Gwindorze, to nie to, ze nie byliśmy - a w zasadzie mowię gównie we wlasnym imieniu - zainteresowani wskrzeszeniem, ale dla Miriam wskrzeszenie Saviy byloby po prostu marnotrawstwem... (wybacz, Dorotko :p) Cóż, zeszło się pannicy z tego świata, trudno. Jeśli na szali mam położyć los całego narodu cygańskiego, cóż - wybór był nadzwyczaj prosty.
Miriam wierzyła, że to co robi, ważniejsze jest niż jednostkowy los każdego z członków taboru, niezależnie, jak bardzo móglby to być jej bliski czlowiek. Oto nastanie nowy król cygański, który zjednoczy wszystkich wedrowców tulających się po bezdrożach całego świata! Król-chłopiec, który umrze, by móc się na nowo narodzić, by odrodzić się mógł cały jej naród!
Bylam cierpliwa i uważna. Jak pająk w sieci splatałam wątki i czekałam na efekty. Rozdawalam karty uważnie i z namyslem, nie chcąc stracic żadnej okazji na to, by osiagnac swój cel.
Stara była przekonana, że taki cel jest w stanie uświęcić wszystkie środki - i dlatego właśnie porwanie do piekła żywcem należało się jej jak mało komu. Większość z uczestników Hilwat jeżeli popełniło w życiu jakieś grzechy, to z potrzeby serca lub sprowokowana gniewem. Dla Miriam decydowanie o życiu i śmierci bylo jedynie zimną kalkulacją.
Kiedy podeszła do mnie Saviya z Nikolaiem, kiedy szukali u mnie pomocy przerażeni perspektywą zbliżającej sie śmierci Nikolaia, kiwalam głową ze zrozumieniem, głaskałam ich po glowach i powtarzałam, że na pewno wszystko będzie dobrze i do świtu wszystko sie wyjaśni, udając dobroduszną staruszkę, w duszy jednak cieszyłam się z tego, że śmierć starszego brata oszczędzi prawdopodobnie w przyszłości Peshy koniecznosci dochodzenia swych praw przed pierworodnym i powitym w prawowitym łożu starszym bratem. Przecież każdy musi umrzeć, a Nicolai to nie jest nikt, po smierci kogo świat nie mógłby znów stanąc na nogi.
Los Rudej byl mi calkowicie obojętny - była narzędziem, którego pomoc nie była mi juz potrzebna. Spełniła swoją rolę, za sprawą wiedźmich eliksirow powiła dziecko z wlasnym bratem - a czy bylo to dla niej źródlem radości czy udręki, przestało być ważne.
Gunnara kochałam. Z całej rodziny, nie licząc Peshy, byl mi najbliższy. Cóż z tego jednak, jeśli był słaby. Gdyby trzeba było, poświęciłabym go bez wahania. Nawet, gdybym potem do końca życia miała go opłakiwać.
Yorath był człowiekiem godnym mojego szacunku. Zdecydowany i silny, jasno określil sobie swój cel i potrafił skutecznie ku niemu podążać. Jego spowiedź przy ognisku była dla mnie przykrym widokiem - oto samotny wilk, osaczony i nękany przez sforę psów.
I jeszcze jeden godny przeciwnik: Nadia. Dobra i smutna Nadia, jedyna silna kobieta w taborze. Jak skala, o którą rozbijają się fale przypływu, kobieta potrafiąca znieść więcej, niż niejeden meżczyzna. Silniejsza niż Gunnar, odważniejsza niż Yorath.
Książę - poeta budzil moją sympatię, ale był dla mnie dzieckiem. Radosny i naiwny, w dziecięcej ufności do ludzi nawet nie byl w stanie domyślić się, jak bardzo mogą mieć robaczywe serca ci, którzy się do niego rzekomo szczerze uśmiechają.
I tylko jedna osoba spośród uczestników czarodziejskiej nocy Hilwat budzila moją calkowitą odrazę i pogardę: człowiek, który jak pies chodził przy nodze swego pana, ten, który nawet nie próbowal uwolnic się z jarzma (Mroq, pozdrawiam, mam nadzieję, że nie poczułeś się dotknięty
)
__________
Ostatnio zmodyfikowany przez Gomora 2008-07-16 02:07:19