Wstrząsy rozpoczęły się zaraz po zniknięciu mnichów. Wszyscy zgromadzeni poczęli w pośpiechu opuszczać bibliotekę.
Czy to możliwe? zastanawiał się wynalazca. Serce przez chwilę biło mu jak dzwoń na wspomnienie wydarzeń z Wiecu. Ruszył wzdłuż półek wypełnionych starymi woluminami. W głowie odtwarzasz rozkład pomieszczeń w budynku. Odliczał mijane drzwi, aż dotarł do wąskich, ale wysokich, jakby na siłę wciśniętych pomiędzy dwie półki. Wyblakły, dawniej zielono złoty gobelin opadając częściowo przykrywał drzwi.
Trinovantes naparł na drzwi, które najwyraźniej dawno nie otwierane, z trudem ustępowały. Pomieszczenie wewnątrz nie miało żadnych okien. Promień światła padający z głównej sali oświetlał fragmenty pomieszczenia. Na ścianach wisiały pokryte kurzem stare malowidła. Na półkach widniały stare gazety poukładane w sterty i powiązane sznurkiem. Gdzieniegdzie walały się różnego rodzaju narzędzia. Rozrzucając te rzeczy natrafił w końcu na wysoki portal, wyglądający na nienaturalnie wbudowany w ścianę. Krańce jego zdobiły resztki dawnych rzeźb, których wizerunku nie dało się już odczytać.
Ciekawe skąd wzięli ten zabytek. Szkoda, że tak zaniedbany stoi tu i traci resztki swego blasku. Co za strata.
Mur, wypełniający portal odstawał całkowicie od reszty pomieszczenia. Ściana z czerwonych cegieł wyraźnie rzucała by się w oczy, gdyby nie brak światła. Jednak Trinovantes wiedział. Znał rozkłady pomieszczeń, długości tuneli, a jego umysł był w stanie niemal matematycznie wyliczać odległości jakie przebywał.
Widać panowie Legioniści ładnie zadbali o zamknięcie wszystkich przejść. Szkoda tylko, że brakowało im poczucia estetyki co do wykonania. Odsunął się dwa kroki od ściany i zdjął okulary. Począł przyglądać się w ścianie, starając się wyłapać każdy element, dziurkę, pęknięcie. Zdjął skórzaną rękawiczkę i począł jeździć opuszkami palców po murze. W końcu pchnął silnie w okolicach środka muru. Całość zapadła się w sobie, opadając w dół odkrytego korytarza. Drobne cząsteczki, które stały się nową formą jeszcze przed chwilą stojącego muru, pokryły odkryte kamienne schody, prowadzące w dół. Trinovantes uśmiechnął się i począł schodzić w dół odkrytymi schodami.
Trinovantes nie znajduje się już w Bibliotece.
*********************
Droga prowadziła głęboko w dół. Czuł już, że zszedł poniżej poziomu tuneli. W końcu schody się skończyły, a na wprost krótkiego korytarza widać było wysokie metalowe, dwuskrzydłowe drzwi. Po ich lewej stronie zaś, fragment ściany przykrywała płachta z czarnego materiału i to właśnie tam wpierw skierował się wynalazca. Odchylił kurtynę i uśmiechnął się szczerze. Tego oczekiwał.
Maszyna, która przed nim stała należała do ściśle skomplikowanych i uniemożliwiała przekroczenie metalowych wrót. Dla osoby zaznajomionej z technologią stworzoną przez Architekta nie było to jednak zbyt skomplikowane. Cała masa przekładni, wajch i zębatek potrafiła przyprawić o ból głowy prawie każdego. Trinovantes przyglądał się maszynie, badał dokładnie każdy element. Rozkładał funkcjonowanie poszczególnych elementów i na bazie dotychczasowych projektów Architekta, które badał tworzył w głowie strukturę tej maszyny.
Po dłuższej chwili uśmiechnął się sam do siebie i począł przestawiać kolejno dziewięć metalowych dźwigni skupionych nad metalowym kołem, po czym zakręcił nim.
Drzwi zaskrzypiały, po czym poczęły się rozsuwać. Z wnętrza począł wydobywać się zapach smaru, rdzy i stęchłego powietrza. Za każdym razem, gdy tutaj przybywał wrażenie było równie mocne. Morze martwych maszyn rozpościerało się wszędzie, gdzie nie spojrzał. Ogromna jaskinia roztaczająca się pod Lublinem Pod w całości wypełniona była różnego rodzaju mechanicznymi ustrojstwami, z czego niektóre z nich tworzyły niebotyczne kolumny podtrzymujące wręcz sklepienie, ponad którym znajdowało się miasto. Gdzieniegdzie spod sklepienia widać było fragmenty fundamentów budynków z Pod. Po chwili usłyszał za sobą odgłos zamykających się wrót.
Maszyny sprawiały wrażenie martwych, rozkładających się ciała, wydzielających specyficzny zapach wdającej się powoli rdzy. Dawniej stanowiąca jedność, teraz podzielona Pani, tworzyła jaki wyspy, pomiędzy odgradzane poprzez zapadnięte elementy jej struktury.
Trinovantes zszedł po małych metalowych schodach i skierował się w prawo metalową kładką, która sprawiała wrażenia otaczającej całość tworu Architekta, jednak nigdy nie prowadząca do jej wnętrza. Idąc tą drogą, ponad mechanicznymi elementami można było spostrzec metalowy taras położony Ne czterech metalowych kolumnach oplecionych kablami. Teraz nienaturalnie wygięty, zwisający wręcz z kolumn, noszący ślady osmolenia po wybuchu. Nowy król zawsze odczuwał smutek widząc miejsce, w którym zginął jego poprzednik. Człowiek, z którym łączyć go musiało więcej niż by mógł przypuszczać.
Kiedyś to skończę. Przyrzekam. powiedział cicho wpatrując się w taras, po czym ruszył odnogą głównej kładki, prowadzącą poniżej poziomu, na którym się znajdował. Zwolnił, począł się przyglądać maszynie, która w tej chwili była już na wyciągnięcie ręki. W końcu znalazł pękniętą rurę, w której dziurę bez problemu weszła by jego głowa. Zanurzył w niej rękę próbując coś namacać. W końcu poczuł materiał, chwycił go i wyciągnął pobrzękujące zawiniątko. Nieduży czarny worek na sznurku. Pomachał nim jeszcze chwilę uśmiechając się słysząc wydawany dźwięk.
To powinno wystarczyć. powiedział do siebie, po czym ruszył w kierunku głównej kładki. Po kilki minutach dotarł do schodów podobnych do tych, które wcześniej opuścił. Z tym, że miast metalowych wrót wszedł kamienny korytarz, podobny do tego, którym szedł minąwszy portal w Bibliotece. Począł przemierzam długie korytarz i rozgałęzienia, minął jedyny zawalony tunel, który wedle jego wyliczeń prowadził do zamku. Jego celem był niewielki budynek położony na skraju ulic jezuickiej i dominikańskiej. W końcu znalazł odpowiedni tunel i metalowe wrota, które od środa pokryte były różnego rodzaju zębatkami. Dopiero wprawienie ich w ruch, w odpowiedniej kombinacji, sprawiło, że metalowe sztaby w drzwiach poczęły ustępować, a same drzwi stanęły otworem.
Znalazł się w małej piwniczce wypełnionej różnego rodzaju skrzynkarniami, masą pozwijanych, porozrzucanych bezwładnie materiałów oraz masy pozawieszanych na ścianach starych, w dużej mierze już nieczytelnych plakatach. Wymijając cały ten bajzel udał się w kierunku długich kamiennych schodów wbudowanych w ścianę. Dopiero będąc na ich szczycie był w stanie objąć ogrom pomieszczenia i ilość materiałów tutaj zgromadzonych. Pchnął mocne drewniane drzwi. Długie przebywanie pod ziemią sprawiło, że jasność oślepiła go na chwilę.
Mistrzu?