewinny flirt z jakimś mężczyzną (choć nigdy nie mówi o tym ojcu, ani nie jest dla mnie zbyt surowy). Wiem, że czuje się za mnie odpowiedzialny, i staram się nie wpędzać go w kłopoty. Iolan-Nicolae jest jakby na uboczu taboru; nie przyjaźni się za bardzo z innymi młodymi mężczyznami, jest skryty i cichy. Większość czasu spędza ze mną lub z ojcem, czasem również opiekując się synem naszej ciotki i ucząc go, jak kiedyś matka uczyła mnie. Pomimo, że nie zna mojej tajemnicy, jesteśmy ze sobą blisko; wiem, że jest odpowiedzialny i spokojny, a także, że choć nie przepada za tańcem, lubi grać na instrumentach. Jedyne, co nas poróżnia, to jego stosunek do gojów; nie ufa im, zawsze jest im nieprzychylnie nastawiony, a plotki i wieści od nich zbywa wzruszeniem ramion. Zawsze jest gniewny, gdy jacyś ludzie z zewnątrz odwiedzają tabor, i choć nigdy nikomu nie zrobiłby krzywdy, widać po nim jego niechęć. Zawsze też jest o wiele bardziej surowy, gdy rozmawiam z mężczyznami spoza taboru - wprawdzie nigdy na mnie nie krzyczy, jednak jasnym jest, że nie ufa im i uważa, że wszyscy chcą zrobić mi jakąś krzywdę. Dlatego gdy jestem z nim, staram się nie dać po sobie poznać, że życie w taborze jest mi przykre, i że moje serce rwie się gdzieś indziej.
W tej dość skomplikowanej sytuacji, targana wątpliwościami, gdzie najmniejsze słowo może mnie zdradzić i zniweczyć wszystkie moje plany, z niecierpliwością oczekuję na święto Hilwat... Starając się nie zrobić fałszywego kroku.
Wiosna zmieniła się w lato, chłodne wieczory ustąpiły dusznym, leśnym, gorącym, przesyconym zapachem trawy, kwiatów i wilgotnej ziemi. Nadchodzi święto Hilwat a Ty, jak mało kto w tak młodym wieku, będziesz mogła zobaczyć jego najstarszą, tradycyjną formę. Wraz z ostatnimi dniami czerwca pojawiły się jednak niepokoje.
Pierwszym była nieoczekiwana wiadomość, którą niechcący podsłuchałaś kiedy przechodziłaś koło namiotu swoich rodziców. Wieść która dotarła twych uszu zaparła Ci dech w piersiach i sprawiła, że łzy same napłynęły do Twoich oczu. Yorath – dziki Myśliwiec mieszkający w pobliskich lasach poprosił o Twoją rękę! Nie dosłyszałaś decyzji rodziców, grunt, że matka twa Nadia zdawała się być niechętna tej propozycji. Nielegalnie zdobyta wieść zaniepokoiła Cię nie na żarty. Yorath może i jest poczciwy, ale jest w nim coś odpychającego, dziwnego, jest taki... niepohamowany i dziki a jego wzrok śledzi Cię przenikliwie zawsze kiedy tylko jesteś gdzieś w pobliżu. Oby tylko nie popsuł spotkania z Twoim magicznym przyjacielem...
Kolejny problem pojawił się wraz z przybyciem do taboru Custa – młodego przystojnego szlachcica z miasta, który, będąc w kłopotach o których mówił dość oględnie, poprosił Twych rodziców o gościnę. W pierwszej chwili nie zgodzili się, ale ponieważ chłopak zdawał się być tak sympatyczny i tak zmieszany swoją tajemniczą sytuacją, wstawiłaś się za nim powołując się na odwieczny zwyczaj podłóg którego nie można nikomu odmówić gościny na święto Hilwat. Chcąc nie chcąc więc się zgodzili. Custo okazał się być doskonałym towarzyszem – kiedy opowiadał Ci o tym jak gwarne i ruchliwe jest miasto, o jego teatrach i kawiarniach, o kinematografie, automobilach i ulicznych przedstawieniach, o koncertach i dansingach... prawie zapomniałaś o swym magicznym towarzyszu. Tęsknota do wielkiego szerokiego i pełnego emocji i ludzi świata odezwała się znów ze zdwojoną siłą tak, że pogubiłaś się w swoich emocjach i przyszłość znowu stanowić zaczęła wielką niewiadomą. Niecierpliwie czekasz też na obiecaną niespodziankę którą Custo obiecał Tobie w świąteczną noc.
Ostatni kłopot objawił się tuż przed Hilwat. W zasadzie nie jesteś do końca pewna co oznacza to co się wydarzyło... On, zjawił się znów w Twoich snach. Jak zwykle piękny, dystyngowany, otoczony ciepłym światłem. Poprosił Cię o coś, chociaż nie do końca pamiętasz co. Wiesz, że nagle poczułaś się dziwnie, jakby jego prośba była tak silna i sugestywna, jakbyś * musiała * ją spełnić. Mówił coś o krwi, o ciele, o złym człowieku. O tym, że będzie mógł zabrać Cię wszędzie gdzie tylko będziesz chciała, jeśli Ty podarujesz mu... coś, no właśnie, co..? Nie pamiętasz. Wiesz, że musisz to zdobyć, musisz, inaczej wszystkie twe plany i całe Twoje życie przestanie mieć sens. Tylko koniecznie musisz dowiedzieć się co to takiego...
Ale nadchodzi dzień, kiedy wszystkie te sprawy się rozstrzygną. Dzień i noc, w których losy Twoje i wielu innych mieszkańców, towarzyszy i gości taboru cygańskiego, będą się ważyć na szali. Noc na którą czekałaś od tak dawna i która, irracjonalnie, napawa Cię obawą i lękiem. Noc w której dopełni się czas. Do zobaczenia w Hilwat Saviyo.
|
Offline
|
Profil
Wiadomość
|
|
mroq
|
|
Skąd: z Cukru Postów: 42
Punkty: 85
|
Josef (1xW, 1x10)
Nie jesteś stąd, prawda? Zdradza Cię Twoja mowa, choć nie – mówisz po naszemu, tylko lata samotnej wędrówki po świecie zmieniły nieco Twój dialekt. Ciekawym jakieś przewędrował ścieżki w swym życiu i co sprowadziło Cię tutaj, do tych rozległych borów – o tym jednak później, obiecałeś przecież najpierw opowiedzieć historię o czasach Twojej młodości. Tak tak, obiecałeś, kiedyś przy ognisku opowiadał o swej nicpońskiej młodości i o tym jako młody lekkoduch wraz ze swym bratem Tobarem w taborze mądrej starej Jurby po świecie ście wędrowali. Dobre to były lata, od wczesnego dzieciństwa. Spędzaliście je na zabawie, uczyliście się walki a młode dziewczęta rzucały Wam powłóczyste spojrzenia. A potem pojawiła się ona – Zenobia, która wprowadziła kość niezgody pomiędzy Ciebie i brata twego. Skąd się wzięła? Nie pamiętasz- cóż, pewnie ciekawa to historia, może dowiem się jej od kogoś innego jak wypytywać będę. Coś wspominałeś – Tobar przyłapał Was razem już po ich ślubie? Trudno mi nawet wyobrazić sobie, że ktoś taki jak Ty w ogóle dałby się przyłapać, wszak z Was dwóch to Ty zawsze byłeś ten sprytniejszy. Tobar zawsze jednak był silniejszy i bardziej porywczy, lecz tym razem furię swą powstrzymał – tak to opowiadałeś? Musiałeś umykać – taki postawił warunek? – i nigdy już nie wracać do rodzinnego taboru. Dobrze, dobrze, już Cię nie wyprzedzam, opowiedz mi te losy jeszcze raz ze szczegółami a potem o Twojej podróży – nawet nie wiesz jak jestem ciekaw co zagnało Cię do tej Walii. Nie ważne? Jak to nie ważne – no wiem żeś wrócił i o tym pogwarzymy później, ale nie to mnie teraz interesuje. Opowiadaj. Kto jak kto, ale persona tak barwna jak Ty powinna umieć opowiadać historie!
"I rzekł im król Bahram Gur: siew i zbieranie plonów to prace nie dla was, objuczcie osły dobytkiem, grajcie na rudzie, szarpcie struny, by zarobić na życie. I teraz krążą po świecie, a pies i wilk są im towarzyszami wędrówki."
Jednego razu phuri daj opowiadała Tobarowi i mnie historie o powstaniu cygańskich taborów. Najbardziej tedy polubiłem tę o żołnierzach Heroda, ludziach, którzy wymordowali betlejemskie dziatki i skazanych za swe haniebne uczynki na tułaczkę. Dziwisz się młody rakl'-o? Zważ, iż przelew krwi nam cyganom nieobcy, nawet krwi niewinnej.
Ciągnęło mnie do tej legendy, bo jakoś prawdziwa mi się zdała i zawsze gdy z bratem mieliśmy chwilę oddechu od obowiązków obozowych walczyliśmy najpierw z mnogością zarośli witkami rwanymi z wierzb, a potem z cieniami własnej imaginacji chcąc jakby odkupić błędy naszych przodków. Kiedy i w tym osiągnęliśmy mistrzostwo poczęliśmy próbować się wzajem zostawiając nierzadko krwawe pręgi na swych plecach. To nas spajało, tamte dziecięce igraszki przerodziły się z czasem w arkana prawdziwych umiejętności, z których korzystaliśmy w bród gdy zaszła potrzeba.
Coś się jednak po czasie zepsuło, spoiwo przeszło w kruchy glej, a ja dowiedziałem się wtedy o mej przeszłości. Kiedym osiągnął wiek piętnastu zim babka Jurba wzięła mnie do swej izby i jęła opowiadać jak to znaleźli mnie przybłędę w koszulinie zasmarkanej błąkającego się po lasach, gdzie tabor akurat zimował. Mówiła, żem pomimo mrozu ciało miał nietknięte zmarzliną, a ona chcąc mnie chronić powiedziała reszcie, że to z gorączki. Pamiętała dobrze jak czuwała przy mnie z solą i kozikiem na wypadek gdybym w zmierzchwicę miał się zmienić nagle.
Na domiar wszystkich tych nagłych zdarzeń w nasze z bratem życie wkroczyła pląsającym krokiem Zenobia. Pięknolice dziewczę sprawiło wrzenie krwi i żółci zarazem - tak oto z braci staliśmy się rywalami. Każdy z nas starał się o jej względy jak najlepiej umiał. Ja jednak wybrałem tę gorszą ścieżkę i zostałem złodziejem. Nie wspomnę tych wszystkich jęczących jegomości, których okradłem ponieważ onej chwili nie miało to dla mnie znaczenia. Błyszcza skradłbym z nieba w pełni miesiąca, gdybym tylko mógł, a wszystko to dla dziewczyny, która koniec końców wybrała mego prala.
Znów przewrotny los nie pozwolił mi trwać w smutku, gdyż nocy pewnej Tobar przyszedł do mnie z nietypową prośbą. Chciał bym, skoro jemu natura nie pozwala, dał łonu Zenobii urosnąć, a tak długo prosił i przekonywał, że nie bacząc na konsekwencje poszedłem do ich wozu. Lecz tamtego wieczoru historia potoczyła się zupełnie inaczej niż bym tego chciał. Zostałem oskarżony o zdradę brata, który się wyparł swej prośby tym samym pozbywając się mnie z obozu.
Wyrzucony przez swoich, pogardzany wśród innych zmieniłem imię na Josef i powziąłem los zrazu tułacza, a potem, przewijając się przez wszystkie możliwe fronty Europy, żołnierza. Nawet wtedy nie potrafiłem sobie odmówić pamiątek z każdego miejsca, gdzie postawiłem swe stopy. Cekiny, na które patrzysz pożyczyłem od pewnej kobiety podczas wojen chłopskich w Szwajcarii, a ta manierka tutaj to podarunek zdarty z chwilę wcześniej zabitego porucznika służącego pod samym Cromwellem. W swym zacietrzewieniu na ciążące i będące mi ochroną jednocześnie fatum dotarłem wraz z falą powstań do Cymru, by wziąć udział w kilku potyczkach knajpianych zaczętych przez załogę Henry'ego Morgana tak ot, dla uciechy.
Tamte miejsca były mi czyścem, elisium i ucieczką od całej niesprawiedliwości tego świata. Grzesząc zapominałem o poprzednich przewinach lecz zawsze kiedy jakaś opatrzna siła pozwalała mi wyjść cało z kolejnej opresji kajałem się przed Bogiem i sobą samym zmazując piekło wojny łzami, a następnie jak dilino następnego dnia rzucałem się w ramiona występku..
- Podaj mi jeszcze jedną kromkę synu mamy całą noc na opowieści.
W końcu jednak objawiło się Tobie miejsce w którym, jak sądziłeś, mógłbyś na zawsze pozostać. Gdzieś na krańcach zachodniej Walii w wiosce Gaufron nad jeziorem Caban-Coch odnalazłeś byłeś swe miejsce. Nigdyś się nie spodziewał, że z Twą niespokojną duszą zechcesz gdzieś osiąść na stałe, aleś też nie przeceniał siły kobiecego wdzięku, który omotał Cię jak tylko dotarłeś to tego zapomnianego przez Boga miejsca. Młoda, piękna dziewczyna o niecodziennych rysach, córka kowala z Gaufron, zakołowała Ci w głowie i takeś długo do niej chodził aż w końcu stary kowal zgodził Ci się ją oddać za żonę, jak tylko dziewczyna pełnoletność osiągnie. Czekałeś więc wzdychając do niej i ucząc się fachu, coby warsztat po jej ojcu przejąć, a że postawy byłeś drobnej i siły niewielkiej, ciężko to szło i powoli.
Pewnego dnia do Gaufron przybył jednak doktor ludzi leczyć. Młody, wykształcony, zamożny o imieniu Yorath – myślałeś, że dobry z niego człowiek, gdybyś nocy pewnej nie odkrył że Twa obiecana ukochana wymyka się z nim na długie spacery. Po kilku tygodniach wiedziałeś już że nie ku Tobie serce ukochanej bije, spakowałeś więc manatki gotowy, jak dawniej do drogi jak tylko najgorsze mrozy puszczą. I wtedy stała się tragedyja, którą z opowieści jeno znasz, boś w rozpaczy wiele dni z domu nie wychodził. Mia w jeziorze się topiła, lód się pod nią załamał. Co robiła na dworze – nie wiadomo, ale we wsi gadali, że Yorath jej jakieś zioła co omamy na nią sprowadziły podał. Niecałe dwa tygodnie żyła jeszcze, majacząc coś w gorączce o zimnych rękach w głąb jeziora ją wpychających, a potem umarła. Potwierdziła się jego wina, gdy następnego dnia doktor zniknął wraz z całym dobytkiem, zanim ludzie przybyli z ogniem czarnoksiężnika z wioski wyśledzić.
To był ten moment, w którym powziąłeś zemstę, za siebie i za ukochaną Mię, tak niecnie do śmierci poprowadzoną. Wyruszyłeś za nim...
Wiele miesięcy minęło zanim wraz z Yorathem spotkać się mieliście znowu. Tropiłeś go przez całą Brytanię, a potem przez kanał i kawał kontynentu. Niby pies szedłeś jego śladem, kilkakrotnie go gubiąc – mocarny doktor przekraczał luźno granice, kpiąc sobie z onych, żył na odludziach, być może spodziewając się pościgu, a byś może czary swe odprawiając z dala od ludzkich oczu. W końcu udało Ci się wytropić złoczyńcę, ale o tym jeszcze nie pora, po drodze bowiem spotkała Cię zabawna a dziwna historia:
W twoim fachu to nazywało się czysty fart! Kiedyś byłeś przecię złodziejem i nadal potrafiłeś wykorzystywać okazje jakie się nadarzały, a ta była niewątpliwie najlepszą jaka Cię spotkała. W tym miesiącu, powiedzmy.
Do śpiącego posłańca dotarłeś bezszelestnie co ze względu na jego stan upojenia mogło konkurować jedynie z żonglerem szablami tańczącym na linie wiszącej nad jeziorem pełnym aligatorów. Jego specjalną posłańczą torebkę na cienkim rzemyku przepuszczonym przez ramie odciąłeś w sposób zręczny i pewny, wiedziałeś bowiem że to jego Twoja szansa. Cokolwiek było w saszetce było warte zachodu. Pieniądz to pieniądz a informacja to...też pieniądz.
Szybkie spojrzenie na klatkę piersiową posłańca - jego oddech nie zmienił rytmu, można wiać. Po tym jak oddaliłeś się na względnie dużą odległość, kiedy to ciekawość zwyciężyła instynkty skryłeś się pod drzewem którego liście były na tyle rzadkie by przepuścić wystarczającą ilość światła księżycowego. Otworzyłeś torebkę i zacząłeś czytać...i w miarę jak czytałeś mina Ci rzedła i rzedła...
„Do Klemensa de Nuvion od brata Custo Nuvion,
Bracie! Pomocy! Nasz chory ojciec dymisjonując z tronu zostawił był dwór cały w niepewności wielkiej oto. Kto zostanie następcą i pieścicielem urzędu Króla spierały się tęgie głowy i główkowały one cóż to tatko może wykoncypować. Aż tu z rana pewnego wyszedłem jam to na dwór w tam gdzie król piechotą chadzał a to se myślę wczesna pora, zajrzę do tatka coby zobaczyć jak jaśnie pan śpi. Ja wchodzę do komnaty a tam kardynał Geon Widerman poduszką tatke katrupi. Krzyknąłem com miał pary że mordują i com miał pod ręką rzuciłem. Traf chciał że pod ręką miałem pogrzebacz od tatkowego pieca. Rzut był na tyleż celny że przebił kardynałowe serce. Kiedy tak patrzyłem zobaczyłem- Tatko - zabity, Geon - jako również, a jedyny ocalały to jedyny obecnie kandydat do tronu. Zobaczyłem wyobraźni oczyma jak za zdradę stanu i ojcobójstwo szafot krwią mą spływa... Wziąłem co prędzej nogi za pas nim rwetes się podniósł. Widzieli jak uciekam! Czy to nie zbytkowny dowód mej zbrodni?!
Poszedłem do znajomka zaufanego, Geofreya, znanego i Tobie i poradził mi żebym literalnie spieprzał. Dał mi azyl dzienny u się w Izbie a następnego dnia, po wpłaceniu mnóstwa złota wyprawił z cygańskim taborem. Idę w kierunku twego miasta i Twej siedziby, uciekiniera proszę zrozum. Pisze to i szybko puszczam pocztą azali widzę jak cyganie na mnie krzywo patrzą... Co prawda to wolę zdać się na los cyganów aniżeli władz, ale i tak wesoło nie jest. Proszę pomóż mi tym razem, Brat Twój,
Custo Nuvion”
Zmiąłeś kartkę i cisnąłeś ją w pobliski krzaki. Nijaka ta informacja... Po czym wstałeś, podszedłeś i podjął kartkę z ziemi – „Przyda się jak dupę będę podcierać chciał” - pomyślałeś i poszedłeś w swoją stronę, do podążania śladem Yoratha powróciwszy. Po drodze miałeś już głowę pełną pomysłów... Książę, cyganie... A jednak informacja jest zaiste, ciekawa...
Jeśliś na siłach – opowiedz mi więcej o przygodach ze swej podróży, zbliżamy się bowiem z każdym krokiem coraz bliżej Leśnego Obozu i dnia w którym Twoje losy się policzą. A potem dnia, w którym dostaniesz drugą szansę.
Czy czuję się na siłach? Ja.. spójrz na mnie rakl'o. Wejrzyj w mój duszny oddech, rozgorączkowane tchnienie i pojmij, że nie kaszlę dla przyjemności. Suchotami dławię się od dawna, od momentu, gdy w pogoni za - oby zczezł szybko i w mękach - Yorathem dotarłem od krainy zwanej Andalucia. Wiedz jedno chłopcze, wiedz, że nie ma piękniejszej ziemi nade hiszpańską. Cudownie szklista od potu kowali, szewców, bednarzy, gleba, na której zlepiają się losy cyganów. Tych najprawdziwszych, najbardziej oddanych i nieskończenie przewrotnych ojców i matek.
Dotarłem tam 15 września 1704 roku po bitwie pod Malagą, gdzie walczyłem pod brytyjsko-holenderską banderą jako puszkarz. Straciliśmy dwakroć tylu ludzi co hiszpanie, a sam pojmany podczas abordażu musiałem przetrwać w lochach Kadyksu - miasta tyleż przygniatającego co przegniłego do szpiku jego czerwiem toczonych kości. Plugawe psy, które wrzuciły mnie do więzienia jak worek kartaczy. Umarłbym tam, gdyby nie pomoc, która przychodziła do cygańskiego chłopca z sąsiedniej celi. Ten rozpoznawszy we mnie ziomka jął się dzielić ze mną jedzeniem, a w dogodnej chwili pomógł mi uciec z tamtego mrocznego miejsca.
Chwiejąc się na zdrewniałych nogach podążałem za nim do jego domu, gdzie znalazłem ludzi takich jak ja. Spójrz na tatuaże, zobacz we mnie blizny; ta oznacza przynależność do Niewidzących, ta do Cieni, a tę, najokrutniejszą z nich zdobyłem po roku mieszkania wśród mordu, wina i flamenco rozgrzewającego lepiej niż dwa poprzednie. Ponieważ kiedy rozmowa zawodziła wzywało się takich jak ja i cichaj z pytaniami - nie sądzę bym musiał wyjaśniać więcej.
Żegnano mnie tam grogiem jak marynarza, cienkuszem jak przybysza, a Maria pełnym śpiewu tańcem, na którego wspomnienie do dzisiaj drżą mi nogi. Z ulgą opuszczałem to miasto. Spytasz.. czy chowam do Yoratha aż taką urazę? Jeśli powiem, że cały tamten czas, od terminowania u andaluzyjskich mistrzów, aż po lasy Schwarzwaldu, gdzie jadłem rzeczy bardziej przykładne zwierzęciu niż człowiekowi miałem w umyśle jedną wizję, jasno określoną zemstę na człowieku, który odebrał mi jedyny spokój w moim życiu. Czy będę go katował? Może przypalę mu ogniem boczki? Nie. Zniszczę to co dla mężczyzny czy innej istoty najważniejsze. Poczucie dumy, które nosi w sobie, próżności go otaczającej, spełnienia choćby, a ja jestem w stanie zawrzeć nawet pakt z biesami byle tego dopiąć. Ponieważ śmierć to czasem zbyt mała kara.
Koniec historii Twej gwałtowny i krótki. Znalazłeś Yoratha, wędrowcze, lecz on życie Twe złamał jak kawałek drewna. Ciemność zapadła, ciemność, której nie byłeś świadom.
Nagle jednak z nicości znów pojawiło się światło. Żylasta sina ręka sięgnęła ku Tobie by pomóc Cię z ziemi wygrzebać. Pan Twój, Mistrz, Władca, Wilk Hrabi, co służyć mu będziesz, gdy po czasie, długim, niedługim, sam nie wiesz, do życia Cię ją przywrócić.
Tak oto Ty, umarły i zmartwychwstały, śmierci się nijak nie bojąc, boś ją już nazbyt zapoznał, wyruszasz wraz z Panem Swym na Hilwat, święto cygańskie, gdzie Wilk ma swe porachunki... Do zobaczenia!
|
Offline
|
Profil
Wiadomość
|
|
Gwindor
|
|
Skąd: Caliban Postów: 829
Punkty: 1987
|
Wersja I postaci (nieuzgodniona z orgami):
I
Moja wiedza o moim pochodzeniu jest skąpa, bo nie pochodzi ode mnie, lecz z ksiąg parafialnych do których zdołałem dotrzeć.
Tak naprawdę urodziłem się w romskim taborze, wędrującym po bezdrożach
zachodniej Europy pod koniec XVIII wieku. W którymś z krajów przez który przejeżdżaliśmy gadzie zatrzymali nas i odebrali mnie, malutkiego jeszcze mojej matce i oddali na wychowanie chłopskiej rodzinie w Ardenach. Pożytku ze mnie większego nie było,
toteż szybko oddali mnie oni jezuitom. Ich szkoła była prawdziwym piekłem dla mnie - na pierwszy rzut oka inny od innych, Cygan, stale musiałem udowadniać swą wartość innym chłopcom za pomocą siły lub sprytu. Z tego też powodu cała moja mizerna edukacja szła na marne, lecz nasi nauczyciele nie przejmowali się tym zbytnio, za bardzo zaprzątały ich myśli o tym, jak najwięcej wycisnąć grosza z naiwnych, bogobojnych chłopków. Posługując wraz z innymi uczniami do mszy nie mogłem się nadziwić, jak
te obłudne rytuały i zawodzenia działają na tych prostych ludzi. Być może było w tym coś uduchowionego i wzniosłego, lecz ja, wykorzeniony ze swego plemienia, pozbawiony swego dziedzictwa czułem się jak ktoś pozbawiony duszy, anioł z połamanymi skrzydłami strącony z niebios na ziemię. Wielu ta świadomość doprowadziłaby z czasem do powolnej śmierci, lecz mnie los oszczędził. Moim wybawieniem stała się nauka, której jakiejś szczątki przekazywali nam jezuici. Chłopiec, widząc tęczę na przejaśniającym się niebie, wierzy że jest dziełem skrzatów, duszków, aniołków czy innych istot nie z tego świata. Ja widząc tę samą tęczę nie miałem w co wierzyć, ja WIEDZIAŁEM, dzięki mądrym księgom, że to efekt załamania światła w kropelkach wody i rozszczepienia go na barwy. W ten sposób naukowa proteza zastępowała amputowaną część mojego istnienia.. a może jest to jedyna, słuszna droga wyjaśniania wszelkich zjawisk?Tak przez większość swego życia uważałem i trwałem w tym i to nawet wtedy, gdy serce bolało a coś w głowie
niepewnie podpowiadało, że może być jednak inaczej.
II
Następne lata mego żywota nie potrafię opisać inaczej niż czas Apollina
i Marsa, czas wielkiego oświecenia, ale i wielkiego ferworu i młodzieńczych uniesień.
Po ukończeniu szkoły parafialnej stanąłem przed niemożliwością
kontynuowania dalszej nauki.Wymagała ona funduszy, których ja nie posiadałem, a na zdobycie ich poprzez pracę ja, Cygan nie mogłem liczyć. Dlatego poszedłem tą drogą, która mi pozostała,
lecz czyniłem to z obrzydzeniem. Wybrałem seminarium duchowne i życia kleryka, aby może w przyszłości, osiągnąwszy coś na tej drodze podjąć
przerwaną naukę. Na moje szczęście miejsce to okazało się być bardziej otwartym niż szkoła i pomimo, że bogactwo i hipokryzja wielu członków kleru nadal raziły w oczy pobyt w seminarium uważam za jeden z najlepszych okresów mego życia. Lata 80. XVIII były pełnią oświecenia i nawet tamy kościelnych rygorów nie były w stanie tej fali powstrzymać. Czytaliśmy Leibniza, Kartezjusza, Spinozę, Kanta, Monteskiusza, Desfontaines'a, Frerona, Boulainvilliers'a,
a także tych, które poglądy były w tych murach niezbyt mile widziane lub
wręcz zakazane - Newtona, Woltera, Diderota, d'Holbacha i d'Alemberta. Spośród nich zafascynował mnie ten najbardziej wyklęty i wciąż przeklinany na szkolnych korytarzach - Jan Jakub Rousseau. Jego słowa "Ponieważ w porządku naturalnym wszyscy ludzie są równi, powszechnem ich powołaniem jest stan człowieczeństwa" do mnie, romskiego podrzutka trafiały jak do nikogo innego. Żarliwie wierzyłem w ideały tej epoki, która była moją, w humanizm, racjonalizm i potęgę nauki, które wspólnie już niebawem obalą ancien regime, stare zabobony i przesądy, a na Ziemi zapanuje idealny ład pod rządami oświeconego ludu!
Wśród tych myśli i marzeń czas biegł niepostrzeżenie szybko...ani sie
obejrzałem, gdy nastał dzień moich obłuczyn, przywdziania stroju na
zawsze mi już przeznaczonemu. Ale to był rok 1789..
Nie chcę ani tłumaczyć ani usprawiedliwiać zdarzeń, które przyniósł
ten szalony, niepewny czas...tym bardziej, że musiał bym to czynić także w odniesieniu do mej osoby, ich uczestnika. Jednego jestem pewien, nasze intencje były czyste, bo zbudowane na nieskalanych ideałach, a reszta.."wszystko jest dobre, co z rąk Stwórcy pochodzi, wszystko paczy się w rękach człowieka". Dość powiedzieć, że początek nowego stulecia zastał mnie bez sutanny, w mundurze oficera armii francuskiej, gdzieś na polach bitew kampanii austriackiej. Jakże to możliwe? Cóż, obowiązkiem mym, obywatela francuskiego, wierzącego w Równość, Wolność i Braterstwo była obrona tych ideałów. Zaiste, gotów byłem umrzeć za moją czystą,nieskalaną Republikę, jej ład i porządek! Los jednak znów poplątał drogi i przeznaczył mi inną ścieżkę.
Nie zginąłem na wojnie, na tej i wszystkich pozostałych w których
przyszło brać mi udział. Tom co widział na nich jest udziałem każdego żołnierza i nie chcę o tym opowiadać, nie jest to aż tak ważne i dzieje się od początku rodzaju ludzkiego. Ważne jest to, co żem widział poza nimi. Widziałem powolny upadek Republiki i powrót starych porządków, z którymi tak walczyłem. Widziałem mego ukochanego przywódcę, którego miałem za wzór oświeconego władcy, gdy założył sobie cesarską koronę i przemienił się w tyrana z minionych wieków. Widziałem wiele jeszcze rzeczy i pojąłem wreszcie rzecz straszną. Moje idee pozostaną tylko ideami, bo ludzie są zbyt słabi, zbyt niedoskonali by je
osiągnąć. Dodam samokrytycznie, że i sam lepszy od nich nie byłem..
III
Trzeci i ostatni rozdział mego życia zaczyna się w chwili, gdy
dźwigając straszne brzemię trosk po raz kolejny staję się człowiekiem bez ojczyzny. Rok 1815, ostateczny kres mych marzeń to czas mej ucieczki do Genewy przed zemstą wracającego starego porządku.
Przyjęła mnie ona z otwartymi ramionami, jak wielu mnie podobnych, nie
patrząc na moje pochodzenie i historię. Wzorem ateńskich filozofów
odłożyłem miecz i na powrót poświęciłem się nauce, tak jakżem to sobie obiecał wiele lat wcześniej. Matematyka, chemia i fizyka pochłaniały mnie całkowicie,pozwalając zapomnieć o bolesnych ranach z przeszłości - tych świeżych i tych starych. Uzyskałem tytuł doktora nauk ścisłych, lecz byłem już starym i zmęczonym życiem człowiekiem, któremu nie pozostało już wiele czasu. Nie wiedząc, jaka przyszłość czeka mnie tam, po drugiej stronie postanowiłem dowiedzieć się przynajmniej tego, kim byłem. Ruszyłem więc w podróż, z której nie zamierzałem wrócić, wieczną tułaczkę wzorem swoich nienazwanych przodków.
Odzyskam swe dziedzictwo i swe korzenie nim śmierć po mnie przyjdzie.
Karty ocalałych z pożogi wojennej ksiąg parafialnych pozwoliły mi dowiedzieć się, gdzie powinienem szukać. Krążę więc od taboru do taboru, poznając obyczaje mych braci , szukając jakichkolwiek strzępów wiedzy na temat mej utraconej rodziny. Zadanie to niewyobrażalne i nawet Herkules by mu nie podołał..ja zaś tego dokonam.
Dr
Louis Durand
Wersja druga - po uzgodnieniach i poprawkach historycznych:
I
Tak naprawdę urodziłem się w romskim taborze, wędrującym po bezdrożach zachodniej
Europy pod koniec XVIII wieku. W którymś z krajów przez który przejeżdżaliśmy gadzie
zatrzymali nas i odebrali mnie, malutkiego jeszcze mojej matce i oddali na wychowanie
chłopskiej rodzinie w Ardenach. Odnosili się do mnie z najwyższą pogardą, jak to do cygańskiego podrzutka. Pożytku ze mnie więc większego nie mieli bo praca w polu i harowanie od świtu do nocy to nie praca dla syna wiatru. Kto to widział by tracić czas na coś takiego i babrać się w ziemi! Dlatego kiedy tylko mogłem uciekałem z domu i wałęsałem się po pięknej, górskiej okolicy. Nie dziwota tedy, że miarka się w końcu przebrała i moi przybrani rodzice wygnali mnie z domu, co też mnie nie zmartwiło. Wolny jak ptak od trosk, z kilkunastoma ledwie wiosnami na karku ruszyłem w świat szukając swych braci,
prawdziwych ludzi. Takoż niewiele czasu minęło, nim natknąłem na sznur kolorowych
wozów, a w nim swoje przeznaczenie. Miała na imię Olena i niewiele lat więcej ode mnie.
Takoż daliśmy się porwać młodzieńczemu uniesieniu, czyniąc drzewa i leśne źródełka świadkami naszej dozgonnej miłości...los chciał, że tak stało się w istocie.
Starsi taboru poznawszy mą historię zaakceptowali mnie bo i na pierwszy rzut oka widać
było ,że prawdziwa ze mnie cygańska znajda. Sama stara Jurba, szanowana za mądrość
wśród swoich przygarnęła mnie do siebie widząc w młodziku swego krewniaka. Do pełni
szczęścia brakowało mi tylko zgody rodziców Oleny, jako że życia bez siebie sobie nie wyobrażaliśmy. Niestety, jej ojciec Tobar patrzał na świat bardzo jak na Cygana pragmatycznym okiem. Pierwej pobłażliwie obserwował te nasze amory, później jednakże stanowczo zakazał mi widywania się ze swą córką, zbyt piękną dla kogoś tak ubogiego nawet jak na Cygana. Nie wspomnę więc, ileśmy z Oleną nocy przepłakaliśmy nad krzywdą, która spotkała nasze młode serca...na pozór rozdzieleni, lecz tak naprawdę razem, nie zdolni do
rozdzielenia żadną ludzką siłą. Wreszcie, rodzice zamyślili wydać moją lubą za starego i
bogatego wdowca, coby jej raz na zawsze wybić z głowy tą głupią miłość. Cierpiałem wielce,
widząc przygotowania do wielkiej ceremonii...lecz rzeczy potoczyły się inaczej. W
przeddzień uroczystości ukochana moja, potajemnie spotkała się ze mną, tuż nad tym
strumykiem którego zimowe roztopy uczyniły wielką rzeką. "Ja Tobie pisana , a nie nikomu
innemu, więc skoro Twoją Luca być nie mogę to i inny mieć mnie nie będzie" - to rzekła rzucając się w bystrą toń. Tak to weselisko zmieniło się w stypę, a moje życie..
W pierwszej chwili chciałem pójść w ślady Oleny, lecz Jurba mnie powstrzymała. W końcu cała ma gorycz obróciła się w nienawiść do tych, których winienem był kochać - mych braci Cyganów. Znów opuściłem tabor, pragnąc zapomnieć o dotychczasowym życiu, odciąć się
od przeszłości i moich korzeni. Pozbawiony swego dziedzictwa czułem się jak ktoś
pozbawiony duszy, anioł z połamanymi skrzydłami strącony z niebios na ziemię. Wielu ta
świadomość doprowadziłaby z czasem do powolnej śmierci, lecz mnie los oszczędził. Moim
wybawieniem stała się nauka.
Kapryśny los chciał postawić na swej drodze szkółkę kościelną, a ja, jak każdy neofita pierwszy raz w życiu nie czułem chęci do zabaw i uciech, jeno do żarliwej modlitwy i nauki.
Wielu twierdziło i twierdzi nadal, że wiara i naukowe poznanie wykluczają się wzajemnie.
Ja, od tamtych czasów traktuje takie poglądy z politowaniem, bo wiem, że owo poznanie sprowadza się do zgłębiania praw, rządzących tym światem które ustanowił mądry Bóg.
Chłopiec, widząc tęczę na przejaśniającym się niebie, wierzy że jest dziełem skrzatów,
duszków, aniołków czy innych istot nie z tego świata. Ja widząc tę samą tęczę nie miałem w
co wierzyć, ja WIEDZIAŁEM, dzięki mądrym księgom, że to efekt załamania światła w
kropelkach wody i rozszczepienia go na barwy. Tak proste i tak logiczne...i za to wielbię Boga najbardziej.
II
Następne lata mego żywota nie potrafię opisać inaczej niż czas Apollina i Marsa, czas
wielkiego oświecenia, ale i wielkiego ferworu i młodzieńczych uniesień.
Po ukończeniu szkoły parafialnej stanąłem przed niemożliwością kontynuowania dalszej
nauki. Wymagała ona funduszy, których ja nie posiadałem, a na zdobycie ich poprzez pracę
ja, Cygan nie mogłem liczyć. Poszedłem więc tą drogą, którą pozostawił mi świat i moje
wciąż zbolałe pamięcią o Olenie serce. Wybrałem seminarium duchowne i życia kleryka, aby
kontynuować naukę. Na moje szczęście miejsce to okazało się być bardziej otwartym niż
szkoła i pomimo, że bogactwo i hipokryzja wielu członków kleru raziły w oczy pobyt w
seminarium uważam za jeden z najlepszych okresów mego życia. Lata 80. XVIII były pełnią
oświecenia i nawet tamy kościelnych rygorów nie były w stanie tej fali powstrzymać.
Czytaliśmy Leibniza, Kartezjusza, Spinozę, Kanta, Monteskiusza, Desfontaines'a, Frerona,
Boulainvilliers'a, a także tych, które poglądy były w tych murach niezbyt mile widziane lub
wręcz zakazane - Newtona, Woltera, Diderota, d'Holbacha i d'Alemberta. Spośród nich
zafascynował mnie ten najbardziej wyklęty i wciąż przeklinany na szkolnych korytarzach -
Jan Jakub Rousseau. Jego słowa "Ponieważ w porządku naturalnym wszyscy ludzie są równi,
powszechnem ich powołaniem jest stan człowieczeństwa" do mnie, romskiego podrzutka
trafiały jak do nikogo innego. Żarliwie wierzyłem w ideały tej epoki, która była moją, w
humanizm, racjonalizm i potęgę nauki, które wspólnie już niebawem obalą ancien regime,
stare zabobony i przesądy, a na Ziemi zapanuje idealny ład pod rządami oświeconego ludu!
Tego na pewno chciałby sam Bóg, gdyby mógł kierować naszymi poczynaniami nie zważając
na wolną wolę, którą nas obdarzył. Równość dla wszystkich Jego dzieci!
Wśród tych myśli i marzeń czas biegł niepostrzeżenie szybko...ani się obejrzałem, gdy nastał
dzień moich obłuczyn, przywdziania stroju na zawsze mi już przeznaczonemu. Ale to był rok
1789..
Nie chcę ani tłumaczyć ani usprawiedliwiać zdarzeń, które przyniósł ten szalony, niepewny
czas...tym bardziej, że musiał bym to czynić także w odniesieniu do mej osoby, ich
uczestnika. Jednego jestem pewien, nasze intencje były czyste, bo zbudowane na
nieskalanych ideałach, a reszta..."wszystko jest dobre, co z rąk Stwórcy pochodzi, wszystko
paczy się w rękach człowieka". Dość powiedzieć, że początek nowego stulecia zastał mnie
bez sutanny, w mundurze oficera armii francuskiej, gdzieś na polach bitew kampanii
austriackiej. Jakże to możliwe? Cóż, obowiązkiem mym, obywatela francuskiego, wierzącego
w Równość, Wolność i Braterstwo była obrona tych ideałów. Zaiste, gotów byłem umrzeć za
moją czystą, nieskalaną Republikę, jej ład i porządek! Los jednak znów poplątał drogi i
przeznaczył mi inną ścieżkę .Nie zginąłem na wojnie, na tej i wszystkich pozostałych w
których przyszło brać mi udział. Tom co widział na nich jest udziałem każdego żołnierza i nie
chcę o tym opowiadać, nie jest to aż tak ważne i dzieje się od początku rodzaju ludzkiego.
Ważne jest to, co żem widział poza nimi. Widziałem powolny upadek Republiki i powrót
starych porządków, z którymi tak walczyłem. Widziałem mego ukochanego przywódcę,
którego miałem za wzór oświeconego władcy, gdy założył sobie cesarską koronę i przemienił
się w tyrana z minionych wieków. Widziałem wiele jeszcze rzeczy i pojąłem wreszcie rzecz
straszną. Moje idee pozostaną tylko ideami, bo ludzie są zbyt słabi, zbyt niedoskonali by je
osiągnąć. Dodam samokrytycznie, że i sam lepszy od nich nie byłem..
III
Trzeci i ostatni rozdział mego życia zaczyna się w chwili, gdy dźwigając straszne brzemię
trosk po raz kolejny staję się człowiekiem bez ojczyzny. Rok 1815, ostateczny kres mych
marzeń to czas mej ucieczki do Genewy przed zemstą wracającego starego porządku. Przyjęła
mnie ona z otwartymi ramionami, jak wielu mnie podobnych, nie patrząc na moje
pochodzenie i historię. Wzorem ateńskich filozofów odłożyłem miecz i na powrót
poświęciłem się nauce, tak jakżem to sobie obiecał wiele lat wcześniej. Matematyka, chemia
i fizyka pochłaniały mnie całkowicie, pozwalając zapomnieć o bolesnych ranach z przeszłości
- tych świeżych i tych starych. Uzyskałem tytuł doktora nauk ścisłych, lecz byłem już starym
i zmęczonym życiem człowiekiem, któremu nie pozostało już wiele czasu. Nie
wiedząc, jaka przyszłość czeka mnie tam, po drugiej stronie postanowiłem dowiedzieć
się przynajmniej tego, kim byłem i znów wrócić do taboru. Ruszyłem w podróż, z której nie
zamierzałem wrócić, wieczną tułaczkę wzorem swoich nienazwanych przodków. Odzyskam
swe dziedzictwo i swe korzenie nim śmierć po mnie przyjdzie. Krążę
więc od taboru do taboru, poznając obyczaje mych braci, szukając jakichkolwiek strzępów wiedzy na temat mej utraconej rodziny i taboru Jurby. Zadanie to niewyobrażalne i nawet Herkules by mu nie podołał...ja zaś tego dokonam.
Dr
Louis Durand
"I can't believe life's so complex when I just wanna sit here and watch You undress"
|
Offline
|
Profil
Wiadomość
|
|
ftpd
|
|
Skąd: Z dupy. Postów: 164
Punkty: 367
|
Hrabi Wilk (1xAs, 1xD, 1x9)
Wszystkie historie zaczynają się dawno dawno temu, ale Twoja zaczyna się w czasach tak zamierzchłych że nikt z dzisiaj żyjących już jej nie pamięta. W krainie tej, w kamiennym zamku na szczycie wzgórza po którym dziś zostało już tylko kilka omszałych głazów, mieszkał Hrabi Wilk. Tak go zwano, chociaż nikt nie znał jego prawdziwego imienia, i tak też przeszedł on do legendy. Pan był to okrutny i znienawidzony przez chłopski lud żyjący u podnóża zamku. Gdyby tylko żył on w krainie Mołdawią zwanej, to on, a nie Vlad Tepes Palownik, do dziś wzbudzałby popłoch wśród zgromadzonych przy kominku słuchaczy.
Opowiedz mi o jego krwawym życiu. Kim był i co sprawiło że dziś przez legendy nazywany jest złem wcielonym? Opowiedz mi historię jego zbrodni od dzieciństwa do dnia kiedy nagle niespodziewanie zniknął. Opowiedz mi też o jego zatargu z Trzema Rycerskimi Braćmi z sąsiedniego zamku i o tym, jak się na nich krwawo zemścił. To prawda, dziś już prawie nikt nie pamięta tych legend. Ale one ciągle żyją w tej ziemi a nocami, pośród starych głazów i uschniętych drzew, wyśpiewuje je złowieszczy wiatr.
Chcecie opowieści, dobry człowieku... Jakaż to ciekawość zagnała Was w te strony? Jakaż perwersja każe interesować się sprawami takimi, jak te, o które pytacie? Dziwne to, rzekłbym. Chociaż... chociaż może i nie. Chociaż może jesteście, Panie, jednym z wielu, co to dla zabicia czasu historie wszelakie opowiadają, a i słuchać je lubią...
Trudno odpowiedzieć na Wasze pytania. Trudno, bo były, są i będą na tym świecie sprawy, które słowami za nic wyrazić się nie dają. Bo o czymże mam ja wam, Panie, opowiadać? O popiele ze spalonych wsi, unoszącym się na zgliszczach jeszcze dwa dni po tym, jak Hrabia złością powodowany kura zapuszczał? O tym, jak niewiele potrzeba, żeby żyzne łany zboża pod końskimi kopytami zamieniły się w ciągnące się w nieskończoność połacie ugoru? O tym, jak w samo południe kurz z drogi, po której konni Hrabiego ciągną za sobą tych, co w opinii Wilka niegodziwie się zachowywali, słońce przyćmiewa tak, że dalibyście głowę, że zmierzch nadchodzi? A może słuchać chcecie o tym, jakie fantazyjne wzory tworzy tuż przed świtem rosa spływająca po obgryzionych przez leśną zwierzynę łydkach wisielców? Jako już rzekłem, ciężko, Panie, opisać krzyki kruków, krążących dzień i noc nad podzamczem, z niemal pewną szansą na świeżą porcję padliny. Ha, a kiedy zamilknę, dam głowę, że usłyszymy skowyt wilków tam, na wzgórzach...
A może nie to was interesuje, Panie? A może wolicie słuchać o tych przedziwnych nocnych spotkaniach urządzanych w zamku? O terkocie kół czarnych powozów ze szczelnie zasłoniętymi firanami? O krzykach służby otwierającej bramę? O ich wrzaskach i lamencie ich kobiet roznoszącym się po całej okolicy, kiedy pachołek nie zdążył na czas odskoczyć i kare konie z pyskami toczącymi pianę tratowały go, nie zwalniając ani na jotę? Myślicie, że dreszcz przeszedłby wam po krzyżu na dźwięk śpiewów kobiet w długich sukniach, stojących na blankach zamczyska? Śpiewów ni to pijackich, ni rozkosznych, ale w każdym najmniejszym półtonie przeszywających człeka do krzyku?
Zadziwiające, jak podobnie brzmi płacz młodego chłopaczka, uderzonego pięścią przez starszego kolegę do błagań o litość chłopa, którego sroga pięść Wilka dosięgała. Ten sam wyraz mściwej satysfakcji na twarzy napastnika. Za coś, lub bez powodu. Mina mówiąca 'jestem lepszy, mogę Cię uderzyć, dlaczego zatem miałbym tego nie zrobić?'. Zaiste, słowami tego opisanie niemożliwe...
Pytacie mnie, Panie, o Braci Rycerskich... Niewiele tu do gadania... Dość powiedzieć, że nawet chłopek przez Wilka uciskany przyznałby rację temu, że skoro z dziada pradziada ustalone były między włościami panów na obu zamkach granice, tylko głupiec próbowałby traktaty takie łamać i na nie swojej ziemi porządki własne zaprowadzać... Cóż, mury zamku wysokie i grube, przeto ludność okoliczna niewiele widziała. Jednak mury te nie na tyle potężne, żeby nie udało się usłyszeć wrzasków potwornych dobywających się zza nich przez trzy dni i trzy noce, kiedy to Hrabi stwierdził, że dość ma słownych potyczek i podjazdów i pod pretekstem uczty pojednawczej Braci na zamek zaprosił. Kruki wtedy w takiej ilości nad wieżami krążyły, że aż dziw brał, a skrzek ich spać niejednemu nie pozwalał, nawet w najbardziej oddalonych wioskach. Ręczę, że jakbyście, Panie, pod zmurszałymi murami pogrzebali, pewnie kości ludzkie szybko znaleźlibyście, wraz z resztkami skrzyń, co to niektórzy zarzekali się, że widzieli, jak Wilk osobiście je z murów zrzuca po tej kilkudniowej... uczcie.
Ale cóż, pora już późna, a na mnie czas. Pozwólcie zatem, dobry człowieku, że się oddalę, a i uważajcie na siebie. Ziemia, choć martwa, tak łatwo nie zapomina, teren tu niebezpieczny...
Miara jednak kiedyś przebrać się musiała. Ziemia okoliczna przestała chcieć krew wsiąkać a i z zaświatów zauważyli Hrabiego Wilka co wszelkie prawa boskie stopami swymi depcze. Dnia pewnego, podczas polowania w swych włościach Hrabi Wilk zbłądził wśród moczarów. Nic zaczęła powoli zapadać a smrodliwe opary unoszące się z bagien zasłaniały widok, udał się więc on, wraz z koniem, w nieznanym kierunku, licząc na to, że trafi na ludzkie siedziby jakoweś. Kiedy nagle z ciemności wyłoniła się opatulona w czarny płaszcz postać już miał podnieść bicz aby zmusić kmiotka do wskazania drogi, szpicruta jednak zawisła w połowie drogi i opadła na ziemię a ręka, jak martwa, zawisła wzdłuż boku. Głoś który odezwał się spod głębokiego kaptura wzbudził w Hrabim Wilku nowe, nieznane dotąd uczucie – strach... Zimny, przejmujący, charczący, każda głoska wypowiadana była jakby na wdechu i z wielkim wysiłkiem. Żadna legenda nie potrafi powtórzyć co też Mroczny Wędrowiec powiedział Hrabiemu, wszystkie są jednak pewne co do jednego – chwilę potem zabrał on Hrabiego żywcem do piekła a w miejscu gdzie tenże przed chwilą stał, znaleziono tylko kartę do gry, czarnego Jokera...
Tutaj, drogi Werbacie, nastąpić musi stopklatka naszej opowieści, należy Ci się bowiem pewne wyjaśnienie co do realiów uniwersum w którym przyjdzie Ci grać, a które to fakty w znacznym stopniu Ciebie dotyczą. Opowieść moją zacznę od Hellraisera, a że nie wiem czy znasz tę serię filmową trochę ją zarysuję, świat tego filmu był bowiem ogromną inspiracją podczas tworzenia uniwersum samej gry i oba mają ze sobą sporo wspólnego.
W wykreowanym przez film świecie dusza po śmierci człowieka wędrować może do nieba - nieokreślonego miejsca o którym nigdy w zasadzie się nie wspomina, lub do piekła, które przypomina nieco piekło z systemu Kult: każda występna dusza ma swoje własne, prywatne piekło w którym katowana jest podłóg własnych złych uczynków. Zdarza się jednak i tak, że do piekła można trafić i "za życia". Tak się stało z dwoma bohaterami filmu - ich występki, zło które uczynili, żądza władzy, nihilizm etyczny, śmierć i ból, który zadali ludziom sprawiły, że piekło, a raczej niedookreślony abstrakcyjny Lewiatan który jest jego władcą, za pośrednictwem pewnego dziwacznego przedmiotu zwanego kostką LeMancharda, porwał ich żywcem do piekła. I uczynił swoimi sługami.
Zgodnie z filozofią serii trzeba emanować potwornym złem, żeby piekło chciało cię przyjąć razem z twoim ciałem. Jednym z takich sługów jest charakterystyczny (na pewno go znasz) Pinehead, z igłami w głowie. Za życia był wysoko postawionym oficerem wojskowym, który podczas II wojny światowej robił potworne rzeczy z jeńcami wojennymi. Dlatego też piekło przyjęło go do siebie i pozwoliło zostać Cenobitą - demonem piekielnym, którego główną rolą jest pilnowanie "satanicznej" części boskich prawideł i wymierzanie kar dla tych którzy te prawidła łamią.
W naszym realium kostkę LeMancharda zastępuje karta-Joker...
Zapewne już domyślasz się w jakim kierunku popychamy tutaj postać. Wyobraź sobie teraz lata męki w prywatnym piekle. Potwornej kary którą Ci zadano, Tobie, który nigdy poddawać się nie chciałeś żadnym naciskom, rządom, rozkazom. To był dla Ciebie najprawdziwszy koszmar, jeśli zatem odważysz się o tym wspomnieć, opowiedz mi o tym trochę, gdyż ja nawet w najgorszych koszmarach wyobrazić sobie nie mogę tego co Hrabi Wilk doświadczył w piekle. Potem jednak coś się zmieniło, coś zdecydowało, że Wilk może stać się dla piekła użyteczny... I chociaż powinien być to koniec jego mąk – tak się nie stało...
Przywódca Cenobitów, demonów piekielnych, powracający na ziemię wraz ze swoimi sługami aby karać występki przeciwko prawu niebiańskiemu, piekielnemu, boskiemu lub ludzkiemu – dziesiątki lat krążyłeś między ziemią a piekłem, zadając ból i odnajdując w tym przyjemność. The Pain and the Pleasure – słowa te, wypowiadane każdemu ukaranemu przez Ciebie grzesznikowi, odbiły się na Twym wyglądzie, postawie, w cynicznym uśmiechu, czarującym – aż do przesady – stylu bycia i czynach godnych najgorszego psychopaty. Kiedy w ramach nagrody piekło podarowało Ci Jokera i możliwość porwania doń żywcem największego grzesznika jakiego spotkasz na swej drodze, szybko zgarnąłeś doń młodego Cygana, mordercę, który w ostatnim akcie swego życia ludzkiego rozpruł wnętrzności pięknej młodej brzemiennej cyganki, matki jego własnego dziecka, a potem czerpałeś przyjemność z przyuczania go do „zawodu”... Nadszedł jednak dzień, kiedy zorientowałeś się, że jest szansa aby znów zrzucić z siebie jarzmo zakazów, nakazów, zasad i zacząć działać na własną rękę. Piekło stało się dla Ciebie zbyt konserwatywne. Zachciałeś więcej a na świecie już chodził ktoś kto miał Ci ułatwić Twój wielki powrót. Piękna, młoda kobieta, ale o tym później.
Dziś chcę abyś opowiedział mi o piekle.
Łoj, Panocku! Ja to żem prosty chłop, mnie interesuje, czy pszenica obrodzi i czy pany z somsiednich włości nie bendom kcieli kura nam w wiosce którego dnia zapuścić. Te, no... kumcentracjem to ja mam na tym skumcentrowanom, jakoli dobrze babie wygodzić, he he, albo czy dzieckom chleba z łomastom nie braknie. To i raczy Wam, Przepyszny, nie łopowiem, cy onego Hrabiego czorty do piekieł zabrały, czy li i jedynie wilcy na wzgórzach rozszarpały, jak pojechał na one lelenie polować. Ale skoro jużeście się tak ucepili, to mnie trochę świta, że babko łojca mojego - znaczy się moja prababko - to furt całe zimy jak roboty wiela w chałupie było przy kądzieli o tym całym Hrabim godała.
Dziecka swoje pewnikiem chciała kobiecina historyjo jakomś ino zachęcić do roboty, bo przy krośnie to każdemu zasnąć siem zdarza, hej. Albo li onym dzieckom takie łopowieści godała, coby szybko zasnęli byli, a nie k' nocnym harcom się skłaniali. A że babcysko stary było i we łbie się łod ty starości przewracało, to co i rusz właśnie takie głupoty wynajdowała. A to, że szczyga z jeziora wylazła i Jankielowi zza lasu łeb urżnęła, a to że kogoś nie zwykłe wilcy zeżarły, ale jakoweś tam lykantropy, co to po niegrzeczną dziatwę nocami przyłaziły. Ile w tym było prawdy, to ja nie wim, bo i nie moja to rzecz. Ino, że Jankiela nikt już we wiosce rodzimej nie widział. To może i ta szczyga to była...?
Ale, ja żem miał wam, Panocku, ło Hrabim gadać, nie o szczydze. To i godało babcysko, że jego to ani chybi te diaboły do piekielny otchyłani zabrały, bo taki był za życia psubrat, że na inny los nie zasłużył. Że podobno w tem piekle to un wcale nie w kotle siedział, a czorcia brać jeno smoły nowej donosiła, a że mu takie piekło Lucyfer urzomdził, jakie un wioskowym nasym, jak jesce po Bożym Świecie łaził. Że go tam batem po plecach łoiły, jako i on chłopów za byle co łoił. Że go do doma z sośniny solidnej wsadzały i kura pod niego zapuszczali, coby się smażył. Że go po dziesiemciokroć jednego dnia wieszały, żeby poczuł, jak to je, kiedy siem sznur konopny w grzydkie wrzyna i łoddech odbiera. Że go tak tam martretowały, że aż chciał do Najświętszej Panny modły wznosić - un, ten najgorszy z najgorszych. Ten, co postrach siał,
grozę i zgorszynie wszyndzie. Casem se tak myślę, jak mnie się przypomni, że takie modlitwy to i tak mu wała by dały, bo jakbym był takim czortem piekielnym, Panocku, to takich jak un to wsadzałbych w takie odmenty czeluści czarciego królestwa, że sam Bóŋ Miłościwy by nie usłyszał, hej.
Ino, że tyn Wilk to jednak twardy chłop był, to mu przyznać trza bez mrugnienia łokiem. Babko gadali, że jako się już un w tym piekle przyzwyczaił był do tych krzywd wszelkich, to, imaginujcie se, Panocku, nawyt mu się to podobać zaczęło! Hy, na moje łoko to trza mocno mieć we łbie nie po kolei, żeby siem zacząć lubować w tym, co diabły cłekowi wyprawiają. A jemu sie - ludzie mówią - tak spodobał, że kuniec kuńców z diabołami siem dogadoł i w ichnie szeregi wstąpił, coby dali móc krzywdę innym cynić.
Hy, cy to prawdo, pytacie? A skund mnie to wiedzieć? Panocku, przeca ani wyście w piekłach nie bywali, ani ja i obu nam tam niespieszno. Ludziska różne rzeczy gadajo. Kto wie, czy un rzeczywiście dzieś po Świecie Bożym nie krąży...
W pierwszej chwili nie wiedziałeś co się stało. W drugiej huragan porwał twoją duszę i ciało i rozerwał je na strzępki. Gdzieś na granicy pola widzenia, blady niby widziany przez gazę, piętrzył się tuż po Tobą gęsty las. Światło kuło Cię w oczy, ptasie trele niemal rozsadzały Ci głowę. Daleko w dole, tuż pod Tobą, cygańskie dziewczęta rwały maliny wśród omszałych głazów... Gdyby tylko nie minęło tyle czasu być może rozpoznałbyś to miejsce, miejsce w którym porwano Cię do piekła. Opadałeś powoli, jakby wielki magnes przyciągał Cię do ziemi. Dziewczęta zniknęły już niemal w lesie, pozostała jedna, siedząc na kamieniu opatrywała zranioną o kolec róży dłoń. Wtedy zrozumiałeś...
Była piękna, śnieżnobiała, delikatna i powabna jak przebiśnieg. Jej sny – czyste i tęskne, poznałeś na wylot każdy ich zakamarek. Przybrałeś w nich postać jaką sobie wymarzyła – silny, piękny, dystyngowany, sprawiłeś, że we śnie czuła się jak dama. Całą swą siłę poświęciłeś, by Ci uwierzyła, by uwierzyła swoim snom i wróciła w to miejsce. Kiedy pierwszy raz, świadomie, przerażona ale i rozbawiona tym co robi, upuściła pomiędzy głazy trochę więcej swojej krwi, mogłeś, niczym wiatr, przeczesać dłonią jej włosy. Poczuła, zrozumiała, to był Wasz znak – to nie był sen. Z każdą kroplą jej krwi Ty stawałeś się silniejszy, ale to było za mało. Od tej pory, niewidzialny, szeptałeś jej do ucha słowa, bywałeś w jej snach, rozkochałeś ją w magii którą reprezentowałeś. Kiedy we wsi chłop stracił rękę w kołowrotku, przyniosła Ci kielich jego krwi. Kiedy poszła podjąłeś drastyczną próbę stania się widzialnym. Udało się, wiesz jednak, że to nie wystarczy. Potrzeba krwi, więcej krwi, więcej krwi, więcej krwi. Potrzeba ludzkiego ciała. Nadchodzi Hilwat – cygańskie święto, będą bawić się i ucztować. Zjawisz się nań, niby duch. Omotałeś i zaczarowałeś ją aby zdobyła dla Ciebie człowieka, uwiodła go i oddała Ci jego krew i ciało. Już wiesz – to musi odbyć się w ten sposób. Ktoś musi podarować Ci krew i ciało. Wtedy powrócisz do życia. Czekałeś setki lat. Nadchodzi czas. Napotkałeś stary grób ukryty głęboko w lesie i, ostatkiem sił, wydarłeś ziemi zwłoki. Bezwzględny poddany będzie Ci potrzebny. Już niedługo. Nadchodzisz...
|
Offline
|
Profil
Wiadomość
|
|
Gomora
|
|
Skąd: z krypty Postów: 1672
Punkty: 3644
|
Nie pamiętasz już ile masz lat, żyjesz tak długo... Z resztą kto by przywiązywał do tego wagę. Twoja matka, Miriam Starsza, wychowała Cię na swoją następczynię, silną, rozsądną a kiedy trzeba władczą i przebiegłą. W Twoim taborze od zawsze rządziły kobiety, dopiero matka Twa, kierując się pobudkami które zrozumieć miałaś dużo później, oddała władzę swemu wnukowi, a Twojemu przybranemu synowi. Dlaczego przybranemu? To część opowieści, która przekazywana będzie niewątpliwie z matki na córkę w Twym rodzie. Posłuchaj zatem:
Jest legenda, którą już znasz, legenda o przybłędzie, co z zimną krwią zamordował swoją piękną cygańską żonę. Działo się to zgoła pięćdziesiąt lat temu, kiedy Ty byłaś jeszcze młodziutką dziewczyną. Legenda nie mówi jednak ona całej prawdy, historie bowiem wędrują razem z Cyganami, opowiadane przy ognisku, za każdym razem trochę inaczej...
Zapewne część spośród opowiadających znała go osobiście, może nawet dorastali razem. Ile razy usłyszysz, że już jako dzieci wiedzieli, że z nim coś jest nie tak. Nie tylko że ma inną skórę, włosy i oczy, ale że w tych oczach oprócz płomieni ogniska odbija się zło. Dzieci widzą o wiele więcej, szkoda że nikt ich nie słucha. Dzieci go nie lubią, bo jest inny, dlatego powiedziały, że to on jest winny śmierci Milosa, którego znaleziono w lesie. Dlatego mówiły, że to on podłożył ogień pod jeden z wozów. Dlatego obwiniały go o wszystko, co złego wydarzyło się w taborze.
Aż trudno było uwierzyć, że taki cichy i posłuszny chłopiec zdolny jest do takich czynów - dziś nikt już nie ma wątpliwości. Po tym, co stało się pamiętnej nocy. Tylko jedna osoba go wtedy widziała. Jak wgryza się w tkankę i szarpie ze złością w jarzących się oczach. Jak rozrywa ją wywołując ostatni krzyk bólu umierającej kobiety. Jak wyrywa jej środek i patrzy pustym wzrokiem. Jak ucieka przez okno, zanim w drzwiach pojawiają się inni ludzie zaalarmowani przeraźliwym krzykiem bólu. Zanim stara Miriam zrozumiała, co tak naprawdę zobaczyła. Całe wnętrze skąpane było we krwi, a z rozerwanego brzucha dogorywającej już dziewczyny ziała czarna dziura po niemowlęciu, które wyrwał z niej siłą. Po jego własnym dziecku. Sam on zniknął w lesie i nikt nigdy już go nie widział...
Pozostało jednak po nim dzieciątko, młody chłopiec, którego Stara Miriam wzięła pod swoją opiekę i zajęła się nim jak wnukiem. Gunnar, Twój przybrany syn, nie znając swego pochodzenia, świadom jednak tego, że nie jest Twoim dzieckiem (co oboje ukrywacie przed innymi, inaczej nie mógłby zostać przywódcą taboru), wraz z Twą córką chował się zdrowo. I choć dopóki żyli ci co pamiętali o jego pochodzeniu, uważany był za magedre – wyklętego. Od wielu lat żaden z nich już nie żył, Gunnar za ogromną sumę poślubion był Nadii, niechcianej przez rodzinę cygance z innego taboru i nic nie stało na przeszkodzie, żebyś mogła zacząć realizować wielki, rozpoczęty przez Twą matką, plan. Zacznijmy jednak o przepowiedni:
„Z wyrodnego związku kwiat ma się narodzić,
co ma jak szmer wiatru po tej ziemi chodzić.
Królem on cygańskim po latach zostanie,
zjednoczy nas znowu, takoż też się stanie.
Wpierw jednak ów kwiat wyrwany ma zostać,
z ziemi wyszarpnięty, śmierci ów ma sprostać,
i ku życiu tuż potem go trzeba przywrócić,
bo stara cyganka czar taki ma rzucić.
Gdy tedy przez śmierć kwiat odważnie przejdzie,
żadna moc silniejsza go już nie obejdzie.
I królem cygański obwołan zostanie,
I wnet wieść ta rozniesie na wszystkie się kraje!”
Zaklęciem i magicznym wywarem córka Twoja Ruda i syn przybrany Twój Gunnar położyli się razem do łoża i ze związku tego narodził się mały Pesha, duma taboru całego, choć chłopiec zadumany, przenikliwy i nad wyraz dojrzały jak na wiek swój. Całe szczęście żadne z rodziców nie zapamiętało tej nocy. Ruda tylko, jakby w reakcji na tajemnicze zioła od dnia tego co raz bardziej popadła w szaleństwo, aż w końcu całkiem niespełna rozumu wśród Was chodziła. Ale Peshą opiekowała się dobrze, dopóki nie wyrósł do magicznego dla cyganów wieku lat dwunastu, kiedy to ważyć się będą losy jego. Nie przez przypadek nakazałaś tedy Gunnarowi pierwotny rytuał Hilwat rozgłosić na dnia 12 lipca, wtedy bowiem moc z ziemi i nieba największa. Dzisiejszej nocy zginie i z martwych powstanie cygański król.
Nie będzie to jednak proste. Stare rytuały, zamierzchłe receptury, czasów których stworzenia nawet matka Twa nie pamiętała dały Ci moc wskrzeszenia człowieka co śmierć świeżo poniósł. Wszystko jednak buntuje się w Tobie, aby własnymi rękami zabić chłopca małego. Już dawno podęwzięłaś, że potrzebna będzie pomoc z zewnątrz. Niespodziewanie pojawił się Yorath, myśliwiec, co od wielu lat przyjacielem jest przywódcy Gunnara i syna twego. Yorathowi obiecano Saviyę, lecz Saviya zdaje się za nic mieć jego umizgi. Zwrócił się więc do Ciebie Yorath tymi słowy:
„Stara Miriam, bądź mi rada,
co w kłopocie mi się nada?
Dziewka mnie miłować nie chce,
a uroda mnie jej łechce.
Daj mi zioło lub miksturę,
co mi da cygana córę.
Serce jej odmieni ku mnie,
a ja ją poślubię dumnie.”
Zawarliście układ – jeśli Yorath pomoże Ci sprostać Twemu zadaniu, przeprowadzić rytuał i uczynić króla cygańskiego, Ty mu podarujesz miłosny środek, co go masz w swych zapasach, co na zawsze przy nim Saviyę zatrzyma. Takoż i wpierw wtajemniczyć go musisz, a potem wspólny cel wypełnić.
Należy wszak uważać. Wieczór Hilwat nie jest zwykłym wieczorem – nocy tej przy ognisku odwiedzą nas bowiem upiory. Jedne pewnie nieświadome po co tu przyszły do światła ogniska niby ćmy jakieś, inne w konkretnym celu przybyłe. Ty wiesz, że trza być czujnym i ostrożnym, w ciemności i w świecie cieni czyha bowiem zbyt wiele tajemnic...
Do zobaczenia więc na Hilwat, Miriam!
Człowiek o wąskich horyzontach lepiej widzi to co przed nim.
|
Offline
|
Profil
Wiadomość
|
|
Słowik
|
|
Admin
Grimuar
Gangrena humida
Skąd: z dziupli Postów: 3889
Punkty: 11573
|
Cenobyte (1xAs, 1xK, 2x10, 1x9)
Pewnie niektórzy powiedzieliby, że wziął się znikąd, ot znajda porzucony w lesie. Dzieciak, którego ktoś nie chciał. Czy jego matka znała przyszłość? Wiedziała, że wydała na świat wcielone zło? Czy ktokolwiek z taboru podejrzewał, że Miriam przygarniając, zasieje ziarno niezgody, które po latach zbierze krwawe żniwo. Czy tarot nie ostrzegł nikogo zawczasu? Kartę Głupca można interpretować na różne sposoby...
Znajda, Goj, czy ktoś jeszcze dziś pamięta, że dawno temu i jemu nadano jakieś imię?
Historie wędrują razem z Cyganami, opowiadane przy ognisku. Zapewne część spośród opowiadających znała go osobiście, może nawet dorastali razem. Ile razy usłyszysz, że już jako dzieci wiedzieli, że z nim coś jest nie tak. Nie tylko że ma inną skórę, włosy i oczy, ale że w tych oczach oprócz płomieni ogniska odbija się zło. Dzieci widzą o wiele więcej, szkoda że nikt ich nie słucha. Dzieci go nie lubią, bo jest inny, dlatego powiedziały, że to on jest winny śmierci Milosa, którego znaleziono w lesie. Dlatego mówiły, że to on podłożył ogień pod jeden z wozów. Dlatego obwiniały go o wszystko, co złego wydarzyło się w taborze.
Aż trudno było uwierzyć, że taki cichy i posłuszny chłopiec zdolny jest do takich czynów - dziś nikt już nie ma wątpliwości. Po tym, co stało się pamiętnej nocy. Tylko jedna osoba go wtedy widziała. Jak wgryza się w tkankę i szarpie ze złością w jarzących się oczach. Jak rozrywa ją wywołując ostatni krzyk bólu umierającej kobiety. Jak wyrywa jej środek i patrzy pustym wzrokiem. Jak ucieka przez okno, zanim w drzwiach pojawiają się inni ludzie zaalarmowani przeraźliwym krzykiem bólu. Zanim stara Miriam zrozumiała, co tak naprawdę zobaczyła. Całe wnętrze skąpane było we krwi, a z rozerwanego brzucha dogorywającej już dziewczyny ziała czarna dziura po niemowlęciu, które wyrwał z niej siłą. Po jego własnym dziecku.
Na razie wydawać by się mogło, że ów przybłęda, goj - jak określają go Cyganie - to dewiant, morderca, kanibal, który czym prędzej powinien zostać usunięty ze społeczeństwa, zanim popełni kolejny ze swoich czynów. A jednak my chcielibyśmy, żeby - jak mu właściwie na imię? - stał się kimś innym. Kimś... Z resztą posłuchaj.
Opowieść moją zacznę od Hellraisera, wspominałam już, że nasze uniwersum ma z uniwersum tej serii filmowej (a w zasadzie jedynie pierwszych dwóch części - nie obawiaj się, nie trzeba ich oglądać) sporo wspólnego. W wykreowanym przez film świecie dusza po śmierci człowieka wędrować może do nieba - nieokreślonego miejsca o którym nigdy w zasadzie się nie wspomina, lub do piekła, które przypomina nieco piekło z systemu Kult: każda występna dusza ma swoje własne, prywatne piekło w którym katowana jest podłóg własnych złych uczynków. Zdarza się jednak i tak, że do piekła można trafić i "za życia". Tak się stało z dwoma bohaterami filmu - ich występki, zło które uczynili, żądza władzy, nihilizm etyczny, śmierć i ból, który zadali ludziom sprawiły, że piekło, a raczej niedookreślony abstrakcyjny Lewiatan który jest jego władcą, za pośrednictwem pewnego dziwacznego przedmiotu zwanego kostką LeMancharda, porwał ich żywcem do piekła. I uczynił swoimi sługami. Zgodnie z filozofią serii trzeba emanować potwornym złem, żeby piekło chciało cię przyjąć razem z twoim ciałem. Podczas rozmowy na gg wspomniałeś o "tym z igłami w głowie". Ten ktoś nazywa się Pinhead i jest jednym z takich sługów. Za życia był wysoko postawionym oficerem wojskowym, który podczas II wojny światowej robił potworne rzeczy z jeńcami wojennymi. Dlatego też piekło przyjęło go do siebie i pozwoliło zostać Cenobitą - demonem piekielnym, którego główną rolą jest pilnowanie "satanicznej" części boskich prawideł i wymierzanie kar dla tych którzy te prawidła łamią.
W naszym realium kostkę LeMancharda zastępuje karta-Joker, którą uciekającemu przybłędzie, zziębniętemu i zaszczutemu przez kilka dni i nocy pościgu prowadzonego przez cały tabor cygański i wieśniaków z okolicznych wiosek gdzie tabor przebywał, wręczyła dziwaczna, demonicznie wyglądająca, powykręcana i rachitycznie uśmiechnięta, tajemnicza postać, która pojawiła się nocą na ścieżce. Chwilę potem rzeczywistość zniknęła sprzed jego oczu a piekło otwarło swe bramy, ale to co działo się tam pozostawiam Tobie, chętnie posłucham o tym w następnym liście, zwłaszcza o wielkim Hrabim Wilku, tym który podarował Ci Jokera i który stał się Twoim przewodnikiem i nauczycielem w piekle.
Od tamtych dni minęły dziesiątki lat i dziś już niewiele pozostało w tobie z tamtego ciebie. Jesteś już kimś innym - kim? Nie wiem. Jak będziesz wyglądał, co dziwnego będzie w Twoich ruchach, mowie, mimice - jest dla mnie tajemnicą. Ale wiem, że jesteś teraz najdziwniejszą i najmniej zrozumiałą istotą jaka pojawić się może wśród ludzi. Wkrótce, w swojej jakże przerażającej postaci pojawisz się znów wśród cygańskiego taboru - wszak mianowano cię w piekle Cygańskim Inkwizytorem - by wyegzekwować sprawiedliwość wśród tych zgniłych wewnętrznie, zepsutych, łamiących prawidła boskie ludzi. Przybędziesz by wytropić złoczyńców i wymierzyć im karę.
Jaka ona będzie? Śmierć? Banicja przez własnych braci? A może jest wśród nich ktoś, komu należy się - jak Tobie niegdyś - Joker? To się dopiero okaże. Już niedługo piekło uzbroi Cię w kodeks praw piekielnych i pozwoli Ci wrócić na ziemię na jedną noc, abyś czuwał nad prawami, które niegdyś tak chętnie łamałeś. Gdyby tylko wiedzieli... drżeliby przed Tobą.
Jesteś Inkwizycją. Katem. Sędzią. Wymierzasz sprawiedliwość boską – szatańską –niebiańską - piekielną. Tropisz występek, zło, morderstwa, gwałty, dewiacje. Przychodzisz tam, gdzie zła jest najwięcej. Rozszarpujesz tych, którzy rozszarpują. Niszczysz tych którzy niszczą. W twoim chorym uścisku skończą wszyscy ci, co za nic mają odwieczne zasady. Jesteś Cenobitą i taka jest Twoja rola.
Krzyk dziecka dotarł do niego dopiero, kiedy zabrakło mu sił, żeby biec dalej. Po pniu drzewa osunął się na ziemię, ciężko dysząc. Dziecko płakało i machało niezdarnie zakrwawionymi nóżkami i rączkami. W jego ruchach i płaczu było coś, co hipnotyzowało. Próbował je uciszać, ale zupełnie nie wiedział, co ma robić. Zdjął kurtkę i owinął szczelnie niemowlę. Nie uspokoiło się. Wstał i zaczął kołysać je na rękach. Dopiero po chwili usłyszał krzyki i nawoływania oraz zobaczył płomienie pochodni przeczesujących las. Puścił się biegiem, ile sił w nogach i tchu w płucach. Oddalający się płacz dziecka cichł z każdym jego krokiem. Porzucił swoje dziecko, tak jak kiedyś sam został porzucony. Kolejny Mojżesz. Kolejny Znajda.
***
Chwilę potem rzeczywistość zniknęła sprzed jego oczu a piekło otwarło swe bramy. Piekło, które było straszniejsze niż ktokolwiek mógł sądzić. Piekło cygańskiego wozu, potępieńczy krzyk kobiety, anioł zagłady w czarnym kirze pojawiający się w drzwiach. Musiał stąd uciec.
Wydostać się z piekła. Okno, las, płacz dziecka, blask zbliżających się pochodni, ucieczka przed rozwścieczonym tłumem, tułaczka po lesie, dziwaczna postać i karta. Ciemność i znów piekło, krzyk kobiety i świdrujący płacz bachora. Uderzył nim o drzewo, chrupnęło i ucichło. I
znów las, i powykręcana postać i wykrzywiony w uśmiechu joker – klucz do bram piekielnych. Umierająca kobieta, krzyk dziecka, jego ciepła krew krew na kamieniu, na dłoniach i twarzy. Blask ognia pochodni, klątwy Cyganów, swąd palonego mięsa, piekielne gorąco, śmiech
dziwacznej postaci w oddali. Opętańczy krzyk zamieniający się w charkot pod naciskiem jego dłoni na krtań, ostatni jęk dziecka po zderzeniu ze ścianą, nienawiść w gasnących oczach matki, potworny ból w klatce piersiowej, odgłos łamanych kości, błazeńska twarz wykrzywiona w uśmiechu. Krzyk bólu i rozkoszy, ciepłe wnętrze kobiety, otwarte łono rozdzierające się pod naporem rytmicznie poruszającego się ciała, szybciej, mocniej, ściągnięta przerażeniem i obrzydzeniem twarz kobiety w drzwiach, szybciej, szybciej, wymiotujący mężczyzna, mocniej, mocniej, o tak, uderzenie w plecy, jeszcze raz, o tak,
uderzenie w tył głowy, o tak kochanie do zobaczenia w piekle, za chwilę. Cisza. Ciemność. Chłód i głos dobiegający z głębi czaszki: Wstań. Podejdź. Nie spodziewałem się, że tak szybko dorośniesz do roli, którą ci powierzę...
Czas nie ma znaczenia. Ni miejsce. Liczy się tylko oddanie i przestrzeganie zasad. Kodeks jest jasny, nie można go łamać. Jesteś doskonałym żołnierzem piekła. Jesteś najlepszy.
Nie zawsze tak było. Pierwszy zawsze był Hrabi Wilk, ale zdradził. Odszedł. Uciekł. Umknął i ukrywa się przed oczyma Tego Który Widzi Wszystkie Grzechy. Złamał zasady. Teraz Ty jesteś najlepszy. Nadchodzi Hilwat i brama zostanie otwarta. Jest tylu grzeszników do ukarania. Szalona Cyganka, która popełniła kazirodztwo ze swym cygańskim bratem. Kodeks mówi, że muszą zostać ukarani. Jest wśród nich taki, co odwrócił się od wiary. Jest wśród nich taki co czci innych bogów. Jest wśród nich morderca, cóż, że nie zamierzony. Wymagają ukarania i Ty tego dokonasz. Grzesznicy. Robak grzechu toczy ciała każdego z nich, trzeba tylko odkryć to co ukrywają. Trzeba sprowokować żeby mówili. Trzeba nauczyć ich PRAW.
PRAWA, właśnie, PRAWA. PRAWA składają się z grzechów i kar. Jakie grzechy podlegają karze, zgodnie z kodeksem PRAW?
W Hilwat – noc zasłużonej kary
Wszystkim, co łamią naszą wiarę
Piekło otwiera swoje bramy
Zgodnie z kodeksu świętym prawem.
Od wieków jest tam zapisana
Lista najcięższych win ludzkości:
Cześć innym bogom oddawana
I dalsze podług swej podłości.
Mord, co krwią plami nasze ręce,
Kłamstwo, co język nam rozdwaja,
Chciwość, co zawsze żąda więcej,
Kradzież, co chciwość zaspokaja,
Zemsta, co w żyłach krew gotuje,
Gniew, co przesłania bielmem oczy,
Gnuśność, co w środku gdzieś kiełkuje
I niczym robak ciało toczy.
Zdrada, co honor ludzki depcze,
Zazdrość, co ogień w nas podsyca,
Żądza, co ciało wstrząsa dreszczem,
Występna miłość – jej siostrzyca.
Dalej Nienawiść, co rozdziera,
niszczy wszelakie ludzkie więzi,
Pycha, co naszą pierś rozpiera
I Okrucieństwo, które mierzi.
Na końcu stoi Obojętność,
Która na wszystko patrzy z dala.
Na takich również czeka piekło.
Grzeszy wszak, kto na grzech przyzwala.
Jeśli ów kodeks praw naruszysz
Hilwat rachunkiem jest sumienia.
Dniem ocalenia Twojej duszy
Lub jej wiecznego potępienia.
__________
Ostatnio zmodyfikowany przez Słowik 2008-07-20 21:59:29
|
Offline
|
Profil
Wiadomość
|
|
Odpowiedz
|