Skąd: Triada Postów: 80
Punkty: 160
|
Nubuk szybko zapadł w sen. był potwornie zmęczony ostatnimi wydarzeniami. Teraz, kiedy świadomość odpłynęła, spadły na niego wszystkie na raz. Mimo tego, nie drgnął ani razu.
Światła w Wielkiej Bibliotece powoli gasną. Główna sala jest zatopiona w przyjemnym, dającym poczucie bezpieczeństwa półmroku. Siedząc przy kwadratowym stoliku w jednej z nisz patrzę na siedzącego przede mną człowieka. Ciemność skrywa jego twarz. Błysk ujawnia jego uśmiech, kiedy podnosi figurę i upuszcza na planszę. Jeden z pionków został usunięty z gry. Biały czy czarny? Przyglądam mu się uważnie. Nie jest ani taki, ani taki... jest szary, bezbarwny. Dziwię się. Podnoszę głowę z nad planszy, rozglądam się na boki. Wokół stoi kilkanaście osób. Niektóre z nich znam. Nagle stolik odkształca się i rośnie, pojawiają się dwa nowe kąty, kolejne i kolejne... Przy wielokątnym stole, na planszy szachowej o kilkunastu bokach siedzą wszyscy ci, którzy obserwowali grę. Nagle plansza wybrzusza się, nabiera wymiarów. Niektóre pola zaczęły się grupować i wyrastać nad stół, potem przekrzywiać i wyrównywać ściany - wyrosły budynki. Rządki wielokątów między nimi pokryły się brukiem. Gracze zgromadzeni nad stołem mieli przed sobą cały Lublin Pod. Część planszy jest odłamana, wiele pionków wszelkich kolorów leży w pudełku obok stołu, kilka z nich zaśmieca podłogę.
Gracz siedzący naprzeciw mnie wziął w swoje palce bezkształtną figurę. Przez chwilę obracał ją w palcach, a potem przesunął nią przez jeden z budynków, zbijając siedem pionków. Każdy z nich rozbił się na kawałki, gracz niedbałym ruchem strącił podstawki ze stołu. W garderobie Absyntu siedem tancerek zostało rozszarpanych.
Kolejny gracz wykonał ruch i z Archiwum znikła jedna z figurek. Po niej kolejna i kolejna, aż budynek opustoszał niemal całkowicie. Czerwona Madamme rusza przezroczystą postać o lekkim, czerwonym zabarwieniu. Schylam się nad planszą i waham się. Kogo powinienem wesprzeć, komu zagrozić, kogo zaszachować? Kto jest wrogiem, kto przyjacielem? Kto jest człowiekiem, a kto pustą skorupą? Biorę w palce mojego jedynego pionka, przyglądam się. W moich rękach znajduje się moneta o siedmiu kantach. Podrzucam ją, nie mogąc rozsądzić. Czy w ten sposób się przegrywa? Spada na Drania, poruszając jego posążek. Ten przewraca się i tajemną mocą porusza kolejne i kolejne... Wzrasta we mnie gorzki śmiech.
Ja tu dla siebie biegnę, nie z niczyjej łaski,
I - co potrafię - zaraz wszystkim wam pokażę!
Moneta spada pod drzwi prywatnych apartamentów Madamme. Jeden z graczy przesuwa figurkę szczura, drugi przesuwa Kawkę poza mój zasięg... kto jest kim?
Warsztat Alberta pachnie sosną. Przebija się przez nią stęchlizna i odór krwi. Na stole leży nagie, zmasakrowane ciało Franza Schmelinga. Rudy kocur siedzi obok niego i oblizuje zakrwawione łapki, bez większego zainteresowania śledząc rozmówców.
- Kto się kogo boi, Kawko? - mówię, ale nie jestem pewien, czy te słowa mają taki sens jak kiedyś.
- Wiele masek roztrzaskało się o nasz Pod-lubelski bruk - mówię, ale nie wiem, czy twarz, na która patrze jest prawdziwa, moja własna maska zbyt wiele mi zasłania.
- Nie sądzisz, że zabicie samego Cesarza stałoby się świetnym startem dla kogoś, kto postanowi sięgnąć po władzę w Mieście? - mówi i uśmiecha się drapieżnie.
- To prawda, ale nikt się na to nie odważy. - odpowiadam, ale patrzę na jej rękę, na lśniące, sięgające do ziemi szpony.
- Sprawiedliwość nie zniknęła z ulic Lublina Pod. - rzucam, ale wiem, że sprawiedliwość nie istnieje.
- Sędzia... Sędzia.- to moje słowa, ale nie padają z moich ust.
- Ufamy sobie? - pytam cicho.
- Wyrazy szacunku, Nubuk. Szybko się uczysz. - odpowiada, a wraz z podziwem jest w nich kpina.
- I oto dotarliśmy do krawędzi - mówię i patrzę w Otchłań.
- Jako Bajarz nie zdołasz ocalić Miasta. - stwierdza i szczerzy krokodyle zęby.
- Skoro posłałem kogoś na śmierć, teraz muszę zapłacić za tą jedną duszę. - mówię, pierwszy raz twardo patrząc w jej oczy.
- Czy naprawdę tego chcesz, Nubuku? Naprawdę tego chcesz, Czysty? - moje słowa starły ten uśmiech. Dlaczego?
- Jak to miło usłyszeć, że prowadzę gierki. To znaczy, że jestem graczem. - mówię cynicznie, a jej dłoń podnosi się do ciosu.
- A pozostali... Pozostali są słabi. - mówi ona, ale wiem, że ja też jestem słaby. Gdzie ulotniła się moja siła?
- A więc to tak... - odpowiadam i wybucham cynicznym śmiechem.
- To ty jesteś czwartym bratem. Jesteś tym, co dobre i ludzkie w Mieście Cieni. Co teraz? Co zrobisz, Czysty? - i palce jak ostrza przeszywają mnie na wylot.
- Jestem wolny. - mówię, a moja twarz jaśnieje - Zrobię co będę chciał - dodaję, padając na kolana.
- Jeszcze nie - odpowiada ona i cofa dłoń, zaś ja zostaję w kałuży krwi na podłodze.
Obok siebie słyszę piski i delikatny tupot łapek. Szczur z ludzką twarzą zlizuje krew z podłogi.
Jak brzytwą masło, tak przetnie mózg;
Jak kamień w wodę – cicho: plusk...
Drzwi Archiwum zamykają się z trzaskiem. Spokój miejsca zostaje zakłócony przez kroki, niosące się echem po budynku. Idę wolno między regałami. Rozglądam się na boki, szukam kogoś... Mijam kolejne pomieszczenia, schodzę coraz niżej, aż dotrę do czytelni. Znajduje tam ją. Już w drzwiach kłaniam się, podchodzę szybko, jeszcze raz zginam się w ukłonie i mówię:
- Witaj, Pani. Wielkie to szczęście dla mnie widzieć Cię w dobrym zdrowiu.
- शायद मैं तुम्हारी चिंता की सराहना करनी चाहिए. - odpowiada, podnosząc wzrok.
Patrzę w czarne otchłanie jej oczu, nieskończenie głębokie i puste. Zapadam się w nie, lecę, tonę... Wiem, że już nigdy się z nich nie wyplącze, że zawsze będę do nich parł, byle być blisko...
- W jakim miejscu widzisz siebie i oddanych tobie ludzi? - pytam, strzepując kroplę krwi z dłoni.
- मुझे खुशी है कि क्या है या नहीं, या निराश बढ़ा है, लेकिन एक दूसरे ... हम कर रहे हैं ... मैं यहाँ से बहुत दूर देखा नहीं पता - słyszę głos posągu.
- Przykro mi to słyszeć. - odpowiadam z żalem, a krew zalewa moją koszulę.
- गौरतलब है, अगर मैं बस के रूप में एक और जहां भी मर गया अब चैन की नींद सो सकता है पीठ में, एक चाकू छड़ी जहां हर कोई देखता है इस शहर में निम्नलिखित नहीं था. - martwy ton posągu usypia mnie i hipnotyzuje... a może to krew wypływająca z ran?
- Chciałbym sprawić, żeby twój pobyt tutaj był... choć trochę przyjemniejszy. - wyznaję, próbując zatkać upływ krwi dłonią.
- आपका प्रयास बेकार - jednostajnie mówi posąg.
- Pani, jeśli chcesz pozostać obcym w obcym kraju, nie będę powstrzymywać. - ciągnę tym samym, smutnym tonem, nie wyjmując palców z brzucha
- मैं नहीं किया है नहीं है और मैं इस जगह के हैं कभी नहीं होगा. - odpowiada.
- Jest jedna rzecz, o którą chciałem cię prosić... - mówię, spoglądając w bezmiar jej oczu.
- शहर के कई भूत खो चक्कर के बाद ... - stwierdza, nie ukrywając szyderstwa.
- Szukam Dziecka Ulicy, Thairessy Wizjonerki, od niedawna zwanej Upiorem. - dodaję cicho, nieśmiało.
- Chyba będziesz musiał wstać, jeśli nie chcesz zostać przeniesiony razem z fotelem - mówi, a ja nie rozumiem ani jednego słowa, ale zrywam się na równe nogi, kiedy postać bez twarzy przestawia fotele.
- बैठो पास मेरे और मुझे तुम्हारी आँखों देना. - rozkazuje mi ona, a ja posłusznie opróżniam oczodoły i podaje na dłoni swoje oczy.
- Czy odważysz się spojrzeć w Otchłań? - upewniam się, wzrokiem pustych oczodołów patrząc w jej oczy.
- Naprawdę jej nie widzisz? - pyta, zaskoczona, znowu mówiąc w tym obcym, niezrozumiałym języku. W dłoni gniecie moje gałki oczne.
- Nieeeee...! - słabnący głos, jakby nie mój.
- क्योंकि समय गंभीर प्रवाह तुम अब जाने के लिए, किया है. - słyszę i czyjeś ręce podnoszą mnie i wypychają na bruk.
W szarym oknie sklepiku stała srebrna trumienka
A przed szybą – maleńka, biedna, chuda panienka
Zapatrzyła się w okno, w swoje nikłe odbicie,
I w trumienkę śmiertelną, i w nieżywe swe życie.
I nie patrząc, patrzała; i nie wiedząc, wiedziała;
I na morzach płynęła i pomocy wołała!
Pęd wydziera mi oddech z płuc. Rozchylam usta, próbuje wciągnąć w nie powietrze, ale nadaremno, kwas parzy moje podniebienie. Mój wysiłek potęguje ból. W mojej głowie krzyczą tysiące. Wrzaski bólu, skowyty konających, jękliwe błagania o pomoc, o ratunek, o litość. Litość nie będzie dana tym, którzy na nie zasłużyli. Sięgam do nich ręką. Ta ręka ma ponoć moc uśmierzania bólu, leczenia ran i wskrzeszania zmarłych. Nic się nie dzieje, nie mam nad nią władzy, ścięgna zostały przecięte i teraz sam broczę gęstą, karminową krwią. Życie wypływa ze mnie powoli, jednak nie umieram, do moich ran przyssał się, niczym pijawka, pasożyt, duch-dziecko. Jego twarz i oczy przypominają jeszcze ludzkie, jednak przez ślepia próbuje wyjrzeć bezrozumne, głodne zwierze. Widzę w tej twarzy, że pamięta, jak istota była człowiekiem i była nim bardziej niż inni, teraz jednak zatraca swoje człowieczeństwo w strachu przed utratą człowieczeństwa. Tragiczne, błędne koło.
Ten niepokój dopadnie nas zawsze i wszędzie -
Pamiętamy, co było...
Więc wiemy, co będzie.
Dziewczynka wtulona w moją dłoń spogląda na stół i szepcze mi do ucha ruchy pozostałych graczy, czasem nawet dwa, trzy do przodu. Dlaczego sam tego nie widzę? Ach, tak, oddałem swoje oczy. Po każdym zdaniu wpija się w coraz bardziej czerniejącą rękę i chłepce rubinową wstęgę życia. Daje jej życie, to odpowiedzialna funkcja, bez tego by jej nie było. Ona nie chce być nieprzydatna, dlatego słyszę jej głos, a z niezasklepionej rany wciąż wypływa bogata krew. Po każdym słowie z większym zapałem zlizuje czerwony brud, mocniej wsysa się w rękę. Nie opanowała się, odgryzła mi rękę i z ekstazą na twarzy spija obfity strumień życia.
Wróciłem tam, gdzie ją zostawiłem i znalazłem. Stoję nad jej ciałem, nad ich ciałami. Dalej tworzą trójkąt, pozostawieni samym sobie, na zapomnienie, tak, jak padli przed Sanktuarium. Cztery ciała patrzą się na mnie martwymi oczami.
- Zostawiłeś mnie, zdrajco. - mówi Thairessa, podnosząc się na kolana.
- Chciałem ofiarować ci pokój. – odpowiadam.
- Zapomniałeś o mnie, niewdzięczniku. - mówi Romana, podpełzając do mnie.
- To ty dałaś mnie innym. – odpowiadam.
- Okradłeś mnie, kłamco. – mówi Charonita, chwytając mnie za nogawkę.
- Pomogłem Kawce. – odpowiadam.
- Nie zauważyłeś mnie, egoisto. – mówi Cherry, wyciągając do mnie rękę.
- Nie byłem ci potrzebny. – odpowiadam.
- Posłałeś nas na śmierć, Bajarzu. – mówią zgodnym chórem, łapiąc mnie ze wszystkich stron.
- Posłałem. – potwierdzam, kryjąc twarz w dłoniach.
- Pamiętaj o nas, Czysty! – proszą, wgryzając się w moje ciało.
- Będę pamiętał. – obiecuję, padając na ziemię.
Krew zalewa bruk, kiedy trupy się mną pożywiają.
Samotną nie pyszń się niemocą,
Nie szukaj zbroi w arsenałach
Stuk! Trinovantes przesunął figurę.
Wokół stołu padają słowa, komplementy, docinki, z uśmiechem na twarzy gracz przesuwa swoją figurę i przewraca setki pionków. Kolejny dom rozsypał się w gruz. Lublin Pod płonie i my sami podłożyliśmy ogień! Śmieje się, śmieje wraz z nimi, trwam w tym dziwnym tańcu, chociaż z żadnym nie jest mi po drodze. Czy jednak nie są tacy jak ja? Czy nie wpłynąłem na nich? Czy moja Madamme, kiedy zamknie oczy, nie patrzy tak jak ja? Czy Trinovantes nie przemawia moim głosem, kiedy milczy? Czy...
Mimo tego swoim ruchem blokuje gracza siedzącego naprzeciw i krzyczę, wyje jak kopany pies. Każdy robi to, co ja, jednak Car w swojej turze usidlił Ojca, Ojciec krępuje Trinovantesa, Trinovantes trzyma w szachu Tanatosa, Tanatos Czerwoną Madamme, Madamme Kawkę, a Kawka... mnie. Biorę do ręki moją monetę i waham się, zaś mój przeciwnik uśmiecha się i przewraca w swojej turze kolejny pionek. Ten jest przezroczysty, ale wygląda, jakby ktoś do gorącego szkła w formie wlał kilka kropel czerwonej farby. W zaułku prowadzącym na zaplecze Absyntu leży trup Mai. Pochylam się nad ciałem dziewczynki ubranej jak czeladnik zegarmistrza, obracam je na plecy. Dziecko ma wyłupione oczy, odcięte uszy i wyrwany język, twarz i piersi ma zbrukane czarną, zaschniętą krwią. Rzucam na jej ciało orchideę i powtarzam jak zaklęcie „Nie będziesz zapomniana", chociaż nie wiem, kogo mam pamiętać: dziewczynkę proszącą, by nakręcić zegarek, pytającą się gdzie jest raj, czy też małego, nieporadnego szpiega, wbijający się w mój bok bolesny kolec braku zaufania.
Smutek mnie obrósł kamieniem
I trwam, wspaniale żałobny.
Kto ja jestem? Kamień nagrobny
Z wyrytym Twoim imieniem.
Jak nisko upadliśmy za zasłoną uśmiechów i ciepłych słów!
Szara postać z wielkimi, wyłupiastymi oczami patrzy na mnie wzrokiem jastrzębia. Zlatuje do mojego poziomu, staje na bruku. Z każdym pokracznym człapnięciem chodnik wydaje z siebie obrzydliwe plaśnięcie.
- Witaj...! dawny przyjacielu! – skrzeczy mi do ucha.
- Tu się skrywasz, dawna przyjaciółko. – odpowiadam z uśmiechem.
- Gdzie... bywałeś? Tak... dawno się nie... widzieliśmy! – uciecha bije z jej głosu, kiedy dłoń o sześciu palcach delikatnie chwyta mnie za kark.
- Byłem tam, gdzie zawsze, dobrze o tym wiesz. – powtarzam swoje własne słowa, ale są jakieś obce.
- Tak dawno... się nie widzieliśmy!... Byłam w wielu... miejscach... i ciebie nie było!... – szpony lekko kaleczą skórę, zostawiają sześć czerwonych pręg.
- Kiedy to było? – pytam, chyba parodiując samego siebie.
- To było dawno temu... na Wiecu... Wspominaliśmy czasy założenia Miasta Cieni... Kwartę... Nie pamiętasz? – Gargoyla podnosi mnie troskliwie, niczym małe kocie, i niesie wysoko, ponad dachy kamienic, do swojego gniazda.
- Wydarzenia rozmywają się w moich myślach. Nie pamiętam. – mówię smutno, moje kończyny zwisają pod dziwnymi kątami, puste oczodoły patrzą na Miasto zamieniające się powoli w jasny punkt na tle Otchłani, dziecko kurczowo trzyma się oderwanej dłoni, dbając, by nie uronić ani jednej kropli, przez dziury w brzuchu prześwituje księżyc, ślady po ugryzieniach błyszczą czerwienią.
- Kto... mąci ci w głowie? - pyta z troską w głosie, odlatując coraz dalej i dalej...
- Nie wiem. Nie pamiętam. Nie ty, dawna przyjaciółko. Ty nigdy mnie nie oszukiwałaś. Zawsze kłamałaś i kręciłaś, byłaś pewna, godna zaufania w swoim zakłamaniu. - to mówię szczerze, wierzę w to.
Nie mam oczu, ale widzę w dole błyszczącą kropkę, mój dom, Miasto Cieni, które się wyrodziło, opuściło mnie. Świeci się tysiącami wlepionych we mnie w niemej prośbie ślepi, błagających, bym ich ocalił. Unoszę się coraz wyżej w objęciach Bestii.
Żegnaj, Miasto, musisz sobie radzić beze mnie. Nigdy nie byłem ci potrzebny.
Krążca otworzył oczy. Rozejrzał się czujnie, a potem spojrzał na Thairessę. Po chwili jego wzrok spoczął na filiżance. Chwycił ją i łapczywie wypił całą, jeszcze gorącą zawartość. Minęło zaledwie kilka minut...
___________________ Ostatnio zmodyfikowany przez Nubuk Czysty 2009-01-29 14:45:20 Lubelski Pod-Nad-Krążca, Handlarz Opowieściami i Innym Towarem Jakimkolwiek
|
Skąd: Miasto Cieni Postów: 59
Punkty: 118
|
Kawka w asyście Karo ruszyła w głąb korytarza. Za plecami usłyszała jeszcze głos Mai.
- W piwnicy jest moja pracownia, byłaś już tam?
Czas jednak naglił, Najemniczka nie zatrzymywała się więcej.
Czekano na nią.
Obchód po całym Haremie nie wykazał niczego niepokojącego. Poza tym, że widziała Ojca, próbującego po cichu dostać się do pokoju jednej z nowych „dziecinek” Madame, nic nie wskazywało na to, że pod tym dachem miała miejsce zaledwie przez kilkoma chwilami prawdziwa masakra. „Swoją drogą ciekawe, czy Czerwona Pani wie, kto składa ukradkowe wizyty jej... rezydentkom” - mimochodem uśmiechnęła się w myślach.
Przetrząsnęły też piwnicę.
„To pewnie o tym miejscu mówiła ta mała.” – pomyślała, lustrując niewielkich rozmiarów pomieszczenie, całe wypełnione przedmiotami, których zasada działania czy też przeznaczenie pozostawały dla Najemniczki zagadką. Podobnie, jak w dziwacznym pokoiku na górze, tu również słychać było miarowe tykania, szmer zegarowych mechanizmów, stukot zapadek, trybów, cichy jęk rozprężających się i zwijających sprężyn. ” To tak, jakby siedzieć na tykającej bombie... Ciekawe, jak ona może usnąć wśród tylu dźwięków?” Stary, drewniany stół o zniszczonym, pociętym blacie stanowił warsztat pracy. Na nim stało kilka różnej mocy lamp naftowych, mających rozświetlić ciemności pomieszczenia. Niewielkie okienko pod sufitem pozwalało co najwyżej na to, by po uchyleniu uratować osobę spędzającą tu czas przed uduszeniem się z niedotlenienia, bo światła z pewnością nie dawało, tym bardziej, że umieszczone było tuż nad brukiem ulicy. Co chwila słychać było stukot kroków, a nawet w mdławym świetle gazowej latarni dostrzec zarys ciężkiego męskiego buta lub delikatnego kobiecego pantofelka, okrywającego delikatną stópkę prawdopodobnie jednej z tutejszych „pracujących dziewcząt”.
Kawka zamknęła drzwi, Karo przekręciła klucz w zamku. Pomieszczenie po pomieszczeniu sprawdzały teren.
Piwnica wypełniona była rekwizytami do przedstawień, zakurzonymi abażurami, ciężkimi meblami o uszkodzonej tapicerce, białymi manekinami do krawieckich przymiarek, misami i dzbanami nie do kompletu, o pięknych zdobieniach i ciężkich do naprawienia uszkodzeniach. Z ram zestawionych jeden obok drugiego obok siebie na ziemi obrazów spoglądały spod ciężkich powiek rozleniwione w rozpuście kokoty i wesoło zerkające z ozdobnych ram pożółkłych fotografii nagie kusicielki. Wieszaki starych, wypaczonych szaf okryte były męskimi strojami wszelkiego autoramentu, tuż pod nimi jedne na drugich stały męskie buty: ciężkie glany, eleganckie pantofle, skórzane sztyblety i wysokie oficerki. O ścianę jednego z piwnicznych pomieszczeń stał wiekowy chyba już rower o dziwacznej konstrukcji, z gigantycznym przednim i mikrym w porównaniu z nim tylnim kołem, zwielokrotniony w odbiciach dwóch bliźniaczych, pękniętych luster. Na podłodze ustawione w powykręcane kolumny pięły się pod górę stare książki. Pozestawiane jeden na drugim piętrzyły się walizy i kufry, pokryte pajęczynami i kurzem. Jeden z nich, otwarty, mieścił w sobie poszarzałe ze starości ubranka dla dzieci, stosik uwieńczony był maleńkim czepeczkiem ozdobionym pociętą przez mole koronką...
Szybko zamknęła za sobą drzwi do jednego z pomieszczeń, w którym jeden z Legionistów zakończył swój żywot. Piwniczny pokoik był tak przygotowany, by wytłumiać wszystkie dźwięki wewnątrz. Jego wyposażenie również mogłoby budzić niezdrową ciekawość... ”Wcale mi ciebie nie żal, śmieciu.” – przemknęło jej przez myśl. - ”Nawet, jeśli to była pomyłka, to należało ci się.”
Kołyszące się na solidnym haku pod sufitem ciało związanej, zakneblowanej dziewczyny, wiszącej głową w dół. Po białej skórze blondynki leniwie spływa krew. Cale pomieszczenie cuchnie przerażeniem...
- Nic tu nie ma, Karo. – głos Kawki jest lekko ochrypły i szorstki. Szybko zamyka za sobą drzwi. Karo przekręca klucz w zamku.
– Wracamy? – krótko pyta dziewczyna-arlekin. Najemniczka kiwa głową.
Stukot kroków i skrzypienie drewnianych stopni. Karo skłania się Kawce lekko i rusza w głąb prywatnych apartamentów Haremu.
Śniadoskóry mężczyzna w bashkaryckich szatach odchrząkuje cicho. Charonitka spogląda na niego pytająco, ten zaś gestem zaprasza ją do pójścia za nim, prowadząc ją przed oblicze Sumati.
|