Dr Marcin Kowalczyk napisał:
Mężczyzna ubrany w ciemną marynarkę i jeansowe spodnie leżał obok kałuży. W Lublinie Nad uliczka na której przyszło mu spędzać ostatnie godziny nosi nazwę Jezuickiej. Tuż obok znajduje się katowski „Kamień Nieszczęść" i neogotycka wyniosłość Wieży Trynitarskiej. Wiatr porywał liście i resztki śmieci tańczące dookoła ciała mężczyzny. Gdyby ktoś zechciał się nim zainteresować zapewne zobaczyłby uciekające spod niego wymięte kartki. Część z nich trzymał jeszcze zaciśnięte w prawej dłoni. Ukryta w cieniu postać podeszła do ciała, wyjęła jedną z nich i przeczytała słabo widoczny fragment:. „...geniusz Zieliński obecny przy zgonie Kapera. Jego relacja... najmniej zastanawiająca... Szaleniec? ... ... ... się dowiedzieć ... bezkarnie. Muszę poznać prawdę."
Charonita pozwolił by wiatr uniósł papier. „Być może wkrótce się dowiesz" pomyślał uśmiechając się do siebie po czym odszedł w cień. Mężczyzna ocknął się...
Charonita pozwolił by wiatr uniósł papier. „Być może wkrótce się dowiesz" pomyślał uśmiechając się do siebie po czym odszedł w cień. Mężczyzna ocknął się...
Czerwona Madamme napisał:
Odgłos kroków odbijał się cichym echem między uliczkami, a rozbiegane cienie - dzieci odległych i niewyraźnych latarni - uciekały spod stóp Czerwonej Madame, gdy otulona cienkim płaszczem wracała samotnie do Haremu. Lulu znikła; zresztą Madame wiedziała, że dla tej dziewczyny nie ma miejsca w jej domu.
Mała oszustka. Żmijka. Coś ty myślała, dziewczyno - że zgrywając bezbronne, wystraszone dziecko oszukasz mnie? Trzeba było się lepiej postarać. Myślałaś, że zajęta własnymi sprawami, nie będę cię mieć na oku? Że nie zobaczę, jak spiskujesz za moimi plecami ze Szmalcownikiem, po to tylko, by się zaraz tego wyprzeć? Że nie zauważę, że ty - taka strachliwa i niewinna - prosisz o ochronę przed Sobroskinem, do którego zaraz sama podchodzisz, a po krótkiej chwili udajesz zaaferowaną Dandysem - i wypierasz się tego wszystkiego przede mną? Że nie zwrócę uwagi na to, że te twoje łzawe opowieści o wymordowanej rodzinie nie mają sensu i co chwila je zmieniasz? O nie, moja droga.
Madame pokręciła głową. Lulu próbowała grać na jej uczuciach - nie wiedziała, że była dla swej opiekunki jedynie narzędziem, bronią wymierzoną w Nowy Porządek. Teraz mała zdrajczyni nie była jej potrzebna; Madame miała tylko nadzieję, że dziewczyna wypełniła polecenie Kawki i odniosła pozytywkę jej lub Nubukowi. Ona sama miała w tej chwili poważniejsze problemy.
Zostawił mnie. Opuścił. Cesarzu, pomyślała rozpaczliwie, mój panie, dlaczego?
Myślał, że ją uwolnił, ale na myśl o tym Madame czuła tylko strach. Szła szybko, nie rozglądając się wokół. Teraz, gdy Go zabrakło, gdy nie było już Jego cichych szeptów, gdy nie czuła już nad sobą Jego opieki - strach, o którym już tak dawno zdążyła zapomnieć, wkradł się znów w jej duszę, cicho jak skrytobójca. Nie patrzyła między cienie, bojąc się znów zobaczyć twarze z przeszłości, ale głos - rozwścieczony, pełen wyrzutu krzyk, ścigający ją we snach - wdarł się znów do jej umysłu, zupełnie, jakby jego zapomniany właściciel był tuż przy niej, o krok za jej plecami, ścigając ją jak pies.
"DLACZEGO?! DLACZEGO TO ZROBIŁAŚ?! DLACZEGO?!"
Kawko, pomyślała, czując, jak jej dusza spływa lodowatym strachem. Odeszłaś. Już mnie nie obronisz. Znów jestem sama.
Czy on wciąż tam był? Czy wciąż biegał po Lublinie Nad, szukając jej z żądzą krwi w oczach, zaglądając w każdą uliczkę, każdy zaułek? Czy dotrze tutaj? A może już go nie ma? Może zapomniał? Może już nie żyje? Ile czasu już minęło? Rok? Dwa lata? Dwanaście? Dwadzieścia? Więcej? Czas w Mieście Cieni biegł dziwnie, inaczej...
Zapomnij, mówił jej Cesarz, gdy budziła się z krzykiem z koszmarów. Zapominała - ale to było dawno, a Car, jej pan, opuścił ją. Cienie wokół niej znów miały jego twarz. Przyspieszyła kroku.
Stanęła przed Haremem. Tej nocy było tam wielu gości - mieszkańcy Pod, przekonani o nieuchronnej zagładzie, swe ostatnie chwile chcieli spędzić na zabawie i przyjemnościach, dając upust żądzom, a może uciekając od samotności? Być może. Teraz jednak, po tylu godzinach, budynek opustoszał, i jedynie w niektórych oknach migotały ciemne, przytłumione światła, które jej dzieci paliły w oczekiwaniu na nią.
Harem. Dziesiątki apartamentów i jej podopiecznych, których nazywała swoimi dziećmi, a które kochały ją jak matkę - lecz cóż teraz było to wszystko warte? Madame za nic miała tych, którzy jej służyli; byli jej co najwyżej chwilową rozrywką, a przede wszystkim - narzędziem, środkami, za pomocą których służyła Carowi. Na cóż jej to teraz? Teraz, gdy zabrakło Cesarza, który wskazywał jej drogę? Jaki cel mogła mieć w dalszym prowadzeniu przybytku, skoro teraz będzie już bezużyteczny? Czyż nie lepiej opuścić go na zawsze? Czyż nie powinna odwrócić się teraz i odejść, zostawić ich samym sobie?
Otworzyła drzwi i przekroczyła próg. Ruszyła długimi, ciemnymi korytarzami, odprowadzana przez ciekawskie, lecz nieśmiałe oczy, zerkające na nią przez szpary drzwi. Czekali na nią, wiedziała o tym; nie zatrzymała się jednak, dopóki nie dotarła do swych apartamentów. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Cienie dopadły ją, krzyk ponownie rozległ się w jej umyśle; zapaliła świece, jednak nie odstraszyły one ciemności, która się w niej kryła.
Zdjęła płaszcz; światło zamigotało na perłach, zdobiących jej szyję. Przeciągnęła po nich opuszkami palców; perły... Sznur białych pereł, ten sam, który podarował jej Ojciec, gdy przyszedł do niej po raz pierwszy. Zacisnęła na nim dłoń.
Ojcze...
Stała tak przez chwilę, po czym nagle podeszła i rozsunęła szeroko zasłony. Otworzyła okno; cienie w dole kłębiły się, a twarz, ścigająca ją od tak dawna, wbiła w nią spojrzenie. Ale Madame po raz pierwszy nie odwróciła wzroku.
"Nie przelękłam się", szepnęła w ciemność. "Nie zostawiłam go, nie uciekłam. Gdyby było trzeba, umarłabym dla niego, zasłaniając go swym ciałem."
Cienie zamarły, a krzyki ucichły.
"Nie uciekłam. Już nie będę uciekać. Wygrałam, Henri. Nie zapomnę cię; jednak możesz już odejść naprawdę..."
Odszedł, tym razem naprawdę; strach znikł jak zdmuchnięty płomień świecy, a pojedyncza łza padła na sznur pereł.
Usiadła ciężko w fotelu i schowała twarz w dłoniach; po chwili usłyszała pukanie i podniosła wzrok. Drzwi uchyliły się, i błyszczały zza nich ciekawskie, niepewne oczy. Po chwili jej ulubiony syn - młody, piękny chłopiec o ciemnych włosach i jasnych oczach błyszczących wśród bladej twarzy - podszedł, ukląkł przy niej i złożył głowę na jej kolanach. Serce Madame - dotąd zimne jak lód dla wszystkich, oprócz Cesarza i Ojca, i może, być może, Nubuka i Kawki - drgnęło. Podniosła dłoń; kilkoro jej podopiecznych wbiegło do pokoju. Dziewczęta usiadły na podłodze, rozkładając wokół siebie spódnice jak rozkwitające kwiaty, chłopcy towarzyszyli im, patrząc na swą panią w oczekiwaniu.
"Moje dzieci", powiedziała cicho Madame. "Opowiem wam teraz o bohaterskich ludziach, którzy uratowali nas wszystkich..."
Opowieść była długa, i dopiero, gdy nadszed poranek - w Pod równie ciemny i zimny jak noc - Madame zasnęła w swym wielkim, przeraźliwie pustym łożu - samotna, roniąc łzy z roztopionego, ponownie bolącego serca, jednak po raz pierwszy bez strachu, ze spokojną, ciepłą twarzą Ojca wymalowaną pod powiekami.
Mała oszustka. Żmijka. Coś ty myślała, dziewczyno - że zgrywając bezbronne, wystraszone dziecko oszukasz mnie? Trzeba było się lepiej postarać. Myślałaś, że zajęta własnymi sprawami, nie będę cię mieć na oku? Że nie zobaczę, jak spiskujesz za moimi plecami ze Szmalcownikiem, po to tylko, by się zaraz tego wyprzeć? Że nie zauważę, że ty - taka strachliwa i niewinna - prosisz o ochronę przed Sobroskinem, do którego zaraz sama podchodzisz, a po krótkiej chwili udajesz zaaferowaną Dandysem - i wypierasz się tego wszystkiego przede mną? Że nie zwrócę uwagi na to, że te twoje łzawe opowieści o wymordowanej rodzinie nie mają sensu i co chwila je zmieniasz? O nie, moja droga.
Madame pokręciła głową. Lulu próbowała grać na jej uczuciach - nie wiedziała, że była dla swej opiekunki jedynie narzędziem, bronią wymierzoną w Nowy Porządek. Teraz mała zdrajczyni nie była jej potrzebna; Madame miała tylko nadzieję, że dziewczyna wypełniła polecenie Kawki i odniosła pozytywkę jej lub Nubukowi. Ona sama miała w tej chwili poważniejsze problemy.
Zostawił mnie. Opuścił. Cesarzu, pomyślała rozpaczliwie, mój panie, dlaczego?
Myślał, że ją uwolnił, ale na myśl o tym Madame czuła tylko strach. Szła szybko, nie rozglądając się wokół. Teraz, gdy Go zabrakło, gdy nie było już Jego cichych szeptów, gdy nie czuła już nad sobą Jego opieki - strach, o którym już tak dawno zdążyła zapomnieć, wkradł się znów w jej duszę, cicho jak skrytobójca. Nie patrzyła między cienie, bojąc się znów zobaczyć twarze z przeszłości, ale głos - rozwścieczony, pełen wyrzutu krzyk, ścigający ją we snach - wdarł się znów do jej umysłu, zupełnie, jakby jego zapomniany właściciel był tuż przy niej, o krok za jej plecami, ścigając ją jak pies.
"DLACZEGO?! DLACZEGO TO ZROBIŁAŚ?! DLACZEGO?!"
Kawko, pomyślała, czując, jak jej dusza spływa lodowatym strachem. Odeszłaś. Już mnie nie obronisz. Znów jestem sama.
Czy on wciąż tam był? Czy wciąż biegał po Lublinie Nad, szukając jej z żądzą krwi w oczach, zaglądając w każdą uliczkę, każdy zaułek? Czy dotrze tutaj? A może już go nie ma? Może zapomniał? Może już nie żyje? Ile czasu już minęło? Rok? Dwa lata? Dwanaście? Dwadzieścia? Więcej? Czas w Mieście Cieni biegł dziwnie, inaczej...
Zapomnij, mówił jej Cesarz, gdy budziła się z krzykiem z koszmarów. Zapominała - ale to było dawno, a Car, jej pan, opuścił ją. Cienie wokół niej znów miały jego twarz. Przyspieszyła kroku.
Stanęła przed Haremem. Tej nocy było tam wielu gości - mieszkańcy Pod, przekonani o nieuchronnej zagładzie, swe ostatnie chwile chcieli spędzić na zabawie i przyjemnościach, dając upust żądzom, a może uciekając od samotności? Być może. Teraz jednak, po tylu godzinach, budynek opustoszał, i jedynie w niektórych oknach migotały ciemne, przytłumione światła, które jej dzieci paliły w oczekiwaniu na nią.
Harem. Dziesiątki apartamentów i jej podopiecznych, których nazywała swoimi dziećmi, a które kochały ją jak matkę - lecz cóż teraz było to wszystko warte? Madame za nic miała tych, którzy jej służyli; byli jej co najwyżej chwilową rozrywką, a przede wszystkim - narzędziem, środkami, za pomocą których służyła Carowi. Na cóż jej to teraz? Teraz, gdy zabrakło Cesarza, który wskazywał jej drogę? Jaki cel mogła mieć w dalszym prowadzeniu przybytku, skoro teraz będzie już bezużyteczny? Czyż nie lepiej opuścić go na zawsze? Czyż nie powinna odwrócić się teraz i odejść, zostawić ich samym sobie?
Otworzyła drzwi i przekroczyła próg. Ruszyła długimi, ciemnymi korytarzami, odprowadzana przez ciekawskie, lecz nieśmiałe oczy, zerkające na nią przez szpary drzwi. Czekali na nią, wiedziała o tym; nie zatrzymała się jednak, dopóki nie dotarła do swych apartamentów. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Cienie dopadły ją, krzyk ponownie rozległ się w jej umyśle; zapaliła świece, jednak nie odstraszyły one ciemności, która się w niej kryła.
Zdjęła płaszcz; światło zamigotało na perłach, zdobiących jej szyję. Przeciągnęła po nich opuszkami palców; perły... Sznur białych pereł, ten sam, który podarował jej Ojciec, gdy przyszedł do niej po raz pierwszy. Zacisnęła na nim dłoń.
Ojcze...
Stała tak przez chwilę, po czym nagle podeszła i rozsunęła szeroko zasłony. Otworzyła okno; cienie w dole kłębiły się, a twarz, ścigająca ją od tak dawna, wbiła w nią spojrzenie. Ale Madame po raz pierwszy nie odwróciła wzroku.
"Nie przelękłam się", szepnęła w ciemność. "Nie zostawiłam go, nie uciekłam. Gdyby było trzeba, umarłabym dla niego, zasłaniając go swym ciałem."
Cienie zamarły, a krzyki ucichły.
"Nie uciekłam. Już nie będę uciekać. Wygrałam, Henri. Nie zapomnę cię; jednak możesz już odejść naprawdę..."
Odszedł, tym razem naprawdę; strach znikł jak zdmuchnięty płomień świecy, a pojedyncza łza padła na sznur pereł.
Usiadła ciężko w fotelu i schowała twarz w dłoniach; po chwili usłyszała pukanie i podniosła wzrok. Drzwi uchyliły się, i błyszczały zza nich ciekawskie, niepewne oczy. Po chwili jej ulubiony syn - młody, piękny chłopiec o ciemnych włosach i jasnych oczach błyszczących wśród bladej twarzy - podszedł, ukląkł przy niej i złożył głowę na jej kolanach. Serce Madame - dotąd zimne jak lód dla wszystkich, oprócz Cesarza i Ojca, i może, być może, Nubuka i Kawki - drgnęło. Podniosła dłoń; kilkoro jej podopiecznych wbiegło do pokoju. Dziewczęta usiadły na podłodze, rozkładając wokół siebie spódnice jak rozkwitające kwiaty, chłopcy towarzyszyli im, patrząc na swą panią w oczekiwaniu.
"Moje dzieci", powiedziała cicho Madame. "Opowiem wam teraz o bohaterskich ludziach, którzy uratowali nas wszystkich..."
Opowieść była długa, i dopiero, gdy nadszed poranek - w Pod równie ciemny i zimny jak noc - Madame zasnęła w swym wielkim, przeraźliwie pustym łożu - samotna, roniąc łzy z roztopionego, ponownie bolącego serca, jednak po raz pierwszy bez strachu, ze spokojną, ciepłą twarzą Ojca wymalowaną pod powiekami.
Krzysztof napisał:
Wszyscy pogrążeni we własnych przemyśleniach nie zauważyli, jak od
drzwi Sanktuarium odbiegł mały chłopiec. Dokładnie w chwili, gdy
Sędzia zamknął Salę Wiecu, niewysoka postać pognała w kierunku
Krakowskiej Bramy. Przystanął w niej na chwilkę, uśmiechnął się i
wyszeptał 'Nowe idzie... nowe... dla nas wszystkich... ucieszą się...'
i zniknął w ciemności Lublina Pod.
drzwi Sanktuarium odbiegł mały chłopiec. Dokładnie w chwili, gdy
Sędzia zamknął Salę Wiecu, niewysoka postać pognała w kierunku
Krakowskiej Bramy. Przystanął w niej na chwilkę, uśmiechnął się i
wyszeptał 'Nowe idzie... nowe... dla nas wszystkich... ucieszą się...'
i zniknął w ciemności Lublina Pod.