Otchłań… Ziejąca pustką czerń. Od jakiegoś czasu Otchłań coraz dalej wyciągała swe macki.
Tego listopadowego dnia wstrząsy były silne jak nigdy. Nienasycona w swym łakomstwie Otchłań coraz żarłoczniej kąsała Lublin Pod, z każdym kolejnym drgnięciem ziemi pożerając kolejne metry ulic Starego Miasta. W powietrzu wibrował strach a fale rosnącego Gniewu i Głodu wypełzały gdzieś spod Wzgórza, pomału rozpływając się po Mieście Cieni… W każdej żyjącej jeszcze duszy Lublina zakłębiły się niepokojące wiry energii. Z początku malutkie jak punkciki, z każdą upływającą minutą zimnego listopadowego wieczoru nabierały tempa i rozkręcały się w swoim tańcu. Strach czający się wszędzie wokół gęstniał, powietrze tętniło wyczekiwaniem i energią, która dudniła spod ziemi, w duszach, coraz szybciej i głośniej - zrywające się do galopu Serce Maszyny.
Gdzieś pośród zrujnowanych budynków Starego Lublina rozbrzmiały Słowa. Kryjące w sobie Moc, rozkazujące i władcze słowa Rytuału. Zgęstniała w duszach i powietrzu energia przyspieszyła obłąkańczą rotację, w bezgłośny krzyk Gniewu wdarła się nuta Strachu, tętent Mocy narastał przeradzając się w dudnienie, Słowa wibrowały w murach domów, niemy skowyt skumulowanego Strachu rozsadzał posady Wzgórza, wszystkie niesłyszalne lecz druzgocące umysł głosy zlały się w jedno, potworne crescendo!
Popłynęła krew!
Wszystkie struny pękły…
Serce stanęło…
Rytuał dobiegł końca…
Cisza.
Po szalonej kakofonii energii nagła cisza wydaje się bezgraniczna.
Ziemia już nie drży.
Spokój.
Niewielka uliczka biegnie w mrok. Prawdziwy Mrok, bowiem jej koniec urywa się tam, gdzie po raz ostatni ukąsiła ją Otchłań. Nad jej krawędzią, niczym nad pomostem wybiegającym w Pustkę, zawirował obłok. Właściwie ledwie zauważalny, blady opar. Gdzieś pośród sino-mlecznych kłębów tkwiły Oczy. Dwie czarne studnie. Na mgnienie zgasły, niczym czarne gwiazdy, i znów się pojawiły. Jeśli opar mógł mieć twarz, to Oczy właśnie mrugnęły. Istota poruszyła się, rozmyła, teraz już ledwie widoczna, zwróciła swą „twarz” w stronę Otchłani, choć właściwie trudno powiedzieć, by cokolwiek się zmieniło. To jakby… wrażenie. I znów, to dziwne odczucie ruchu i głosu, jakby cichego westchnienia. Istota ruszyła w stronę Starego Lublina.
Kilku samotnych przechodniów, zaskoczonych nagłym dreszczem niepokoju, zatrzymało się gdy Istota ich mijała. Lecz chociaż wytężali wzrok... nic właściwie, tylko na skraju dostrzegalności smuga mgły, niczym widmowy woal zagubionego ślubnego welonu, zmącił na chwilę mrok uliczek Lublina Pod. Chowając głowy głębiej w ramiona, przechodnie ruszali dalej do swoich spraw.
A Istota wpłynęła między uliczki Miasta Cieni, by poznać ten nowy dla siebie świat.
Tego listopadowego dnia wstrząsy były silne jak nigdy. Nienasycona w swym łakomstwie Otchłań coraz żarłoczniej kąsała Lublin Pod, z każdym kolejnym drgnięciem ziemi pożerając kolejne metry ulic Starego Miasta. W powietrzu wibrował strach a fale rosnącego Gniewu i Głodu wypełzały gdzieś spod Wzgórza, pomału rozpływając się po Mieście Cieni… W każdej żyjącej jeszcze duszy Lublina zakłębiły się niepokojące wiry energii. Z początku malutkie jak punkciki, z każdą upływającą minutą zimnego listopadowego wieczoru nabierały tempa i rozkręcały się w swoim tańcu. Strach czający się wszędzie wokół gęstniał, powietrze tętniło wyczekiwaniem i energią, która dudniła spod ziemi, w duszach, coraz szybciej i głośniej - zrywające się do galopu Serce Maszyny.
Gdzieś pośród zrujnowanych budynków Starego Lublina rozbrzmiały Słowa. Kryjące w sobie Moc, rozkazujące i władcze słowa Rytuału. Zgęstniała w duszach i powietrzu energia przyspieszyła obłąkańczą rotację, w bezgłośny krzyk Gniewu wdarła się nuta Strachu, tętent Mocy narastał przeradzając się w dudnienie, Słowa wibrowały w murach domów, niemy skowyt skumulowanego Strachu rozsadzał posady Wzgórza, wszystkie niesłyszalne lecz druzgocące umysł głosy zlały się w jedno, potworne crescendo!
Popłynęła krew!
Wszystkie struny pękły…
Serce stanęło…
Rytuał dobiegł końca…
Cisza.
Po szalonej kakofonii energii nagła cisza wydaje się bezgraniczna.
Ziemia już nie drży.
Spokój.
Niewielka uliczka biegnie w mrok. Prawdziwy Mrok, bowiem jej koniec urywa się tam, gdzie po raz ostatni ukąsiła ją Otchłań. Nad jej krawędzią, niczym nad pomostem wybiegającym w Pustkę, zawirował obłok. Właściwie ledwie zauważalny, blady opar. Gdzieś pośród sino-mlecznych kłębów tkwiły Oczy. Dwie czarne studnie. Na mgnienie zgasły, niczym czarne gwiazdy, i znów się pojawiły. Jeśli opar mógł mieć twarz, to Oczy właśnie mrugnęły. Istota poruszyła się, rozmyła, teraz już ledwie widoczna, zwróciła swą „twarz” w stronę Otchłani, choć właściwie trudno powiedzieć, by cokolwiek się zmieniło. To jakby… wrażenie. I znów, to dziwne odczucie ruchu i głosu, jakby cichego westchnienia. Istota ruszyła w stronę Starego Lublina.
Kilku samotnych przechodniów, zaskoczonych nagłym dreszczem niepokoju, zatrzymało się gdy Istota ich mijała. Lecz chociaż wytężali wzrok... nic właściwie, tylko na skraju dostrzegalności smuga mgły, niczym widmowy woal zagubionego ślubnego welonu, zmącił na chwilę mrok uliczek Lublina Pod. Chowając głowy głębiej w ramiona, przechodnie ruszali dalej do swoich spraw.
A Istota wpłynęła między uliczki Miasta Cieni, by poznać ten nowy dla siebie świat.