Na pewno były jakieś, takie naprawę wielkie, takie o których nigdy nie zapomnieliście, takie które być może do dziś wywołują w środku w Was takie uczucia, jakich nie wywołuje już absolutnie nic innego. Najważniejsze filmy z Waszego dzieciństwa.
Zaczynam od Zaklętej w sokoła, oczywiście. :-)

Baśń prosto z magicznego średniowiecza, o straszliwej klątwie rzuconej przez zazdrosnego biskupa Aquilę na zakochanego rycerza kapitana Navarrę i jego damę - Lady Isabeau. On w dzień jest człowiekiem, lecz o zmroku przemienia się w wilka. Ona z kolei w dzień przyjmuje postać sokoła, nocą zaś staje się na powrót kobietą. Podróżują razem, chociaż klątwa sprawia, że nie mogą się spotkać, nigdy, przenigdy.

W roli kapitana - rzucający na kolana, męski, surowy i przewiercający oczyma na wylot Rutger Hauer. To chyba najbardziej niezapomniana jego rola: mężczyzn zbyt dumnego, by przyznać się do tego, że tęskni i cierpi. W roli Isabeau piękna, figlarna i ulotna Michelle Pfeiffer. W tle podróż po przepięknych górzystych sceneriach, bezlistne wczesnozimowe lasy, średniowieczne wioski, strzeliste katedry...

Aż się łza w oku kręci jak słyszę Final Reunion - finałową piosenkę z filmu. Eh...
Jak byłam mała wydawało mi się, że to tak właśnie powinna wyglądać miłość.
Wasze filmy? :-)