Pirackie rzemiosło
recenzja filmu "Piraci z Karaibów: Na krańcu świata" <img src=http://images.gildia.pl/_n_/film/filmy/potc3/poster-200.jpg align=left>Niespodziewane zwroty akcji, brawurowe pojedynki szermiercze, pełnokrwiste postaci i zapierające dech w piersi efekty specjalne – oto atuty trzeciej części „Piratów z Karaibów”. Czy „Na krańcu świata” przebije finansowy sukces „Klątwy Czarnej Perły” i „Skrzyni umarlaka”? Może się to okazać nie lada wyzwaniem, biorąc pod uwagę fakt, iż sama „Skrzynia...” przyniosła ponad miliard dolarów zysku. Bez wątpienia „Na krańcu świata” stanie się przebojem sezonu. Dlaczego? Przede wszystkim film ten to typowe kino wakacyjne: lekkie, łatwe i przyjemne. Bohaterowie kreśleni grubą kreską, przywodzący na myśl postaci z komiksów, fabuła obfitująca w typowe dla konwencji płaszcza i szpady pościgi, pogonie oraz karkołomne pojedynki, okraszone efektownymi bitwami morskimi – każdy z widzów znajdzie dla siebie coś ciekawego. Ponadto do kin ruszyli liczni fani zawadiackiego pirata Jacka Sparrowa, który na trwałe zaskarbił sobie sympatię zarówno starszej, jak i młodszej publiczności, z niecierpliwością oczekującej na kolejną odsłonę jego przygód. Jeśli do tego wszystkiego dodamy rzetelną pracę armii specjalistów od marketingu i olbrzymi nakład finansowy włożony w realizację dzieła sygnowanego przez wytwórnię Disney, jednego z największych dostawców rozrywki popularnej i kina familijnego – musimy uznać, że film Gore’a Verbinsky’ego jeszcze przed premierą skazany był na sukces. Część trzecia filmu rozwija wątki znane nam już z poprzednich odcinków cyklu. Will Turner, szukający sposobu na uwolnienie ze służby u Davy’ego Jonesa swego ojca oraz Elizabeth Swann, targana wyrzutami sumienia za śmierć Jacka Sparrowa w paszczy krakena, wspierani przez niegdysiejszego wroga, kapitana Hectora Barbossę i wierną załogę „Czarnej Perły”, wyruszają na ryzykowną wyprawę, mającą na celu uwolnienie Jacka z piekielnej otchłani i przywrócenie go do życia. Tymczasem ich przeciwnik, występujący w imieniu Anglii Lord Cutler Beckett, sprzymierzony z singapurskim korsarzem Sao Fengiem, mający na swe usługi „Latającego Holendra” i służącego Davy’emu Jonesowi przerażającego potwora morskiego, planuje zmieść z powierzchni ziemi pirackich władców i ostatnią ich twierdzę. Zbliża się chwila ostatecznego starcia, moment, gdy każdy z bohaterów będzie musiał podjąć decyzję, po której stronie się opowiedzieć. Czekałam na ten film z niecierpliwością. Kilkakrotnie i z dużą przyjemnością oglądałam części poprzednie, nastawiając się na kolejną porcję świetnej rozrywki w tak lubianym przeze mnie klimacie, ostatecznie „Na krańcu świata” osobiście mnie zawiódł. Nie chodzi o to, że to zły film – zdjęcia są prześliczne, dialogi dopracowane, plenery, kostiumy i efekty specjalne robią niezapomniane wrażenie. Czegoś tu jednak brakuje... Może to kwestia olbrzymiej niespójności. Na długo w pamięci pozostają sceny, które dokumentnie burzą konwencję awanturniczej przygody. Masowe egzekucje piratów, sterty trupów wywożonych na wózkach i stracenie chłopca, któremu katowscy pachołkowie podstawiają beczkę, by mógł dosięgnąć pętli to obrazy zupełnie niepasujące do ogólnej wymowy dzieła, tym bardziej, że zaraz po nich następuje feeria żartów i zabawnych scenek. Takich momentów jest więcej i widz może mieć wrażenie, że twórcy filmu nie do końca wiedzieli, jaki efekt chcieli osiągnąć. Ponadto zwroty akcji, w częściach poprzednich będące atutem, tu stały się moim zdaniem zbyt szaleńcze, a przez to męczące. Chyba dopiero po kilku projekcjach filmu nadążę za wszystkimi pociętymi i zagmatwanymi wątkami... Chyba niezbyt na zdrowie dziełu Verbinsky’ego wyszło usilne dążenie do pozamykania wszystkich kwestii poruszonych w poprzednich odsłonach „Piratów...” Niektóre odwołania wydają się natrętne i wrzucone na siłę, by w sztuczny sposób podtrzymać łączność z wcześniejszymi przygodami (vide: pies ze „Skrzyni umarlaka” ![]() Czy warto obejrzeć ten film? Nie mogę dać jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Przede wszystkim daje się odczuć, że to film wyliczony na odbiorcę masowego, czego dało się uniknąć „Klątwie...” i po części „Skrzyni...” Wiele jest rzeczy, które z pewnością widzom przypadną do gustu (mi osobiście najbardziej podobały się kreacje Geoffrey’a Rusha jako kapitana Barbossy i Keitha Richardsa jako Teague’a Sparrowa), jednak ci, którzy nie widzieli poprzednich części, zanim wybiorą się do kina na „Na krańcu świata”, niech uważnie obejrzą „Klątwę Czarnej Perły” i „Skrzynię umarlaka”. Bez tego, niestety, ani rusz. Małgorzata Sobczyk ___________________ Artykuł pierwotnie ukazał się w 188 numerze Głosu Ziemi Bychawskiej. | Profil
|