//Skoro już kusisz grimuarytów alienowspomnieniami, to i ja się dołączę

.
Aż dziesięć ich było? Przysiągłbym, że mniej. Moje nogi mówiły, że mniej (o mój Cthulhu, czyżby kondycja mi rosła?). W każdym razie tylko w jednym scenariuszu mogłem sobie odpocząć jako marine (w teorii, bo sprint do bazy z uratowanym doktorem to nie jest to, co nazywam odpoczynkiem).
Właściwie to był to LARP typu Aliens vs Komary. Rękawice zdjąłem tylko na kilka minut gry, a naliczyłem na dłoniach kilkadziesiąt ukąszeń. O innych częściach ciała nie wspomnę

. Pozbawiły mnie krwi, dranie. A już czekanie nieruchomo w zasadzce wymagało obojętności a la Budda na szczycie góry. Cóż, uroki Aliena.
Marines byli bardzo fajni. Pozwalali się zabijać

- w jednym scenariuszu sześciu, w drugim pięciu. Tak trzymać chłopaki (i dziewczęta)

. Zasada 1999 bardzo pomagała a zabici grzecznie dawali zrobić z siebie żywe tarcze.
Było (przynajmniej z mojego punktu widzenia) bez najmniejszych zgrzytów. No, może poza końcówką - Biegata, jeśli przy robieniu pompki odrywam ręce od ziemii to nie można mi jej nie policzyć :/. Poza tym nieładnie pompować starszych stażem, w dodatku podoficerów ;P.
Byliprawie sami już-nie-zieloni, co miało pewne znaczenie. Tzn. ci najtwardsi z nich

, bo niektórzy przestraszyli się atmosferycznych efektów specjalnych.
Kfiatki:
Tylko tu nie grzeszcie! (odjeżdżający policjant, żartobliwie, już po sprawdzeniu, że nie jesteśmy "żadną sektą"

.
I klimatyczny:
Marine:
Haha, zabiłem predatora!
Łowca:
Piiiip, piiip, piip, pip, pip pip pip pipipipiii...
Marine:
Wiejeeeemyyy!
__________
Ostatnio zmodyfikowany przez AndrzejB 2008-08-16 22:09:25