Madame chuchnęła w skostniałe z zimna dłonie. To miejsce napełniało ją niepokojem i zaczęła żałować, że tu przyszła. W gęstej mgle otulającej nagrobki, blada, w czarnej sukni i płaszczu, sama wyglądała jak żałobnica.
Chyba go tu nie ma, powiedziała sama do siebie bez przekonania, raczej by znaleźć pretekst do opuszczenia Zakątka. Nie, na pewno nie...
Zajrzała ostatni raz przez bramę i odeszła w stronę Haremu.
Pozwól mi być jedną chwilą, wierszem poezji i snem...
Stary Garbacz ubrany w wielką futrzaną czapę i grube rękawiczki, chwycił za pręty zagradzających drogę drzwiczek w bramce cmentarnego ogrodzenia i odstawił je po prostu - nie przytwierdzone bowiem były do wystających z ogrodzenia, przerdzewiałych zawiasów. Śmiało przekroczył granicę Zakątka Żałobników, choć zawsze wywoływała ona w nim dreszcz lęku. Zobowiązania jednak trzeba wypełniać, nie zastanawiając się więc dłużej kramarz ruszył w kierunku leżącego lekko po prawej, pokrytego mchem i pleśnią, skupiska cmentarnych kaplic.
W jednej z nich mieszkał Żałobnik - Garbacz poznał ją po zamocowanym u wejścia, starym mosiężnym dzwonku. Wiedział, że uporczywe dzwonienie nic nie da - taki dzwonek mógłby może obudzić umarłych, ale wybawić Żałobnika z podziemi - nigdy, zadzwonił więc raz, po czym przypiąwszy na drzwiach zapisaną swym koślawym pismem kartkę, odszedł na powrót w kierunku bramy i opuścić Zakątek Żałobników. Na kartce widnieje:
Do miasta przybyli obcy.
Trybunał, trzech mnichów.
Wrócili.
Uważaj na siebie, Tanatosie Żałobniku.
Ukryjem Cię, jeśli będzie trzeba.
G.
Nadchodził wieczór, kiedy Tanatos Żałobnik o twarzy bardziej zmęczonej i szarej niż zwykle, wychynął ze swej krypty. Było mgliście, wilgotno, pachniało mokrą ziemią i rozkładem dawno umarłych jesiennych liści. Baron Cmentarny przeciągnął się rasowo i zaczerpnął do płuc głęboki haust powietrza, aby wnet zanieść się nieopanowanym suchym kaszlem. Tygodnie spędzone pod ziemią dały mu się we znaki.
W Zakątku Żałobników panowała dziwna cisza, którą przerywały tylko, podzwaniające wiszącymi na ścianach krypt przedmiotami, porywy zimowego wiatru. Przy drzwiach krypty łopotał zamoknięty, zwinięty pergamin, który przykuł uwagę Tanatosa. Sięgnął po niego, zerwawszy go ze ściany, po czym zbliżył doń światło trzymanej w dłoni latarenki. Przez chwilę na jego śmiertelnie bladą twarz wstąpił wyraz zdumienia - Tanatos wybałuszył zza okularów swe jaskrawoczerwone oczy i bezwiednie otworzył usta. Trwał tak przez moment z niedowierzaniem wpatrując się w rozmazany mgłą i deszczem kawałek papieru, na którym widniało:
D przyb i obcy
Tr nał, trzech m
Wró ili.
Uważa na siebie, a ato e Żał b i
U ryje Cię, trzeba.
Tanatos w zamyśleniu potarł odzianą w białą rękawiczkę dłonią, lekko zarośnięty policzek. Wzruszył ramionami, po czym, podchodząc do stosików starych cegieł na których stały doniczki z uschniętymi kikutami kwiatów, podłożył pergamin pod jedną z nich. Zamknął otwarte na oścież drzwi do kaplicy, otrzepał lekko przykurzony płaszcz, po czym ruszył raźnym krokiem w stronę cmentarnej bramy, pogwizdując sobie pod nosem.
Tanatos opuszcza Zakątek Żałobników i wychodzi na Ulice Miasta.
___________________ Ostatnio zmodyfikowany przez Tanatos Żałobnik 2009-01-21 18:46:57
I looked. I shall not look again.
For yet I see them pass.
The hollow faces of the drowned
In mist beyond the glass.
Przez miasto przetoczyła się potężna fala uderzeniowa. Wszystko, dosłownie wszystko, budynki, ulice, bramy, wnętrza, drzwi i okna zafalowały lekko, jakby zbudowane były z ciepłego budyniu, po czym całe miasto zadrżało, jakby było tylko wielką, dwuwymiarową taflą wody, do której ktoś przed chwilą wrzucił kamyk. Wszystko to stało się niemal bezdźwięcznie i w jednej krótkiej chwili. Sekundy później nikt już nie wyczuwał tego co się stało, echo dziwnej „fali” widząc jedynie w przerażonych oczach towarzyszy.
Z każdym dniem Tanatos ruszał się jakby ociężalej. Brzemię wydarzeń które rozegrały się w Absyncie przytłaczał go bardziej niźli był gotów się z tego komukolwiek wyspowiadać. No, może nie samych wydarzeń - trup to trup, chociaż w sumie przyjemniej jak jest piękną kurtyzaną niż starym nadpsutym jeszcze za życia lumpem. Nie, nie chodziło o zwłoki które z taką pieczołowitością oprawiał przez ostatnie dni aby przygotować je do ostatniego pożegnania. Znacznie bardziej martwiły go widma. Dawno już nie widział ich w jednym miejscu tak wielu. A może nawet nigdy, bo chociaż usilnie próbował sobie przypomnieć, to nie mógł.
W Zakątku Żałobników panował spokój. Jak zawsze z resztą, nie było to wszak miejsce do którego mieszkańcy Pod urządzaliby sobie niedzielne spacery. Czasami Baron marzył, aby choćby jakieś kruki swą cmentarną melodią uświetniały pogrzeby - niestety, od czasu Santuarium (na które go oczywiście nie zaproszono, no bo i po co) z Pod z dnia na dzień zniknęły wszystkie zwierzęta i ptaki. Całymi dniami nie niepokojony przez nikogo przesiadywał w podziemiach kaplicy. I dobrze - od kiedy w mieście pojawili się mnisi wolał nie rzucać się w oczy. Na wszelki wypadek zamontował przy bramie prosty system ostrzegawczy składający się ze starego krowiego dzwonka i linki znalezionej gdzieś na stercie starych gratów piętrzącej się w roku cmentarza. Od wielu dni jednak dzwonek nad jego głową pozostawał niewzruszony, co dawało Żałobnikowi niewątpliwą okazję do rozważania tajemnic ludzkiej duszy i kontemplacji.
W mistrzowskich rękach Barona Cmentarnego panny z Haremu z poharatanych kawałków mięsa zmieniły się z powrotem w pełne rumieńców elegantki zerkające upojnie spoza swoich długich rzęs pięknymi sztucznymi oczyma o kolorze ciemnego piwa. W zasadzie powinien zadbać o to aby kolor był ten sam co za życia ale traf chciał, że skończyły mu się porcelanowe gałki o innych kolorach. A że Tanatos niechętnie myślał o wycieczce na Czarny Rynek, takoż zdecydował że tym razem pozwoli sobie na drobne odstępstwo od nienagannej perfekcji, w ramach absolutnego wyjątku. Ufryzowane i upudrowane a nadto skropione maciejkowym specyfikiem dziewczęta leżały jedna obok drugiej w rogu kaplicy, w głębokim wyłożonych suknem trumienkach. Usta miały pełne i czerwone, dłonie wypielęgnowane a ich skóra była gładka i pełna życia. Były idealne ale fakt, że od dwóch dni próbowały namówić Żałobnika aby jeszcze z nimi pobaraszkował trochę zanim je zakopie, kładły się cieniem na jego samotniczej duszy. Tego dnia były jednak wyjątkowo ciche, co w zasadzie mu odpowiadało - Tanatos nie lubił jak trupy za dużo mówią, bo zwykle w pewnym momencie i tak wpadały w ten melancholijny nastrój jaki ma się tuż przed ostatecznym pożegnaniem się ze światem żywych. Zadawały wtedy trochę zbyt dużo dziwnych pytań na które nie znał odpowiedzi.
- Tanatos? - wtem odezwała się jedna, leżąca tuż przy schodach na górę. Jej głos był gardłowy i mówiła bez poruszania ust jak to zwykle bywa w ostatnim stadium przejścia w upiorny stan kiedy dusza ostatecznie traci kontrolę nad ciałem.
- Czego znów? - odburknął, próbując skupić się na fiolkach z płynem balsamującym które przelewał do mniejszych pojemników aby je ułożyć na półce na wina.
- Chcesz wiedzieć co tam się naprawdę wydarzyło?
Tanatos zastygł w bezruchu i wstrzymał na chwilę oddech, kiedy przed oczyma stanęły mu ponownie obrazy z Absyntu. Krew na pióropuszu, drgająca dłoń w ostatecznym dramatycznym geście obronnym zaciśnięta na szpili do włosów, szyja wykręcona o 180 stopni. Dziesiątki widm o przerażonych oczach wyrastających niczym kolumny podpierające sufit na każdym metrze wolnej przestrzeni.
Żałobnik podniósł się znad fiolek i ruszył w stronę trumien, gdzie stanął nad wypacykowaną przemawiającą do niego panną.
- Nie - po czym szybkim ruchem zatrzasnął trumny na zawsze, jedną po drugiej.
I looked. I shall not look again.
For yet I see them pass.
The hollow faces of the drowned
In mist beyond the glass.