Kim jesteś przybyszu? Nigdy Cię nie widziałem. Opowiedz mi swoją historię. Powiadają, że Lublin Pod widzą tylko wybrani, ale ja powiedziałbym raczej, że przeklęci. Jak ja i jak Ty.
Jakie losy sprowadziły Cię do Miasta Cieni, nawet ja nie potrafię powiedzieć. Wiem jednak, że nie trafiłeś tu przez przypadek. Tylko straceni dla świata i romantyczni szaleńcy dopuszczeni są odbywać tu swoją karę. Witaj w Starym Lublinie!
___________________ Ostatnio zmodyfikowany przez Słowik 2012-05-01 08:10:21
Najpierw słychać ciche brzęczenie szkła. Dobiega gdzieś z oddali. Zaraz...dochodzi z bliska, tylko dźwięk jest dziwnie przytłumiony, matowy. Przystajesz, żeby posłuchać i to jest największy błąd twojego życia. Zabandażowana ręka wychyla się ze ścieku. Na tle bruku wydaje się delikatna i wątła, jak pierwszy przebiśnieg wyrosły na plugastwie miejskiego skweru. Jedak pozory mylą. Blade palce zaciskają się wokół twojej kostki z niespodziewaną siłą. Później nie pamiętasz już nic. Ogarnia cię uczucie pustki o wiele gorszej od rozpaczy.
Dyl żyje w przestrzeni pomiędzy Lublinem Nad i Pod, chociaż bez problemu może odwiedzić Miasto Cieni. Niektórzy uważają, że swoją osobliwą egzystencję rozpoczęła w latach siedemdziesiątych XVI wieku. Kiedy to Lublin cierpiał z powodu epidemii dżumy, a jego budynki trawił wielki pożar. Dyl to typowa mizantropka. Przed wścibskimi spojrzeniami okrywa ją płaszcz z kapturem, uszyty ze skóry kameleona - idealnie dopasowuje się do murów lubelskiej starówki. Twarz przysłaniają długie, splątane włosy pełne przeróżnych śmieci. Niedopałki, kulki gumy do żucia, prezerwatywy (że też im nie wstyd!). Z szyi zwieszają się pękate buteleczki po lekarstwach, wysmukłe flaszki, pachnące spirytusem oraz niewielkie flakoniki oznaczone trupią czaszką. Bulgoczą w nich sny, marzenia i pasje - ludzkie odpadki pierwszego sortu. Dyl niekiedy nimi handluje, ale najlepszym towarem odurza się w swoim gnieździe. Zawsze aplikuje dożylnie - stąd pokłute i posiniaczone ręce. Największą uciechę sprawiają jej podróże do Lublina Nad, gdzie dania są zwykle o wiele strawniejsze niż ochłapy serwowane w mieście Pod. Niestety, najpierw trzeba przekupić jakiegoś Charonitę. Bez ich pomocy pozostaje skazana na czekanie i skomlenie z głodu. W końcu nikt nie jest samotną wyspą...
- Już niedługo...
Stała, jak zwykle niezauważona, gdy tego nie potrzebowała. Oczywiście, gdyby chciała, jednym gestem zrobiłaby taką rozróbę, że wszyscy by wiedzieli. Wiedzieliby, że Ona tu jest. Ale na razie stała tylko i oczekiwała. Czekała. Obserwowała. Notowała w pamięci twarze. Te stare, te zupełnie nowe i nieznane, także te, które tylko co jakiś czas migały jej przed oczami. Musiała wiedzieć, z kim przyjdzie się zmierzyć. W kim może mieć sojusznika, w kim wroga, kto może się okazać przydatny, a kto kłodą pod nogami. Taak... Ale podobno gdy życie rzuca kłody pod nogi, podnosi się je i buduje swoją fortecę. Lub dom, zależnie od intencji.
- But would you tear my castle down... Stone by stone... And let the wind run through my windows... 'Til there is nothing left...
Zanuciła i wycofała się w cień. Już niedługo, ale jeszcze trochę...
Podobno każdy Łowca i Łowczyni mają swego odwiecznego wroga. Istotę, człowieka, nie ma to znaczenia. Wróg musi być. Wróg jest ambicją. Pokonanie go - pokonaniem własnych słabości. To dla tego wroga przeznacza się specjalny nóż, oznaczony bełt w kuszy lub...
Zważyła w dłoni pistolet. Stary, ciężki, nieporęczny, za duży dla niewysokiej Łowczyni. Odwiecznie go nosiła, odwiecznie nigdy nie wypuściła tej jednej, jedynej kuli. Wedle legendy odlanej z łez, które uroniła, gdy trafiła do Pod. Gdy płakała pierwszy i ostatni raz.
Dla kogo jest przeznaczona?
Nie spieszyła się, idąc w kierunku swojego celu. Jemu również się nie spieszyło, zwłaszcza ze strzałą tkwiącą między łopatkami, nieco z lewej strony. Leżał na bruku, radośnie brocząc krwią w ostatnich drgawkach.
- Wiesz, że podobno największym łowcą jest człowiek? - zapytała trupa, wyciągając z niego strzałę. - Słaby, mizerny, kruchy człowiek. Och tak, kruchy - syknęła, wyszarpując grot. - A jednak na tyle sprytny i zdolny, by wytworzyć broń, by doskonalić się w jej władaniu...
Następną chwilę w milczeniu wycierała strzałę z krwi. Obróciła zwłoki na plecy. Spojrzała w szkliste oczy, w niemy wyraz przerażenia, czy też pytania "dlaczego ja?".
- Ale mówi się też, że człowiek jest najlepszą zwierzyną łowną... I pięknie śpiewa pieśń śmierci.
Łowczyni zaśmiała się wprost w wykrzywioną twarz, po czym poklepała trupa po policzku.
- Zaśpiewasz dla mnie?
Lubiła słuchać pieśni zmarłych...
- Ej, Mała Łowczyni!
- Taaak? - przeciągnęła zgłoski z zadowoleniem, niemal lubieżnie, po czym wyszła z cienia. Przyjrzała się czekającemu na nią zleceniodawcy. Ta twarz... Na moment wróciły wspomnienia...
*** Tak naprawdę nawet ona nie jest w stanie powiedzieć, kiedy dokładnie zawitała do Pod. Pamięta tylko chylące się ku jesieni drzewa, chłodne noce walczące z promykami nadal jeszcze letniego słońca.Pamięta niezrozumienie, żal, ból. Pamięta zwątpienie. Początkowo łapała się jakichkolwiek zajęć. Przynieś, podaj, pozamiataj, zejdź z oczu. To wtedy nauczyła się traktować Cień jako swojego przyjaciela i partnera. Cienie Miasta Pod stały się jej jedyną ostoją w zimowym szaleństwie pierwszego roku. Zbyt bała się, by dołączyć do któregoś z Gangów, a i oni nie upominali się o kolejnego szczeniaka. Przeżyje, pokaże, co jest warta, się zobaczy...
A potem zniknęła. Nagle zniknęła z Lublina Pod wraz z pierwszymi promieniami wiosny, która z trudem tu gościła. Ale tylko ona wie, kto wyciągnął do niej rękę, gdy płakała w kałuży śniegu i krwi. Pierwszy i jedyny raz. Tylko ona i ta druga osoba. Ta, która zmieniła plączącą się po ulicach przeszkadzajkę w Łowczynię.
Wróciła po kilku latach, znów z początkiem jesieni. Wyłoniła się z Cieni jak gdyby nigdy nic, równie łatwo się w nich chowając, gdy wzbudzała zbyt wielką sensację. Tym razem już ze swoim Talentem. Łowiła wszystko i wszystkich, na których zlecenia ją interesowały. Od szczurów na obiad dla najbardziej zapomnianych, w zamian za swoja porcję, po przeciwników polityki stojącej odmiennie od tej zleceniodawcy. Ale tych ostatnich zadań brała mniej. Nie była Zabójczynią.
Kilkukrotnie w historii Lublina Pod znikała, by wracać na nowo w niespodziewanym momencie. I za każdym razem pilnowała, żeby szybko się dowiedziano, że jest w Mieście. Trup ze strzałą wbitą w plecy, wiadomość wysłana lotem strzały do kogoś ważnego, czy szepczące w nocy Cienie - zawsze dawała o sobie znać, tak samo jak zawsze znikała bez wcześniejszej zapowiedzi.
I jeszcze Imię... A raczej jego brak. Od początku nie podawała imienia, więc przylgnęło do niej to, co widoczne. Łowczyni. Mała Łowczyni, dla odróżnienia jej od innych, a także dla podkreślenia jej nikczemnego wzrostu. Ale nigdy się tym nie przejmowała... ***
- Słuchasz mnie?
- Myśli mi zabłądziły. Próbują sobie przypomnieć miasto - uśmiechnęła się niewinnie. - Mógłbyś powtórzyć?
- Więc w zachodniej części miasta...
___________________ Ostatnio zmodyfikowany przez Em 2012-03-19 12:41:58
Do dusznej pracowni jak co wieczór dobijał się kolejny straceniec. Doktor z wolna poruszył się w swoim fotelu, mrużąc jedynie oczy. Z jednej strony nie podobało mu się gdy ktoś nawiedzał go o tej porze, kiedy mógł sobie w spokoju odpocząć przy filiżance herbaty i ulubionych płytach gramofonowych. Gdy doktor powoli zwlókł swoje szacowne cztery litery z krzesła, powoli podszedł do gramofonu zdejmując igłę z płyty... Dało się słyszeć jedynie charakterystyczne skrzypnięcie i "Zima" Vivaldiego umilkła, pogrążając jego domostwo, warsztat i jednocześnie lecznicę, w błogiej, upiornej ciszy. Echo ciężkich butów poniosło się w stronę ciężkich, stalowych drzwi od których słychać było przeklęte dudnienie. Już wiedział, że policzy sobie przynajmniej podwójnie. Gdy rygle puściły - drzwi ustąpiły ukazując trzech mężczyzn zakutanych w przeróżne szmaty, trzymających czwartego, z bokiem rozszarpanym czymś mocniejszym od zwykłej kuli. Człowiek bladł z każdą chwilą. Doktor jedynie skinął głową by zanieśli go na stół... To będzie długa noc...
+-+-+-+-+-+
Wprost z czeluści nocy, z okrutnych mgieł przeklętego miasta wychynęła postać przerażonego mężczyzny. Biegł ile tylko starczyło mu sił, potykając się o wystający bruk, nie patrząc gdzie gnał. Uciekał byle tylko uciekać. Cenił swoje życie, wręcz je kochał, dlatego też biegł na złamanie karku. Skręt, kolejna uliczka... Ślepa. Powoli rozejrzał się i wskoczył na skrzynię, a z niej wprost na gzyms kamienicy. Kamień ustąpił i mężczyzna o mało co nie poleciał na bruk, jednak udało się. Wspiął się wyżej i wturlał się przez okno do opuszczonego pokoju. Oparłszy się o ścianę oddychał głośno, jego serce waliło jak szalone. Po chwili zerwał się na równe nogi, słyszał kroki ciężkich butów. Niczym pocisk karabinowy wyleciał na korytarz - na klatce schodowej zamajaczył biały fartuch i rdzawe plamy krwi. Serce nieomal wyskoczyło mu z piersi, postanowił uciekać w górę. Biegł najszybciej jak tylko mógł, niczym maratończyk - byleby tylko uciec. Nagle... Koniec, ostatnie piętro, co robić? Okno! Nim jednak zdołał przetworzyć tę myśl, już wyskakiwał przez okno - by zorientować się, że znajdował się wysoko nad ziemią. Mężczyzna zaklął, trzymając się futryny okna. Po chwili zerknął w bok - dostrzegając jedynie zamaskowaną twarz swojego oprawcy. Spanikowany puścił i o mało co nie zleciał, łapiąc się parapetu. Oczy nabiegły mu łzami, patrzył błagalnie w oczy swojemu katu.
- Błagam! Nie! Pomóż mi, oddam co należne, błagam! Przysięgam!
Dłoń w rękawicy wyciągnęła się ku niemu, powoli wciągnął go do środka.
- Dzięki Ci, jesteś wspaniały do...
Urwał gdy poczuł żelazny uścisk na swoim gardle, z którego dobywał się jedynie paniczny charkot. Wierzgał wściekle, próbując oderwać dłoń od swojej szyi, kopnąć, zrobić cokolwiek. Nim jednak udało mu się cokolwiek osiągnąć... Zesztywniał. Ostrze powoli przeszyło klatkę piersiową, kontynuując swoją wędrówkę w dół. W ustach mężczyzny zabulgotała krew, doktor wiedział co mógł zniszczyć, w końcu na co mu zapijaczona wątroba?
- Ćśśś...
Z ust doktora dobiegł tylko i wyłącznie ten jeden, uciszający szept, gdy powoli położył swoją ofiarę na podłodze by zabrać się do oprawiania i odzyskiwania organów. Po chwili oglądania denata, doktor stanął nad nim i rzucił jedynie z dezaprobatą.
- Nie uda nam się zmienić świata jedynie z pomocą pięknych słów...
Wraz z ostatnim wyrazem, życie uciekło z mężczyzny, a jego przeszklone, martwe oczy wywróciły się do góry...
Czekała. W sumie, jak zwykle się nie spieszyła. Po co się spieszyć, skoro Ofiary jeszcze nie ma? Małe zlecenie, nie ma nawet co się nadwyrężać. Pozwoliła sobie na moment spojrzeć w inna stronę. Gdy wróciła wzrokiem, Ofiara nadal nie wyszła ze swego domu.
Mała Łowczyni sięgnęła więc do ukrytej w gorsecie kieszonki. Zerkała co jakiś czas na drzwi budynku, ale myślom pozwoliła odpłynąć na jakiś czas, ku wspomnieniom. Zdjęcie wyraźnie pomagało...
Nie zawsze była Łowczynią. Jej kariera była zmienna i burzliwa. Ale poza swoją obecną profesją, to właśnie nauki na Szczuromówcę wspominała zawsze najlepiej. Dostała się pod opiekę młodej Szczurzycy o imieniu Mist, której towarzyszyła niewiele starsza, acz bardziej doświadczona - Noir. Obie nie były zbyt cierpliwe, ale o ile Mist wykazywała się zrozumieniem i chętnie wracała na nauki, o tyle Noir traktowała obie podopieczne jak zło konieczne i zawsze starała się uprzykrzyć im życia pod pretekstem "nauki ciężkich chwil i radzenia sobie z nimi".
Nie uczyła się u nich długo, jeśli liczyć ludzką miarą, jednak bardzo długo, jeśli liczyć szczurzą. Cóż, różnica bywa bolesna.
Mała nie była dobrą uczennicą. Owszem, złapała podstawy języka bardzo szybko, jednak nie mogła nauczyć się uprzejmości, usłużności, a i akcent wciąż stanowił problem. Noir często komentowała, że Mała ma akcent "wiejskiej pijaczki", co Mist zbywała komentarzem, że sama Noir brzmi jak kastrat po przepiciu. W ogóle obie Szczurze Damy często się kłóciły i Mała sprawdzała się raczej jako mediator.
Nastał jednak moment, że ktoś inny upomniał się o Małą, a ona musiała iść. Do dziś pamięta jednak dłoń, która pociągnęła ją za rękę od Szczuromówców i popchnęła do Łowczyń. Dłoń w obrzydliwie zachlapanej krwią, gumowej rękawicy...
- Kogo masz na oku?
- Niech pan mnie nie straszy, doktorze... - mruknęła Łowczyni, poprawiając się na gzymsie. Spojrzała na balkon poniżej i uśmiechnęła się. - Nie mam nikogo. Wspominam - zamachała do niego zdjęciem.
- No tak... Pamiętasz? - Odmachał jej drugim ze zdjęć, które dała mu kiedyś na pamiątkę jej dawnego życia.
Pewnie pogrążyliby się oboje we wspomnieniach, gdyby nie ruch w obserwowanej przez Łowczynię kamienicy. Ofiara raczyła się poruszyć.
Schowała zdjęcie, gestem nakazała milczenie, po czym sięgnęła po łuk. Zaraz później cięciwa zaśpiewała, a strzała zatańczyła z wiatrem morderczy taniec, kończąc efektownym piruetem wokół własnej osi, tuż zanim zagłębiła się w gardle ofiary. Nie było jednak nikogo na tyle blisko, by usłyszeć charakterystyczny zgrzyt, gdy grot przeszedł między kręgami szyjnymi na zewnątrz, rozdzielając rdzeń kręgowy. Szkoda...
- Jakie szanse na przeżycie, doktorze? - uśmiechnęła się.
- Nie zdążę dobiec, zanim ciało upadnie, a widząc precyzję... - zaczął swój wywód, ale Łowczyni mu przerwała.
- Jest pański. Nikt się nie upomni. To zdrajca.
- W takim razie... zapraszam za trzy godziny na herbatę. na razie trup stygnie.
Doktor schował zdjęcie, zeskoczył z balkonu i podbiegł do trupa, jakby dopiero zauważył całe zajście. Jednak gra aktorska była niepotrzebna, nie było tu nikogo.
- Trzy godziny... Zdążę złożyć raport z udanych łowów - zaśmiała się do siebie i zsunęła po rynnie na bruk, następnie spokojnie skierowała się w kierunku Baronii...
___________________ Ostatnio zmodyfikowany przez Em 2012-04-16 14:19:56
Boczny zaułek przeszył długi, zwierzęcy krzyk. Nie zrobiło to specjalnego wrażenia na przechodniach przemykających w cieniu po głównej ulicy. Nawet nie przyspieszyli kroku. Nie było potrzeby – i tak każdy z nich starał się przemieszczać możliwie najszybciej. Niewiele było miejsc, gdzie ktokolwiek mógł czuć się bezpiecznie. Środowisko Lublina Pod powodowało w ludziach rozwinięcie znieczulicy do poziomów niemalże sztuki. Niby istniał Legion, samozwańczy obrońcy prawa i porządku, ale oni kierowali się tak specyficznie relatywistycznym kodeksem moralnym, że często trudno było uwierzyć, że w ogóle mają jakiekolwiek zasady. Kontakt z nimi był równie niebezpieczny jak z Ochraną. Cóż, to nie jest miasto dla dobrych ludzi. Odgrywanie bohatera skracało oczekiwaną długość życia do przeciągu minut. Co nie znaczy, że od początku była wiele dłuższa. Większość nowoprzybyłych dokonywała żywota w jakimś śmietniku na uboczu zanim jeszcze dobrze zorientowali się, co ich spotkało. Gdzie trafili. Jakimi prawami rządzi się Lublin Pod.
Ta osoba miała akurat wyjątkowego pecha. A szło jej dotychczas całkiem nieźle – przeżyła już tu ze trzy godziny, skutecznie nie zwracała na siebie uwagi, udało jej się nawet niezauważenie zwinąć komuś coś do jedzenia. Niestety uznała, że najlepiej będzie przyczaić się gdzieś i nacieszyć łupem w spokoju. Wybrała bardzo złą kryjówkę i w konsekwencji bardzo złą śmierć. Nawet nie zauważyła, kiedy nadchodziły, ale wtedy pewnie też nie uznałaby ich za zagrożenie. Za to stali mieszkańcy nauczyli się już, że obecność wystawnie i kolorowo ubranych kobiet o dalekowschodniej urodzie oznacza poważne kłopoty. Śmiertelnie poważne. Kultystki.
Ogłuszyły ją ciosem w głowę, ale nie dane jej było omdleć na długo. Bycie przybijanym gwoźdźmi do pobliskich drzwi otrzeźwiłoby każdego. Unieruchomionej siłą wlały do gardła dziwną, palącą ciecz. Zachłysnęła się i przestała krzyczeć. Wtedy niezwykle ostrym kamiennym nożem jedna z nich wykonała sprawne, głębokie cięcie w poprzek tętnicy udowej. Druga do glinianego naczynia łapała wypływającą nienaturalnie szybko krew. Nie czuła już bólu i powoli osuwała się w pustkę. Ostatnią rzeczą, którą zobaczyła, był błysk otaczających go płomieni, a zaraz potem pochylające się nad nią dwie zakapturzone postaci. Widocznie tutaj nawet sama Śmierć boi się wchodzić samotnie, pomyślała, i ogarnął ją mrok.
*****
Nie wiedziała, ile czasu minęło, z pewnością kilka dni, ale w końcu obudziła się, co dla niej samej było pewnym zaskoczeniem. Leżała na sztywnej pryczy w dość dużym podziemnym pomieszczeniu. Rozejrzała się i zobaczyła po bokach jeszcze kilka łóżek, jeżeli można je w ogóle tak nazwać, większość pustych, choć niektóre wyglądały jakby ich lokatorzy nie odeszli z tego świata w szczególnie pokojowy sposób. Po drugiej stronie sali znajdowało się wielkie biurko, porządnie zbite, ale z pośledniego materiału, który ewidentnie miał spełniać tylko i wyłącznie praktyczne zadanie. Obie strony blatu były zawalone papierami, część wyglądała na zrobione z mocnego kartonu. Przyglądając się uważnie doszła do wniosku, że są podziurkowane i mają chyba coś wspólnego z tą piekielną plątaniną kół zębatych, rurek, tłoków, łańcuchów i sprężyn, która zajmowała cały środek stołu. Zza wydającej podejrzane warkoty i świsty maszyny ledwo wystawał czubek odzianej w kaszkiet głowy pracującego za nią człowieka. W rogu stało palenisko, w którym właśnie płonęło coś, co przypominało stos kartek, a pod ścianą za biurkiem jedyny mebel wyglądający na porządny i nowy – wielki rząd przypominających kasy pancerne szaf katalogowych.
- „Proszę, ktoś tu wreszcie skończył się wylegiwać. Jesteś w stanie chodzić? Już i tak za długo Cię tu trzymamy...”
Mężczyzna, który wyszedł zza biurka był dość niskiego wzrostu, oprócz kaszkietu był ubrany dość konwencjonalnie, w koszulę, która kiedyś była biała i czarną pobrudzoną kamizelkę. Tym, co przyciągało uwagę była lupa zamontowana na oprawce drucianych okularów, krwiście czerwona apaszka na szyi i fakt, że był uzbrojony po zęby. Najwyraźniej był w trakcie pracy nad czymś, bo ciągle trzymał w dłoni sporych rozmiarów dziurkacz.
- „Gdzie jestem? Skąd się tu wzięłam? Ostatnie, co pamiętam, to...”
- „Już wyjaśniam. Jesteś w Centrali, bo miałaś szczęście, że nasza Pani uznała Cię za użyteczną i uratowała Twój żałosny tyłek przed kapłankami Dhanray Bashkar. Na mnie mówią Makler i masz dokładnie pięć minut na zadawanie mi pytań zanim Cię stąd wyrzucimy do roboty. A więc?
Spróbowała usiąść na łóżku. Wszystkie mięśnie i kończyny reagowały prawidłowo. Nie czuła bólu w kostkach i nadgarstkach, chociaż ciągle pamiętała cierpienie wywołane gwoźdźmi, a blizny pewnie pozostaną jej do końca zapowiadającego się krótko życia. Tylko prawa noga wydawała się trochę sztywniejsza i, zaraz, skrzypnęła przy poruszeniu? Spojrzała w dół i zobaczyła, że w jej miejscu znajdowała się toporna proteza z mosiądzu i drewna, która kończyła się dopiero w połowie uda. Sprawiała wrażenie, jakby nie była jej pierwszą właścicielką. Zawirowało jej w głowie i musiała się mocniej chwycić krawędzi łóżka.
- „ No tak, piękna nie jest, ale i tak chyba to lepsze niż zostać nawozem dla pleśni, co? Podobno straciłaś za dużo krwi, Golem musiał Ci urżnąć nogę, a Pani zamontowała nową. Chociaż cholera wie, czy nie zrobili tego tylko po to, żebyś miała wobec nas dług wdzięczności. To paskudny świat a oni są diabelsko dobrzy w graniu wedle jego reguł, psiekrwie. – Splunął – No, ale dość narzekania na pracodawców, co chcesz wiedzieć? Jeszcze ze cztery minuty.
Podczas jego przemowy zdążyła się uspokoić i ogarnąć myśli, więc spytała:
- „Czego to właściwie centrala? I czym zajmuje się ten niby bank? Nie widzę pieniędzy ani sejfów...”
- „ Bo handlujemy głównie informacją i przysługami. Mało kogo na nas stać. Sporo z tego to towar więcej wart niż Twoje życie, dziewczyno. I na wszystkim trzymam łapę ja: tylko ja potrafię zakodować i odczytać dane z silnika różnicowego. W zasadzie to poza nogą to całkiem ładna jesteś, jakbyś kiedyś potrzebowała pomocy to wiesz...” – uśmiechnął się obleśnie – „ Niby odpowiadamy przed...” - wskazał na apaszkę – „ ale w pewnych granicach możemy handlować ze wszystkimi i mamy sporą swobodę ruchów.”
- „ Ci, co podobno uratowali mi życie, Pani i... Golem? Kim są?”
- „Pani założyła ten cały burdel już bardzo dawno temu, nie chce, żeby ktokolwiek znał jej imię i twarz, i pewnie dlatego udało jej się przeżyć w tym fachu tak cholernie długo. Podobno trafiła tu uciekając przed prawem za nielegalne eksperymenty na ludziach. Parę trupów. No ale cóż, dzięki nim ty i inni jesteście w stanie chodzić i żyć, więc wszystko się wyrównuje, co? O Golemie w sumie niewiele wiem, tylko tyle, że był jednym z pierwszych, których Pani „ulepszyła”, w największym zresztą stopniu. Zdaje się, że jakiś znaczny wypadek z ogniem, może wybuch, w każdym razie stracił ręce i sporo skóry, chyba też z połowy twarzy, ale jeżeli ktokolwiek go widział bez maski, to tylko ona. Nie jest zbyt rozmowny ani zbyt przyjemny dla oka. To wszystko, i od nikogo więcej się nie dowiesz. Aż żal się z tak cennymi informacjami rozstawać za darmo...”
- „ Ale czym oni się właściwie zajmują? I cała ta organizacja? No i wspominałeś coś o robocie dla mnie?” – przerwała szybko.
- „Ech, jeśli sie jeszcze nie domyśliłaś, to nie wróżę Ci przyszłości... Ale skoro pięć minut nie upłynęło, więc Ci to łopatologicznie wyjaśnię. Jesteśmy szpiegami. Pani robi też grubsze fuchy, ale to wyjątek. Poza tym rekrutuje takich jak ty. Oficjalnie jesteśmy bractwem żebraczym, ale tylko dlatego, że to użyteczne. Dostaniesz płaszcz z kapturem, będziesz anonimowa. Chociaż ta noga to cud techniki, to wyglądasz na niegroźną kalekę, która ma prawo żebrać. A ktoś, kto prosi przechodniów o pieniądze, jest dla nich, zwłaszcza w naszym świecie, niewidzialny. Bo nie chcą na Ciebie zwracać uwagi. Więc Twoja praca na tym właśnie polega – udawać, że Cię nie ma w miejscu, w którym dzieje się coś ciekawego, a potem dostarczyć mi nowiny. Jasne?
- „ Tak. Ale co ja z tego będę miała?”
- „ W tym miejscu to zrozumiały egoizm, ale nie na tym to polega. Ty JUŻ coś z tego miałaś, rozumiesz? Żyjesz i chodzisz. Jesteś nam winna życie. Ale nie jesteśmy potworami. Jeśli będziesz dobrze wypełniać swoje zadania, dostaniesz jedzenie, czasem azyl, ochronę, jeśli szczególnie się wykażesz może pozwolą Ci nawet pracować za Bramą, na górze. Z drugiej strony jeśli znikniesz i nie będziesz dostarczać informacji... Cóż, pewnego dnia zażądamy zwrotu wypożyczonego Ci ciała i życia. Z nawiązką. I nie będziemy delikatni przy odbiorze. Więc jeśli doceniasz swoją żałosną drugą szansę, to lepiej bądź pożyteczna, psia twoja mać.”
- „Rozumiem, tak tylko pytałam...”
- „A ja tak tylko udzieliłem odpowiedzi, żebyś dobrze pojęła swoją sytuację. Miałaś swoje pięć minut. Zbieraj się do drogi.”
Kiedy zaczął kierować się z powrotem do biurka i Maszyny, otworzyły się drzwi prowadzące do wewnątrz budynku. Wyszła stamtąd para ludzi, w których od razu rozpoznała swoich wybawców, chociaż wydawali się niżsi i bardziej zwyczajni, niż można by się było spodziewać po opisie Maklera. Oboje mieli na sobie długie połatane płaszcze, z kapturem swobodnie opadającym na plecy. Gdyby się nim szczelnie owinęli prawdopodobnie z łatwością mogliby się wtopić w tłum. Natomiast bez niego prezentowali się co najmniej niezwykle. Faktycznie, nawet tu, w centrali, zależało im na dyskrecji – ciemne gogle i maska zakrywająca dolną połowę twarzy Pani nie pozwalały rozpoznać jej rysów, chociaż krótka, praktyczna fryzura i dziwny kolor włosów były dość charakterystyczne. W Lublinie Pod higiena funkcjonuje w dość ograniczonym zakresie, nic dziwnego więc, że większość jej ubrania była przybrudzona i zniszczona, szczególnie poplamiona starą krwią i smarem niegdyś biała koszula, znoszone spodnie i czerwony gorset. Aż się człowiek zaczyna zastanawiać, jakim cudem Legion jeszcze nie wpadł na to, żeby złapać kogoś tak ostentacyjnie obnoszącego się kolorem Ochrany. Ale pewnie nie byłoby im łatwo. Jedynymi częściami jej rynsztunku, które sprawiały wrażenie porządnych były skórzane karwasze, za które zatknięte były, z jednej strony, nóż, a z drugiej komplet śrubokrętów. Były naostrzone i wypolerowane na błysk, nieprzyjemnie przypominały o gwoździach wbijających się w dłonie... O udo obijał się pięknie zdobiony pistolet skałkowy, a przy drugiej nodze niosła futerał, chyba na lornetkę. W ręku miała bardzo zniszczoną skórzaną torbę lekarską, która pobrzękiwała lekko.
Pani może i wyglądała ekscentrycznie, ale to wrażenie bledło kiedy rzuciło się okiem na Golema. Złota maska zakrywała mu większą część twarzy. Na lewym oku nosił dziwnie wyglądający okular. Nie obnosił się aż tak przynależnością do ochrany, ale czerwony żabot w połączeniu ze skórzaną kamizelą i wysokimi butami sprawiał nieco komiczne wrażenie. Jednak tym, co najbardziej przyciągało wzrok, były protezy rąk, każda innej długości, opancerzone po czubki palców mosiężną blachą, naszpikowane rurkami i podejrzaną maszynerią. Na tym nie kończyło się jego uzbrojenie – w kaburze przy pasie wisiał pistolet skałkowy i pałka. W jednej z rąk niósł zapaloną latarnię, a w drugiej mały bury pakunek. Oboje z zaskoczeniem popatrzyli na siedzącą na pryczy dziewczynę.
- „Co z Młodym?” obojętnie rzucił pytanie Makler, chociaż wydawał się znać odpowiedź.
- „Spóźniliśmy się. Nie będzie już z niego pożytku. Kark ma potem przyjść pozbyć się ciała. Co tu jeszcze robi Dziewica?” – powiedziała Pani wskazując pogardliwym ruchem podbródka na siedzącą dalej na pryczy dziewczynę.
- „Dziewica? Rozumiem, że nikt tu nie ma normalnych imion, ale to już chyba przesada...” – powiedziała, rozdarta między zaskoczeniem a irytacją.
- „A jak myślisz, po co chciały z Ciebie spuścić krew? Na zupę? Do rytuału potrzebna jest tylko ta konkretna. A tutaj to rzadkość. I nie, nie żartuje. Postaraj się nie dać się zabić.” – powiedziawszy to, skierowała się po schodach ku wyjściu nie zaszczycając dziewczyny nawet kolejnym spojrzeniem.
- „Masz tu płaszcz Młodego. Powinien pasować. On go już nie potrzebuje. Trochę soli i zimnej wody i plamy się spiorą. Pamiętaj, że Twoje życie należy do nas. Możemy go w każdej chwili zażądać z powrotem. Noś coś czerwonego. To Cię ochroni przed naszymi. Przed resztą uciekaj. Teraz idź. Przydaj się na coś. Powodzenia.” – powiedział Golem wręczając jej zakrwawiony płaszcz, w który zawinięty był jeszcze jakiś prowizoryczny sztylet, po czym skierował się ku wyjściu.
Stała jeszcze przez chwilę trzymając w rękach zawiniątko i rozmyślając nad swoim losem, ale poczuła na sobie karcący wzrok Maklera, więc zarzuciła połataną kapotę, wepchnęła nóż za pasek i wspięła się po schodach przy wtórze delikatnego szumu protezy. Chociaż jej przyszłość nie prezentowała się zbyt kolorowo, to i tak chwilowo cieszyła się z tego, że żyje, że trochę lepiej rozumie to straszne miejsce, i że jest członkiem jakiejś społeczności, nawet jeśli jest ona szalona i niebezpieczna. Postanowiła poszukać jakiegoś źródła informacji. A jeśli trafi się okazja, to może pozbędzie się „przypadłości”, która zyskała jej pseudonim. Tak na wszelki wypadek, żeby uniknąć dalszych ataków...
___________________ Ostatnio zmodyfikowany przez Nutka 2012-05-02 19:58:06
Nie wiadomo, kiedy się pojawiła na dworze Baronowej Serpentyny, ani skąd pochodziła. Ludzie powiadają, że była tam od zawsze. Mała błazenka, Igła. Nie wiadomo, ile dziewczyna miała lat. Z wyglądu przypominała rudego podlotka, jednak ten wygląd nie zmieniał się, od kiedy ludzie pamiętali. Miała od zawsze strój w czarno-białe paski, kapelusz z dzwoneczkam...i. Igła, zapytana, miała… tyle lat, ile uznała w danej chwili za stosowne. Zwykle pozostawała w cieniu, ukryta za fotelem Baronowej, a może właśnie wtedy błazenki tam nie było, tylko sam jej cień? Pojawiała się na każde skinienie Serpentyny.
Pewnego wieczora na balu zapanowała gęsta i duszna atmosfera. Goście ospale siedzieli na krzesłach, wachlując się chusteczkami i wachlarzami. Rozmowy się rwały. A przecież to czas radości, tańca i zabawy. W takich chwilach Baronowa wzywała błazenkę:
- Igła, gdzie się podziała Igła? – krzyknęła Serpentyna
Dziewczyna wbiegła do Sali, poślizgnęła się na śliskiej podłodze przy wejściu. Upadła jak długa i lotem ślizgowym, pomiędzy nogami rozbawionych gości, wpadła na środek sali. Już samo jej pojawienie rozśmieszyło przybyłych. Zegary właśnie wybijały północ.
Błazenka rozpoczęła swój taniec. Taniec to był dziwny – niby seria nieskładnych ruchów – niby misterna orientalna choreografia. A wtedy – stało się coś dziwnego. Czas – jakby przestał istnieć. Goście zamarli w bezruchu, może w zachwycie. Zegary stanęły. I tylko Baronowa się uśmiechała, a Igła tańczyła. Gdy błazenka przestała tańczyć, wybyła północ. A przecież goście pamiętali, że Igła wpadła na salę przy ostatnich kurantach oznajmujących północ. Dziwne te machinacje z czasem…
„Wiec chciałbyś poznać mą historię życia wędrowcze…
To rzadko spotykana w obecnych czasach prośba...
Czy zdajesz sobie sprawę, że za takie prośby płaci się w tym mieście życiem?
Mało jest tu ludzi, którzy chcą wyciągać swoje wspomnienia z czeluści niepamięci, a jeszcze mniej takich, którzy by chcieli, byś poznał ich tajemnice”
- piękna kobieta uśmiechnęła się smutno i poprawiła kosmyk włosów opadający na jej policzek.
A gdy nachyliła się ku rozmówcy wyszeptała mu do ucha: „Czasem prosząc o opowieści życiowe obcych ludzi możesz nabawić się własnych koszmarów w nocy.”
Po chwili spojrzała wyzywająco w oczy rozmówcy i zaczęła swoją opowieść.
„Urodziłam się, jako nieślubne dziecko baleriny- Very Aleksejewnej Karalli i Wielkiego Księcia Rosji Dymitra Pawłowicza Romanowa…
Było to zimą 1909 roku - ostatnie lata panowania carów w Rosji. Matka była zajęta robieniem kariery baletnicy i gwiazdy filmowej. Oddała mnie na wychowanie obcej kobiecie-garderobianej w Teatrze Marińskim. Ojca widziałam może trzy razy w życiu… zawsze miał przy tym wyraz twarzy człowieka zakłopotanego i winnego. Raz próbował przedstawić mnie rodzinie cara Mikołaja II, aby oficjalnie potwierdzić swoje ojcostwo. Wyrzucili go i zakazali rozpowiadać o tym. To był ostatni raz, kiedy widziałam mojego „papę”…
Zapytasz mnie pewnie: jakim cudem trafiłam do tego zapomnianego przez Boga miejsca…
z zemsty mój drogi… jednak to nie ja niosłam żagwie, ja byłam tylko ofiarą…
Pamiętam ten wieczór doskonale - był 30 grudnia 1917r.
Miałam wtedy 8 lat.
Siedziałyśmy - ja i moja mamka przy kominku dziergając jakieś robótki, gdy nagle silny podmuch wiatru otworzył okno, a w nim pojawił się upiór. W mgnieniu oka skręcił kobiecie kark i porwał ze sobą przerażone dziecko.
Grigorij Rasputin, a raczej to, co z niego pozostało, dokładnie rok po tym jak mój ojciec i matka, wraz z kilkoma monarchistami pomógł mu boleśnie zejść z tego świata, zabrał mnie do świata Pod. Przez kolejne cztery lata szarpnięciami smyczy, jaką mi założył na szyję i razami, jakie mi wymierzał umilał mi kolejne dni życia…
„Świat Pod jest równie wielki jak ten Nad… wiem coś o tym… wiele miejsc odwiedziłam zanim dotarłam do Lublina Pod…”
Początkowo Rasputin robił furorę-zwłaszcza wśród Ochrany. Ale jak wiadomo ludzie ci z równą łatwością zabijają co uśmiechają się. W tamtą noc Grigorij pił z nimi w barze i grał z nimi w karty, lecz oszukiwał, a to nie spodobało się współgraczom. Szybko poszły w ruch pałki. Upiór próbował się zasłonić swoim „zwierzaczkiem”, lecz stało się, coś, co zaskoczyło i jego i całą Ochranę. „Zwierzątko” zerwało się, ryknęło w stronę zgromadzonych: „on mój” i z ogromną wprawą zaczęło atakować Rasputina. A że przez wiele lat codziennością były razy mocnych pięści i okutych butów, to nauczyło się w końcu ich unikać. Dzierżąc w ręku stłuczoną butelkę, mała bestyjka wyłupiła oczy swojemu wrogowi, z wprawą rzeźnika rozpłatała mu brzuch, aż po pachwinę i zgrabnym rucham skręciła mu kart, tak jak on, lata temu, uczynił to jej niani. Zajście trwało sekundy…
Cisza nastała w całym lokalu i nikt nie śmiał się poruszyć. Dziecko zerwało smycz z szyi - ostatnią rzecz, jaka ją łączyła z truchłem pod jej nogami i zaczęła śpiewać. Najpierw cichutko lekko się kołysząc, później coraz głośniej, pewniej, tańcząc przy tym swobodnie. Była to wesoła, skoczna piosenka. A gdy skończyła pierwszą, zaczęła śpiewać drugą i trzecią, a ludzie obecni dołączali do niej. W końcu, gdy już zupełnie ochrypła i ucichły oklaski, podszedł do niej przywódca Ochrany, który był światkiem całego zajścia.
Zapytał mnie jak mam na imię…
- Alouette – odpowiedziałam z dumą – to po francusku znaczy Skowronek...
- A gdybym tak Skowronku zamknął cię w klatce-co byś zrobiła? - zapytał mnie Car
Spojrzałam mu prosto w zimne oczy, a później pod swoje stopu, gdzie leżały szczątki Rasputina i zaczęłam się śmiać wesoło i perliście. Car widocznie był zadowolony z mojej odpowiedzi. Podniósł mnie do góry, postawił na stole i swoją śnieżnobiałą chusteczką starł ślady krwi z mojej twarzy a później ze stup.
- Teraz jesteś NASZA – powiedział, a jego ludzie ryknęli z zadowoleniem.
Tavricio
Jego przybycie do Lublina Pod nie pozostało niezauważone. W pojedynku szermierczym rozpłatał ciało jednego z Ochrańczyków. Jeszcze tej samej nocy słuch o nim zaginął. Jedni mówili, że za sprawą Carskiej Policji, inni uparcie twierdzili, że w Lublinie Pod dopadli go ludzie, którzy od lat ścigali go przez całą Europę. Jakie było zdziwienie wszystkich, kiedy po niemal roku rozpoznano go w jednym z przybocznych Legionistów Ojca i tym samym zapewnił sobie nietykalność. Jak tego dokonał – nikt nawet nie śmie insynuować.
Xiężna
Wyniosła milcząca dama, spotykana w pobliżu Ojca. Sekretarka, asystentka, dama do towarzystwa, ambasador Legionu. Ktoś kiedyś twierdził, że to wprawny szermierz i idealny ochroniarz, ale mówił to tylko szeptem i tylko wtedy, gdy był już mocno pijany. A zresztą przecież to niemożliwe by ochroniarz tak wyglądał – wytworne suknie, gorsety, biżuteria. Do tego ta wszechobecna elegancja i dziwna oszczędność w ruchach i słowach. To ponoć chodząca zagadka dla tych, którzy jej nie znają. Prawda jest taka, że to wprawny szermierz i dyplomata, szkolona przez najlepszych z Legionu. Semper Fidelis. A dla Ojca namiastka prawdziwej rodziny i najbardziej zaufana z Chrzestnych Cór do zadań specjalnych. Nie spotkano jeszcze nikogo, kto chwalił się tym, że ją obraził. Zmarli przecież się nie chwalą.
Mściciel
Wierny królowi szermierz. Porywczy i pamiętny zemsty. W czasach przed powstaniem dzisiejszego legionu padł ofiarą grupki wolnych strzelców. Ledwo żywego, obdartego ze zbroi, leżącego na skraju drogi napotkał mnich. Owy przybysz przywrócił go do zdrowia tajemniczymi proszkami. Następnie wziął pozostawioną przez rozbójników lewą rękawicę zbroi, odmówił nad nią krótką modlitwę i nasmarował olejkiem. Stal rękawicy stała się czarna a na jej powierzchni pojawiły się tajemnicze runy. Odchodząc powiedział tylko to „Rób to co najlepiej potrafisz, mścij się.”
Annabell
Od dnia gdy obudziły się w sierocińcu Anna i Bell były nierozłączne. Gdy je uprowadzono, by poddać eksperymentom, jedna zmarła w drodze. Na miejscu, gdy leżały obok siebie w zimnej szpitalnej sali, jedna śpiąca, druga umarła, kapłan przywołał duszę tej pierwszej, wydobył z ciała jak kulę po postrzale, podzielił na dwie i oddał połówkę każdej z dziewczynek. Kiedy Anna śmiała się, Bell płakała. Gdy Bell się skaleczyła, Anna krwawiła.
Dziś służą Legionowi. Przynajmniej Legion tak myśli, bo naprawdę nikt nie ma nad nimi kontroli. Przynajmniej nie dopóki są razem. A rozdzielić można je jedynie przez śmierć. By Anna umarła, musieliby zabić Bellę. Ale czy ktoś z połową duszy zdołałby przeżyć? Wolą nie ryzykować. Annabell jest zbyt cenna w służbie Legionu.
Zegarmistrz
Nikt tak naprawdę nie wie kiedy Zegarmistrz pojawił się w Legionie, pewnego dnia po prostu był, siedział przy kwaterach i ostrzył swój krótki miecz i każdy wiedział że był tam już od zawsze mimo że „zawsze” nie obejmowało „wczoraj”. Zegarmistrz nigdy się nie spóźnił, i nigdy nie był za wcześnie, zawsze był na czas, nie ważne co o tym myśleli inni, on był o tym przekonany, a to wystarczyło. Do jego obowiązków należały zabójstwa, jednak nie wszystkie przyjmował, nie od razu, czasem zbywał zlecenie krótkim „jeszcze nie czas”. Czasami widywano go jak przechadza się ulicami Lublina Pod, jakby kręcił się bez celu wsłuchując się w tętno mrocznego miasta.
Nikt nie wie ile ma lat, niektórzy mówią że jest wieczny, jego ciemna gęsta broda i łysa czaszka dopełniają tego wizerunku. Wiele lat zajęło mu dopasowanie się do Legionu, zupełnie jakby pochodził z innego świata i ciężko było mu zrozumieć język tubylców, lecz kiedy w końcu się to udało zyskał wiernych, nie, nie przyjaciół, ale kompanów, „nie można mieć przyjaciół, jeśli w każdej chwili może nadejść ich czas” zwykł mawiać. Pewnie siedzi teraz przy kwaterach i ostrzy swój miecz jak to zwykł robić „od zawsze”.
Milcząca Lotta
W Legionie była od zawsze, w Legionie dorastała. Cień jest jej domem, czuje się tu doskonale i potrafi wtopić się w mrok bez śladu. Ale jeśli stanie przed tobą, będziesz wiedział, że nadszedł twój czas.
Mówią, że widzi w ciemności. O jej mieczu o wielu ostrzach krążą legendy. Ma pięć powierzchni tnących i jest piekielnie ostry.
Milcząca Lotta jest tropicielem i zabójcą. Ściga tych, którzy zawiedli i którzy zdradzili. Nigdy nie odpuszcza. I nigdy, przenigdy nie mówi o swoich dokonaniach.
Rene
Jedna z niewielu kobiet, które mają tak opanowaną sztukę szermierczą i strzelecką. Kobieta honoru. Odważna i wierna zasadom. Surowa i bezlitosna, gdy przyjdzie jej spotkać się ze zdradą i zbrodnią. Nie jest jednak ślepo posłuszna rozkazom. Swoje miejsce w Legionie znalazła z powodów prywatnej zemsty, chcąc przy tym zrobić coś dla innych – nawet jeśli jest to wbrew rozkazom Legionu. Kieruje się wyższymi wartościami. Nie zawsze wypełnia rozkazy, jeśli uzna je za niesłuszne. Kto wie, ile przyjdzie jej za swoją postawę zapłacić?
Bękart
Czasami wieczorną porą, gdy ulicami miasta przechadzają się cienie, a mieszkańcy Lublina spotykają się w jego licznych lokalach, przy niektórych stolikach da się usłyszeć ciche, pełne zainteresowania rozmowy. Ich głównym bohaterem jest mężczyzna, który niedawno przybył do Miasta. To, że obraca się w towarzystwie legionistów nikogo nie dziwi. Wszyscy przecież szukają przyjaciół w Lublinie Pod. Jednak wielkie zainteresowanie towarzyszy temu dżentelmenowi z innego powodu. Jest on ponoć synem samego Ojca. Choć ten nigdy ponoć go nie uznał. Mówi się, że przybył do miasta, aby swymi umiejętnościami szermierki i strzelania przypodobać się Ojcu. Nie można lekceważyć tego człowieka. Pełnego ambicji. Dlatego też kiedy jest w pobliżu, wszystkie rozmowy na jego temat milkną, nikt nie chce, aby jego spojrzenie padło na niego. Zbyt wielu już było tych, którzy musieli spotkać się z nim o poranku i wypróbować jego umiejętności w pojedynku… Ci bardziej odważni z Lublinian czasami zastanawiają się, czy Bękart przypadkiem nie ma zamiaru udowodnić Ojcu tego, kim jest, topiąc ulice miasta we krwi wrogów Legionu. Wrogów jego Ojca...
Wędrowiec
Więc, pytasz o Wędrowca? Nikt rozważny nie zadaje tego pytania… Nie wiadomo, skąd się wziął w Lublinie Pod, ale tacy jak on nie pojawiają się tutaj przypadkiem. Obecnie pracuje dla Ochrany, jednak nie ma co się oszukiwać – w gruncie rzeczy to najemnik i chyba tylko dla konwenansu nosi carskie barwy. Na czym polega jego praca? Na rozwiązywaniu problemów, szczególnie tych, które próbują uciec z miasta. Widzisz, to wielkie ostrze, z którym się nie rozstaje, ma ponoć zdolność cięcia zasłony między światami, jak gdyby była to kartka papieru.
Jeśli po tych słowach przed oczami wyobraźni masz ponurego samotnika, to wiedz, że srogo się mylisz. Wędrowiec na co dzień jest opanowany ale uśmiechnięty, nikomu nie odmówi wspólnego kufla piwa, a już na pewno nie rozmowy. Problem w tym, że niewielu chce z nim rozmawiać, bo gdy przychodzi czas wykonać zlecenie, coś w jego umyśle się wyłącza. Pamiętam jak by to było wczoraj, gdy jeden z Jego ‘kontraktów’ zabarykadował się w opuszczonej kamienicy – po czteropiętrowym budynku został jedynie dymiący lej w ziemi…
Anastazja
Jej życie jest nierozłącznie związane z Ochraną od chwili, kiedy jako dwunastoletnie dziecko po raz pierwszy wycelowała broń w człowieka. Przewrotny los chciał, że na muszce przypadkowo znalezionego w jednej z uliczek Lublina Pod rewolweru stał Zajcew – zdolny strzelec, wyśmienity rusznikarz a co najważniejsze – lojalny człowiek Cara. Stary wiarus od jakiegoś czasu szukał godnego ucznia i to właśnie tej przypadkowo spotkanej dziewczynie, walczącej z taką determinacją o przetrwanie w Mieście Cieni, postanowił przekazać swoją wiedzę na temat broni. Anastazja była pilną uczennicą i z czasem jej znajomość narzędzi śmierci urosła do tego stopnia, że zyskała sobie przydomek Zbrojmistrzyni.
Nigdy nie narzekała na męskie zainteresowanie jednak z nieznanych przyczyn pozostaje obojętna na zaloty adoratorów. Ochranę traktuje jak rodzinę – jedyną, jaką tak naprawdę miała. Z przyodzianymi w czerwień kamratami dzieli radości i smutki, za wielu gotowa byłaby oddać życie a i nie bez wzajemności. Dla wrogów Cara natomiast, jej serce pozostaje równie ziemne co tony ołowiu, które umieściła w ciałach swoich ofiar.
Pani
Szalony naukowiec od mechanicznej cyborgizacji przewodzący podległemu Ochranie bractwu żebraczemu. Zajmuje się szpiegostwem. Rekrutuje nowych przybyszów do bractwa, ratując im życie, ale przeprowadza na nich eksperymenty, w miejscu utraconych części ciała montuje mechaniczne, uzależniając podopiecznych od swojej pomocy.
Ciemne gogle i maska zakrywająca dolną połowę twarzy Pani nie pozwalają rozpoznać jej rysów, chociaż krótka, praktyczna fryzura i dziwny kolor włosów są dość charakterystyczne, tak jak krwistoczerwony gorset. Aż się człowiek zaczyna zastanawiać, jakim cudem Legion jeszcze nie złapał kogoś tak ostentacyjnie obnoszącego się kolorem Ochrany.
Golem
Pani może i wyglądała ekscentrycznie, ale to wrażenie bledło kiedy rzuciło się okiem na Golema. Tym, co najbardziej przyciągało wzrok, były protezy rąk, każda innej długości, opancerzone po czubki palców mosiężną blachą, naszpikowane rurkami i podejrzaną maszynerią.
Był jednym z pierwszych, których Pani „ulepszyła”, w największym zresztą stopniu. Zdaje się, że jakiś znaczny wypadek z ogniem, może wybuch, w każdym razie, pozbawił go rąk i chyba też połowy twarzy, ale jeżeli ktokolwiek go widział bez maski, to tylko ona. Nie jest zbyt rozmowny ani zbyt przyjemny dla oka – niebezpieczne dziwadło.
Andriej Worobjow
Złodziej, handlarz, wysłannik Cara, uwodziciel, oszust. W Lublinie Pod wykonuje przeróżne zlecenia – od sprawdzenia wierności Cesarzowej po drobne, złodziejskie sztuczki. Tzw. „drobny cwaniaczek” aczkolwiek „w dobrym guście”. Czarujący bajkopisarz, megaloman. Bardzo przebiegły jeśli idzie o kradzież... Potrafi szeptać kobiecie czułe słówka, po czym okazuje się że traci ona większość swojej biżuterii.
Natasha Iwanowna
Natasha ucieka z domu po tym jak jej ojciec popełnia samobójstwo. Trafia do jednego z petersburskich cyrków, gdzie sprzedaje pamiątki. Tam zaprzyjaźnia się z małym chłopcem – Azarijem. Ratuje mu życie, zabijając znęcającego się nad kaleką tresera. Tamto wydarzenia przemienia jej życie. Budzi się w pociągu do Lublina, obudzona przez wysłannika Ochrany, który usiłuje ją okraść. W Lublinie Pod za dnia sprzedaje biżuterię „z przemytu” a w ciągu nocy eliminuje wrogów Carskiej Policji.
Alchemiczka
Utrzymuje że do Ochrany dołączyła ledwie kilka miesięcy temu, a pierwsze swe lata w Lublinie Pod spędziła niezwiązana z żadnym gangiem. Złośliwi jednak twierdzą, że Alchemiczka (jak ją nazywają) od początku sympatyzowała tylko z jedną frakcją. Niezbitym na to dowodem miał być fakt, że nikogo z Ochrany jeszcze nie otruła, podczas gdy kłopotliwym żołnierzom Legionu zdarzały się zgony po zażyciu przygotowanej przez nią mikstury na kaszel. Tłumaczono ją wówczas, że lek przecież zadanie swe spełnił. Delikwent już nigdy nie będzie narzekał na kaszel.
Szmuglerka
Sprytna złodziejka, zajmująca się też przemytem. Wchodzi w skład załogi statku powietrznego, jedyna kobieta na pokładzie. Najważniejsze dla niej to podniebna podróż w nieznane z wiatrem we włosach, jednak czasem trzeba zejść na ziemię gdyż obowiązki wzywają. Na polecenie samego Cara przemyca skradzione dobra, przewozi szpiegów, magazynuje broń przeznaczoną na handel. Lepiej z nią nie zadzierać, ma spore znajomości, potrafi zjednać sobie przyjaciół w każdym środowisku. Nie cofnie się przed niczym, raz podjętą decyzję zawsze uważa za słuszną. Nie znosi krytyki, krążą plotki że ktokolwiek ją obrazi lub skrytykuje, bardzo szybko ląduje na statku jako majtek.
Maja, Córka Zegarmistrza
Widziana swego czasu w Kabarecie Absynth zniknęła na jakiś czas bez wieści. Podobno wyruszyła na poszukiwania swojego "mentora". Wraca do Lublina Pod po licznych podróżach… Niektórzy szepczą, że w czasie i przestrzeni... Ma zamiar kontynuować swoje poszukiwania, a któż może lepiej znać zakamarki Lublina Pod, jeśli nie Carska Policja? Bez wahania przystąpiła do ludzi Cara i stała się jedną z nich. Może teraz uda jej się spotkać "mentora"?
Mała Łowczyni
Mała Łowczyni to osoba do wynajęcia. Jest posłuszna swoim pracodawcom, ale zdarza się jej odmawiać przyjęcia zlecenia, zwłaszcza że ma własny kodeks moralny. Jest Łowczynią, choć czasem zdarza się jej przyjmować zlecenia typowe dla Zabójczyni, zwłaszcza gdy nie ma zwierzyny do łowienia; człowiek też może stać się zwierzyną. W swoim życiu przeszła już przez wiele profesji (z długim epizodem Szczuromówców, przez co darzy te stworzenia wielkim szacunkiem), a fakt, że bywała w Lublinie Pod od bardzo dawna każe wierzyć, że ma coś wspólnego z którymś z Gangów, a może nawet zaciągnęła sporo długów, by istnieć tak długo czas. Ostatnio często widywana w kręgach Ochrany, ale nikt nie wie, dlaczego przylgnęła do ludzi Cara. Krążą słuchy, że wśród nich ukrył się przed jej czujnym wzrokiem człowiek, na którego od lat czeka samotna kula w jej pistolecie.
Diana z Hamelin
Diana była jednym z dzieci, które zostały uprowadzone przez szczurołapa w trakcie plagi nękającej to miasto. Los większości jej rówieśników był marny, choć ona sama ma poważne wątpliwości, czy jej jest lepszy - przejęła funkcję swojego oprawcy. Od wielu lat to ona zwabia muzyką zarówno szczury i innych nosicieli chorób, jak i niewinne ofiary. Gdy tylko przybyła do Lublina Pod u boku Doktora św. Łazarza, od razu zainteresował się nią i jej umiejętnościami Car. Nikt nie wie, jakich argumentów użył, grunt, że w Lublinie Pod wdziała krwistą czerwień.