O Klubie  Spotkania 2003-2011  Artykuły  Regulamin 
Kategoria >  RPG, LARP > 
Data: 2008-12-11 21:29:54 Dodał:
PAMIĘTNIK MAGDALENY MCDARCEY
Arkham, Massachusetts, 1924

Sesja ZC „Twierdza Wron”, noc z 3 na 4 lutego 2007,
MG: Żucho.
Gracze:
Wilhelm: Misiek,
William: Beacon,
Magdalena: Squirel.


26 kwiecień 1924

Nazywam się Magdalena McDarcey, mam 46 lat i jestem pisarką. Umiarkowanie sławną, ale przyjdzie czas, gdy nazwisko me wyryte zostanie w pamięci wszystkich Amerykanów. Póki co zna mnie Nowa Anglia, a to za sprawą moich fantastycznych powieści kryminalnych. Mój największy pisarski sukces to „Morderstwo w Kairze”, przedostatnia powieść, która napisałam będąc w Egipcie. Niemniej jednak - nie o tym.

Dzisiejszego wieczoru zdarzyło się coś, co popchnęło mnie do napisania tego pamiętnika. Wyjątkowe wydarzenie, które, jak sądzę odciśnie się piętnem na moim dalszym życiu i... nie tylko moim. Przez całe życie poszukiwałam niesamowitości. Już jako młoda dziennikarka rubryk policyjnych Advertisera, fascynowały mnie zbrodnie niewyjaśnione, tajemnicze, a Nowa Anglia, okolice Bostonu, Salem i samo Arkham, wyjątkowo w nie obfitowała. Nigdy jednak nie udało mi się „dotknąć” żadnej z nich osobiście, zawsze bazowałam tylko na przekazach prasowych i raportach policyjnych. To jednak, czego doświadczyłam w przeciągu ostatnich kilku godzin, sprawiło, że zmieniłam swój sposób patrzenia na pewne rzeczy. Cóż, nie ma co owijać w bawełnę... uwierzyłam w duchy.

To było tak...

50te urodziny mego serdecznego przyjaciela, zasłużonego działacza społecznego, chirurga i po prostu dobrego człowieka, Martina Warpa, nie mogły się odbyć bez doborowego towarzystwa jakie zaproszono na salony. Cóż za śmietanka! A to Jean-Luc Batten, słynny mecenas i znawca sztuki, arkhamski prawnik Wilhelm Sheitzgen (nigdy nie potrafiłam płynnie pisać po niemiecku...), komisarz z policji i wielu wielu innych czcigodnych i wspaniałych gości, w mig wypełniło piękny, uroczyście odświętny salon. Suto zastawione stoły, najlepsze trunki, co, w czasach prohibicji, nie zdarza się zbyt często, piękna muzyka. Pośród zaproszonych gości kręcił się jeszcze ten bezczelny młody dziennikarz z Arkham Couriera i dwie studentki słynnego archeologa, dra Armitage, który nie mógł przybyć na urodziny Martina, z powodu choroby.

W pewnym momencie, wśród zebranych pojawiła się kobieta. Klaryssa, przedstawiona została jako wieloletnia, przybyła aż z Europy, przyjaciółka Warpa. Prześliczna, dystyngowana, tajemnicza, zasiadła za fortepianem, aby uraczyć nas małym koncertem. Wtedy się zaczęło. Jej muzyka jakby wszystkich zaczarowała, przeplatające się linie melodyczne to zbliżały się do siebie, to odpychały, sprawiając wrażenie jakby walczyły ze sobą o prym w utworze. Nagle coś się stało. Dostrzegłam Warpa wpatrującego się z przerażeniem na twarzy w coś za naszymi plecami. Odwróciłam się i ujrzałam JĄ... Za oknem, unosiła się zwiewna kobieca postać, jej włosy powiewały na nieistniejącym wietrze, ona sama, a właściwie jej twarz, zmasakrowana, o pustych oczach i... zaszytych ustach, przeraziła mnie od głębi. Po chwili rozwiała się, jak gdyby nigdy jej nie było!

Nie tylko ja widziałam zjawę. Widział ją również pan Wilhelm i studentki. To było straszne, czyżby zbiorowa halucynacja? Warp twierdzi, że nie widział nic za oknem, ale trudno w to uwierzyć... Być może jutro uda mi się z nim o tym porozmawiać. Zostałam bowiem zaproszona na uroczysty obiad do restauracji Venice.

27 kwiecień 1924

Obiad w towarzystwie Martina Warpa, jego towarzyszki Klarysy, Jean-Luc'a, pana Wilhelma, młodej aktorki i dziennikarzyny z Arkham Couriera minął nam w przyjemnej atmosferze. Podczas obiadu dowiedzieliśmy się nieco o egzotycznej piękności z Europy (dziś nie wyglądała już tak zachwycająco). Okazało się, że Martin i Klaryssa poznali się w Berlinie, gdzie razem studiowali. Potem podróżowali wspólnie, między innymi do Pragi w Czechach. Klaryssa zdradziła nam, że za młody oboje interesowali się spirytyzmem i nie rzadko organizowali dla zabawy młodzieńcze „seanse”. I wtedy padł pomysł, żeby dzisiejszego wieczoru zabawić się w taki właśnie seans. Pomysł entuzjastycznie podchwycony przez większość gości. Tylko Jean -Luc wyglądał dziś na wyjątkowo zasępionego, wpatrując się przez okno w stado wron kołujących w wielkim stadzie gdzieś daleko od miasta. Wrony... zwiastuni śmierci...

Wieczorem spotkaliśmy się znów w salonie Martina Warpa. Służba została odprawiona, my skupieni dookoła przykrytego obrusem stolika, kilka świec. Trzymaliśmy się za ręce, w milczeniu i skupieniu wsłuchując się w monotonny głos Klaryssy, jakby zaśpiew, jednocześnie silny i łagodny, wprawiający nas w stan dziwnego otępienia. Nagle się pojawiła. Czułam dreszcze, po karku spłynęła mi strużka potu, z resztą w twarzach innych widziałam ten sam szok i przerażenie, jaki towarzyszył mi. Pojawiła się w najciemniejszym kącie salonu. Cała. Zmasakrowana, poraniona, z zaszytymi ustami. Spojrzałam na Martina w chwili, kiedy przebijał sobie ołówkiem palec u ręki, wyglądał jakby był w transie! Chciałam odebrać mu ten przedmiot, ale wtedy Klaryssa zaczęła zadawać pytania...

Nazywa się Klaudia. Nie żyje. Zabili ją jej „dawni przyjaciele” i stało się to na pewno w XX wieku. Żąda jednego... śmierci wszystkich w Arkham...

To co się działo później pamiętam jak przez mgłę. Kiedy wybuchły wszystkie szyby, chłód nocy wdarł się do salonu. Mężczyźni omdleli, kobiety były bliskie omdlenia. Tylko ja zachowałam tyle przytomności umysłu, że rzuciłam się do telefonu, aby wezwać pogotowie i policję. Zabrano ich do szpitala, Klaryssa natomiast pojechała do hotelu, mówiąc, że nie zostanie tutaj sama. Udało mi się przekonać komisarza policji, że to co się tutaj zdarzyło jest dla mnie równie tajemnicze jak dla niego. Nie wspomniałam o Klaudii...
Jestem kardynalnie zmęczona...

28 kwiecień 1924

W szpitalu St. Mary dowiedziałam się, że mężczyzn wypisano do domu. Poza Warpem, który ciągle jest nieprzytomny. Nadal jestem zszokowana i pełna niepewności, ale... cóż, to może być świetny temat na kolejną powieść! Udałam się więc do biblioteki Miskatonic University, aby przejrzeć archiwum prasowa z ostatnich kilkunastu lat. Nie znalazłam nic na temat morderstwa w okolicach Bostonu ni u nas, dokonanego na kobiecie o imieniu Klaudia. Żadnych tajemniczych zaginięć i porwań. Cóż... w planach mam jeszcze archwium policyjne. Kiedy wieczorem zadzwonił lekarz zajmujący się Martinem, pojechałam do szpitala niezwłocznie. Jak się okazało nie tylko ja zostałam wezwana. Pan Wilhelm i młody dziennikarski skryba William, również stawili się na miejsce. Okazało się, że Martin obudził się na chwilę. Poprosił aby go sfotografowano a aparat z niewywołanym zdjęciem przekazano nam. Zostawił nam też list...

Przyznał się do zabicia Klaudii i nie tylko jej, ale pisał też, że bardzo tego żałował i że nie okaleczył jej w ten okrutny sposób w jaki się nam objawiła. Pisał o człowieku nazwiskiem William Deitrick i o jego Bractwie, czymkolwiek by to nie było, pisał, że pod żadnym pozorem nie wolno temu człowiekowi ufać. Prosił, abyśmy wystrzegali się „ludzi o pustych oczach” i abyśmy nie dopuścili do tego, aby w ręce Deitricka wpadł jego pamiętnik - „niemy świadek” – zakopany pod największym cisem w ogrodzie. Martin pisał też, abyśmy wywołali zdjęcie z aparatu i jeśli ujrzymy tam jakieś świetlne refleksy dookoła jego głowy, najpewniej jest on już trupem. Majaczenia szaleńca?

Okazuje się, że nie do końca. Wilhelm i William wczorajszego wieczoru, odwiedzili jeszcze raz posiadłość Warpa. Po terenie kręciło się wielu dziwnych ludzi, którzy twierdzili, że są tu z upoważnienia Deitricka, ponoć aktualnego właściciela posiadłości. Wyglądali jakby czegoś szukali...

Postanowiliśmy działać wspólnie. Jutro od rana zaczynamy prowadzić dochodzenie... Ekscytujące!

29 kwiecień 1924

Archiwa policyjne i prawnicze, biblioteka, wycinki prasowe doprowadziły nas do kilku dziwnych informacji. Nie znaleźliśmy wprawdzie Klaudii ani Williama Deitricha, ale udało nam się dotrzeć do informacji o trzech Bractwach. Jedno z nich to prawdopodobnie to Bractwo o którym pisał Warp. Ale po kolei.

W XX wieku na terenie Nowej Anglii działały:
- Ezoteryczne Bractwo Gwiezdnej Mądrości – nieszkodliwa, zarejestrowana instytucja, brak jakichkolwiek powiązań przestępczych, charakter badawczo – okultystyczny,
- Bractwo Srebrnego Zmierzchu – jak wyżej,
- Bractwo Sick – niezarejestrowana sekta bostońska posiadająca niewielu członków, w większości nie żyjących bądź siedzących w więzieniu za popełnienie kilka lat temu rytualnego morderstwa na niezidentyfikowanym mężczyźnie (prawdopodobnie włóczędze). Facet został przybity do odwróconego krzyża i zmarł z wykrwawienia.

Trudno powiedzieć które z nich może maczać palce w naszej sprawie, ale żadnego z nich nie jesteśmy w stanie do niej jednoznacznie przypisać. To sprawa do wyjaśnienia.

Wywołaliśmy zdjęcie Martina. Faktycznie, dookoła jego głowy pojawiło się coś w stylu świetlistego ostrza. Kilka godzin później dowiedzieliśmy się, że Martin Warp nie żyje...

Noc z 29 – 30 kwietnia 1924

To co zdarzyło się dzisiejszej nocy na długo zapadnie w naszej pamięci. Kiedy wracałam do domu, zorientowałam się, że na terenie posiadłości Martina jacyś dziwni ludzie o „pustym wzroku” rozkopują ogród. Pod pretekstem powiadomienia służby o śmierci ich pana weszłam na teren posiadłości, gdzie wielki facet, z bronią palną za pasem, kazał mi się wynosić. Zagroziłam mu policją, ale nie wyglądał na przejętego. Pora działać, tajemnica zakopana pod cisem nie może dostać się w łapy tych osiłków, prawdopodobnie ludzi Deitricka. Zadzwoniłam szybko po Williama i Wilhelma, przybyli natychmiast. Uknuliśmy plan, wedle którego zaczają się z tyłu posiadłości, a ja tymczasem zrobię dużo szumu od frontu, aby dać im czas na dostanie się do ogrodu i wykopanie skrzynki z pamiętnikiem. Udało się, wezwałam policję, oskarżając osiłków o łamanie prohibicji i posiadanie broni. Przyjechało ośmiu oficerów, na szczęście w domu Warpa znaleźli kilkanaście butelek różnych drogich i nielegalnych trunków. Osiłki nie miały tez pozwolenia na broń. Cóż za wspaniała i błyskawiczna akcja arkhamskiej policji! Nie chwaląc się, miałam bardzo duży udział w demaskacji przestępców oraz odciąganiu ich uwagi (oraz uwagi ich psów) od tyłów posiadłości.

Wilhelm i William odkopali skrzynkę. Osiłki zostały aresztowane...

Początek maja 1924, Pogrzeb

Na pogrzeb Martina Warpa przybyło niewiele osób. Ot, najbliżsi przyjaciele. Nie było tylko Klaryssy, która podstępnie zniknęła z hotelu. Dzień był pochmurny, padał deszcz. Wszyscy byliśmy zasępieni, żeby nie powiedzieć smutni. Kiedy ksiądz skończył swoją kwestię, ludzie powoli zaczęli rozchodzić się do domów. Nasza trójka została jeszcze chwilę, po czym skierowaliśmy się w kierunku bramy. Wtedy się pojawił: brudny, ubrany w łachmany włóczęga o szalonym wzroku. Zawołał za nami, po czym, ku naszemu zdumieniu, powiedział nam, żebyśmy nie mieszali się w sprawy, które przekraczają nasza wyobraźnię, w które wmieszane są siły dla nas niezrozumiałe. To co zdarzyło się później wywarło na nas większe wrażenie, niż wszystko cokolwiek zdarzyło się do tej pory. Mężczyzna uniósł ręce po czym... rozpadł się na niewielkie stado wron, które poszybowały ku niebu i zniknęły nam z oczu...

Boję się, ale podejmę wyzwanie, tego jestem pewna. Moi przyjaciele też... jeszcze nigdy nie widziałam takiej pewności w ich oczach, kiedy wsiadaliśmy do samochodu. Pewności, że oto nadchodzi czas wielkich zmian, tak dla nas jak i dla całego Arkham. Że wkrótce staniemy przed obliczem nieznanego, że dane nam będzie dotknąć największych tajemnic tego świata. Nie wycofamy się, słyszysz? Nie zastraszysz nas, nie odgonisz. Podejmujemy rękawicę wymierzoną w naszych przyjaciół, w niewinnych mieszkańców miasta i w nas samych.

Nadchodzi czas.

c.d.n.
Aktualna ocena: -   Ilość głosów: 0
KOMENTARZE
dodaj komentarz
Profil
PL Zmień język
ENG English - ENG
PL Polski - PL