Witam! Jestem Jurek, ten Jurek od ziół i od moździerza, który to moździerz się podobno bardzo podobał ;-). Z mojej strony musze powiedzieć, że mogę pomarzyć na codzień o takim miłym towarzystwie, takim zainteresowaniu i takich mądrych pytaniach, jakie stały się moim udziałem w poniedziałek 15-go, a jakie niestety nie sa mi najczęsciej mi dane w kontakcie z mymi studentami. Zachęcony przez Kasię, którą zwą tu Selket chciałbym założyc taki temat odnośnie sztuki leczenia. Słyszałem, że interesują Was te tematy, no i słusznie, bo są raz ciekawe (przynajmniej dla mnie) ;-), dwa jak najbardziej wiażą się z RPG i pomagają znaleźć w grze pewien realizm (jeśli go ktoś szuka). Ponieważ nie lubię jak coś nie jest praktyczne (Nauka w Służbie Ludu - hasło z mego dzieciństwa ;-)), będę starał się podrzucać pewne pomysły, jak odnieść pewne porcje wiedzy do różnych światów i sytuacji, co jest możliwe przy uzyciu określonych środków w określonych warunkach, a co nie za bardzo. Swoje teksty bedę umieszczał na tym wątku, chętnie też odpowiem na każde pytanie związane lub nie z ich tematem, jeśli starczy mi wiedzy.
Acha. Ortografia to dla mnie rzecz w dużym stopniu opcjonalna, reguł gramatycznych albo nie znam, albo traktuje je jako raczej wskazówki, dlatego bardzo prosze o wyrozumiałość wszystkich purystów językowych i polonistów :-)
Tematem pierwszego wykładu będą szczepionki. Dowiecie się o mądrych Chińczykach i ich szczepionkach sprzed 2000 lat, o wiejskim lekarzu mądrzejszym od całej Akademii, o Pasteurze i wściekliźnie, o tym czym są szczepionki, a czym surowice, oraz o tym, czy zjadając odrobine trucizny można się na nią uodpornić. Dowiecie sie także o nowych typach szczepionek, "wstrzykiwaniu" porządanych genów przez "oswojone" wirusy (tak można było produkować Wiedźminów) oraz o tym, dlaczego szczepionki czasem nie działają. To na razie!
No, no, przyznam szczerze, że osobiście - czekam z niecierpliwością.
I Jurku, nie chwal nas tak, bo własną ręką wykarmisz potwora :]
Co do ortografii i zasad - nie sądzę, żeby ktokolwiek w gruncie rzeczy zwracał na to aż taką uwagę, hyba rze bedziesz pisal w sposub utrudnajacy czytanie... Cóż, wtedy może tak :] Ale i wtedy zerknij na sepleniące posty Selket ;]
To kiedy pierwszy odcinek?
Człowiek o wąskich horyzontach lepiej widzi to co przed nim.
Jeśli mamy rozmawiać o szczepionkach, to musimy najpierw przyswoić sobie pewne terminy, których znajomość pozwoli poruszać sie naprzód w prezentowanym temacie.
Na straży bezpieczeństwa naszego organizmu stoi układ odpornościowy zwany immunologicznym. Odporność (immunitas) jest to zdolność organimu do identyfikowania i zwalczania zagrożeń typu wirusy, bakterie, pasożyty, toksyny itp. zwane patogenami. Z tego krótkiego wstępu widać, że zadania układu odpornościowego w zasadzie niczym nie różną się od zadań typowej armii. Analogii będzie więcej. W telegraficznym skrócie i dużym uproszczeniu pierwszą liną obrony organizmu są komórki fagocytujące, innymi słowy zjadające patogeny. Niektóre z nich wydzielają też pewne "toksyny" zabijające patogeny na niewielką odległość lub substancje alarmujące inne komórki odpornościowe o zagrożeniu. Tak dość prymitywny układ występuje u m.in. stawonogów i mięczaków (Chuthulu :-)). W kultowym dziele "Było sobie życie" te komórki były reprezentowane przez takich niebieskich policjantów wciągających patogeny az miło. Kręgowce poszły o krok dalej. Wytwarzają przeciwciała, zwane immunoglobulinami. Są to jakby "pociski kierowane", wytwarzane w odpowiedzi na określony patogen. Pasują do jego struktur jak klucz do zamka i określony "szczep" przeciwciał zwalcza tylko określony patogen (w przeciwieństwie do fagocytów, które tłuką wszystko co sie rusza). Ano teraz stajemy przed pytaniem: skąd organizm wie, co jest obce, a co swoje? Otóż każda komóreczka organizmu ma na swojej powierzchni "paszport" - białko MHC. Podejżliwi policjanci-fagocyty sprawdzają te paszporty i jak tylko znajdą coś obcego (bakteria, komórka zatakowana przez wirus, ale też, niestety, np: przeszczepione serce) wszczynaja alarm. Wówczas bazy w węzłach chłonnych opuszczaja limfocyty B - nasze bombowce strategiczne gotowe zlikwidować zagrożenie produkowanymi przeciwciałami. Ale szkolenie pilotów jest, jak wiadomo, czasochłonne. Tak samo z limfocytami B. Otóż wspomniane wcześniej fagocyty należą do komórek prezentujących antygen (APC), a więc uczą limfocyty B oraz komórki pamięci immunologicznej struktury antygenowej patogenu (w uproszczeniu ich obcego MHC), którego przed chwilą zeżarły. W odpowiedzi limfocyty B konstruują odpowiednie przeciwciała w swym wnętrzu. Aby zadziałał ten mechanizm, konieczna jest obecnosc patogenu w organizmie i jego pochłonięcie przez fagocyty. Nauka limfocytów B struktury antygenowej nowego patogenu zajmuje co najmniej 7 dni (stąd katar leczony trwa tydzień, nie leczony siedem dni). Czasem (nie zawsze) po przechorowaniu pozostaje odporność organizmu na dany patogen. W przypadku ospy prawdziwej i wietrznej jest to całe życie, w przypadku parwowirozy psów kilka miesięcy, w przypadku kataru czy grypy najwyżej kilka tygodni. Chodzi o to, że po przechorowaniu utrzymuje się jakiś czas w organizmie populacja Limfocytów B produkujących przeciwciała przeciwki zwalczonemu niedawno patogenowi, są obecne także komórki pamięci immunologicznej. Stąd czas reakcji organizmu na powtórne zakażenie jest na tyle szybki, że uniemożliwia to często rozwój choroby.
Powiedziałem,że produkcja przeciwciał trwa przynajmniej 7 dni. W przypadku wielu chorób jest to stanowczo za długo, organizm albo nie wytrzyma i dojdzie do zejścia śmiertelnego, albo ulegnie wycieńczeniu (jakby piloci - limfocyty B - zostali odcięci od paliwa), albo patogeny sprytnie ukryją sie w ogranizmie. Tak, że w sumie - lepiej na niektóre choroby w ogóle nie chorować. Ba, ale czy jest to możliwe?
Pojawia się więc pytanie: skoro odporność nabywa sie po przechorowaniu, to jak by to zrobić, by wprowadzić zarazek do organizmu, "nauczyć" jego rozpoznawania struktury obronne organizmu, ale jednocześnie nie zabić pacjenta?
Tym działem wiedzy zajmuje sie wakcynologia - nauka o szczepionkach. Podczas drugiego wpisu dowiemy się czym jest wspomniana szczepionka a czym surowica i zaznajomimy z ich fascynującą historią. Poznamy też największego Dobroczyńcę Ludzkości (o dziwo, nie jest to urzędujący Prezydent).
Dobra, musze kończyć, idę nakarmić moją świnkę :-)
Jak można się spodziewać - kilka zapytań do Ciebie:
1. Czy wszystkich struktur obcego MHC limfocyty żywego ludzkiego organizmu muszą się uczyć, czy mają jakąś "wewnątrzkomórkową pamięć genetyczną" która od urodzenia pozwala limfocytom B automatycznie poprawnie zareagować w przypadku jakichś konkretnych patogenów?
2. Czy w trakcie analizy struktury patogenu zdarzają się pomyłki w tej kwestii i jak się one mogą objawiać? Co się dzieje w organizmie w wyniku takiego "błędnego bombardowania", jeśli do niego dochodzi?
I w końcu.
3. Czy człowiek posiada jakieś uwarunkowania geograficzne w kwestii rozpoznawania "paszportu" MHC w stylu: limfocyty B statystycznego Afrykanina lepiej rozpoznają patogeny np. nie wiem, malarii czy innej choroby która tam jest powszechna a u nas jej nie ma, a limfocyty Polaków mają z tym problem? I jakie jest modus operandi organizmu w przypadku zetknięcia się z patogenami całkowicie, permanentnie nowymi w całej swojej istocie, dla danych organizmów?
___________________ Ostatnio zmodyfikowany przez 2008-12-20 10:38:32
Oj, chyba mi test skasowało, napiszę jeszcze raz.
Po pierwsze miło mi, że zainteresował Cię temat i dziekuję za pytania. Postaram się odpowiedzieć
ad 1. Wszystkie limfocyty B musza się uczyć. Owszem, noworodek ludzki posiada przeciwciała matczyne przekazane przez łożysko i trochę komórek odpornościowych matki w charakterze "instruktorów wojskowych", a sam nowy organizm uczy się całe życie podczas infekcji, ale nie można mówic o wrodzonej zdolności limfocytów B do produkowania określonych przeciwciał. To jest odporność nabyta swoista - tak sie ją określa w literaturze.
ad 2. Niestety! Czasem organizm atakuje własne tkanki, są to tzw. choroby z autoimmunoagresji. Przykładem jest toczeń rumieniowaty, gdy atakowane są komórki skóry, remuatyzm, gdzie atakowane sa chrząstki stawowe oraz stwardnienie rozsiane, gdzie atakowane sa osłonki mielinowe nerwów. Jednocześnie układ immunologiczny czesto nie traktuje nowotworów jako obce struktury...
Nobody's perfect!
ad 3. Mozna mówić o pewnych przystosowaniach populacji do często wystepujacych na danym terenie chorób w sposób opisany w punkcie 1.
Chodzi też o to, że zdarzają się czasem mutacje, które w ten czy inny sposób zwiekszają szanse przeżycia zakażonego osobnika, a ten przekazuje je potomstwu. Przykładem jest anemia sierpowata u cześci populacji afrykańskiej: ich krwinki czerwone maja kształt półksiężyca, nie tłusciutkiej, wklęsłej soczewki, ci ludzie nie mogą żyć wysoko w górach (są wrażliwi na spadek ilości tlenu), ale na sawannach im to w ogóle nie przszkadza, co więcej, zarodziec malaryczny, pierwotniak pasożytujacy w krwinkach i wywołujący malarię w ogóle sie ich nie czepia. Ta mutacja akurat okazała sie przydatna, jej posiadacze zostawili liczne potmstwo, ale np: w Tybecie czy Andach oznaczała by smierć i wystepowała by sporadycznie. Czasem mutacja jest bardzo subtelna, dotyczy pojedynczego białeczka na określonych, ale przypadkiem atakowanych przez określony patogen komórkach organizmu, utrudniając zakażenie. Np: rasa biała jest statystycznie najbardziej odporna na zakażenie wiruisem HIV. Co nie znaczy, że jest całkiem, a nawet dosć odporna! Co do zetknięcia sie populacji z nowym patogenem to, pamiętajmy, żaden z jej członków nie ma nawet szczątkowej odporności. Jednocześnie choroba pojawiająca się po raz pierwszy jest najbardziej zjadliwa, ale to juz wina patogenów. Część populacji przeżywa, uczy się walczyć z chorobą, natomiast sam patogen tez ewoluuje: gdyby wybił cała populację, działałby wbrew sobie! Patogen stara się nie zabijać. Ten taniec patogen - gospodarz trwa miliony lat. Z czasem patogeny uczą się żyć w naszym organizmie jak oporuniści, na codzień nieszkodliwi, lecz w sytuacji spadku odporności gotowi do działania (rhinowirusy od kataru w jamie nosowej) czy nawet symbionty (Escherichia coli w jelitach). Tymczasem na horyzoncie pojawiają się nowe zagrożenia i taniec trwa...
Pamietajmy, że Azteków wybiła ospa wietrzna, zaś kolejne epidemie dżumy w Europie było coraz mniej śmiertelne. No, ale to juz inna opowieść...
Mam nadzieje, że nie zanudziłem i że odpowiedziałem na temat.
Pozdrawiam :-)!
Część populacji przeżywa, uczy się walczyć z chorobą, natomiast sam patogen tez ewoluuje: gdyby wybił cała populację, działałby wbrew sobie! Patogen stara się nie zabijać.
A właśnie, jak to jest - skoro priorytetowym zadaniem patogenu jest się rozmnożyć, a śmierć nosiciela ogranicza możliwość rozmnożenia i rozpsrzestrzeniania, to czy ewolucyjnie w przeciągu tych tysięcy lat stare patogeny nie powinny stać się "przyjaciółmi" swoich nosicieli?
A może tak się właśnie dzieje, tylko ja o tym nie wiem? Czy są jakieś patogeny które spełniają usłużną wobec człowieka, symbiotyczną - w zamian za przekazywanie go dalej - funkcję?
Inne pytanie - dlaczego pierwszy atak nowego patogenu jest najbardziej zajadły? Piszesz, że wina leży po stronie patogenu, a więc moje domysły jakoby zależne to było w pełni od uodparniającego się nosiciela, jest błędne. Czy jedyną przyczyną dla której kolejne mutacje wirusa są z punktu widzenia śmiertelności, słabsze, jest ewolucyjny nakaz doprowadzenia do sytuacji w której nosiciel nie umiera pod wpływem przenoszonego patogenu?
A teraz pytanie które możesz uznać za nieco dziwne: skąd się biorą nowe patogeny? Większość z tych które znamy to mutacje innych, co nie? Raczej mało prawdopodobne jest to, jak też fakt pochodzenia ludzkości od jednego człowieka, żeby wszystkie choroby miały jedno konkretne źródło. To zrozumiałe, że pierwsze "źródła" powstały na drodze ewolucji, tak jak i człowiek, ale co z tymi patogenami, które jako "zupełnie nowe" pojawiają się teraz? Jakie jest ich źródło? Wiem że analogia patogenu do człowieka nie brzmi tutaj zbyt "popularne", ale to jedyne sensowne porównanie w tej kategorii jakie przychodzi mi do głowy. Konkluzja: czy nowe patogeny to tak naprawdę stare patogeny, tylko gdzieś utajone, poukrywane, czy też patogeny mają jakąś wąską stróżkę ewolucji która umyka jaźni człowieka i dzięki której gdzieś w jakichś dziwnych miejscach "małpa człekokształtna wciąż ewoluuje w nowych ludzi"?
___________________ Ostatnio zmodyfikowany przez 2008-12-20 13:28:06
Częściowo znam odpowiedzi na Twoje pytania, Squirel:
Squirel napisał:
To zrozumiałe, że pierwsze "źródła" powstały na drodze ewolucji, tak jak i człowiek, ale co z tymi patogenami, które jako "zupełnie nowe" pojawiają się teraz?
Ewolucja jest procesem nieustannym. Dla tak skomplikowanego organizmu jak człowiek jest niesamowicie wolna (jedno pokolenie to ok. 20 lat), ale jedno pokolenie dla wirusa to godziny, minuty lub wręcz sekundy. Dlatego każdy lek przestaje działać na HIV, że jest on czymś, co ewoluuje tak szybko, że wyprzedza wszystkie nasze działania. Zabijamy całą populację, która nie jest odporna na daną substancję, widoczne jest spowolnienie rozwoju choroby. Ta część populacji, która odporność błyskawicznie namnaża się, tak, że wychodzi na to, że tylko pomogliśmy wirusowi. W zasadzie, nie jest to wirus HIV, ale zespół wirusów.
Poza tym, z natury wirusy są wyspecjalizowane. Działają zazwyczaj na małą ilość gatunków. Ptasia grypa była niebezpieczna, bo:
1. Chociaż wirus podobny do ludzkiej, zupełnie nieznany człowiekowi, dlatego była wysoka śmiertelność.
2. H5N1 nie jest wirusem ludzkim, szansa na zainfekowanie człowieka jest bliska zeru, jednak jest szansa na to, że wirus zmutuje i zacznie normalnie roznosić się wśród ludzi. Dlatego (pomijając efekt medialny) było to takie groźne. Takie coś mieliśmy w przypadku HIV, który w warunkach naturalnych był wirusem (chyba) szympansów.
"Próbujecie uwolnić smoka z rąk kobiety? To nie powinno być na odwrót?"
Najpierw odpowiem Squirel: jest tak, jak sie domyślasz: patogenowi naprawdę nie zależy na zabiciu organizmu! W padlinie większość organizmów chorobotwórczych bezsensownie ginie. Z resztą jest nawet taka metoda utylizacji padliny od zwierzat padłych na choroby zakaźne: tzw. doły czeskie, a więc studnie, w których padlina bezpiecznie gnije, nie zakażając wód gruntowych. Otóż jest tak, jak słusznie sie domyslasz: organizmy chorobotwórcze w wielu przypadkach, po tysiącleciach wzajemnych kontaktów mogą stać się symbiontami. Np: E coli - pałeczka okręznicy, która produkuje nam witamine B12. Albo Staphylococcus intermedius, gronkowiec biały, który zasiedla nasza skórę nie dopuszczając np: grzybów patogennych. Ba, w leczeniu stosuje sie przeciez "dobre" bakterie, zaś u zwierząt podaje sie probiotyki, które stymulują lepszy rozwój symbiotycznej flory. Stosuje się też preparaty z bakterii symbiotycznych. Stwierdzono empirycznie, że bez dodawania bakterii symbiotycznych tucz swini trwa dwukrotnie dłużej przy czterokrotnie większym zuzyciu paszy i pięciokrotnie większych nakładach na leki.
Patogen musi utrzymywać swe zdolności do inwazyjności, a więc musi umieć zakażać. To się nigdy nie zmienia. Może natomiast "stępić" ostrze swych mechanizmów patogenności (chorobotwórczości): bowiem patogen nie "truje" naszego organizmu, bo jest złośliwy i niedobry :-). On walczy o życie. Leukocydyny niszcza nasze komórki odpornościowe, hialuronidaza rozpuszcza naszę substancje międzykomórkową i zarazek rozłazi sie po organizmie, proteazy rozpuszczaja białka, a toksyny sa często wydalinami lub składnikami samych bakterii. To jesli chodzi o bakterie. Jak znajdą sobie jakieś cichy zakątek w organizmie, gdzie mu nie przeszkadzaja i gdzie nie sa zwalczane, wówczas mogą nawet utracic patogenność. Co do wirusów to także one mogą wywoływać słabsze objawy, atakować mniej intensywnie, za to częściej. Niektóre spedzają "zycie" wyłącznie jako mała nić DNA wbudowana w nasze komórki i replikująca sie wraz z nimi. Wszak gen chce być niesmiertelny...
Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich patogenów. Część momo tysięcy lat nadal pozostaje groźna. Pamiętajmy, że także organizm stara sie przystosowywac do walki z patogenem. Jak wspomniałem, taniec trwa. A skąd nowe patogeny? Otóż: mutacje, poszukiwanie nowych zywicieli, przenoszenie się nowych zywicieli na tereny endemicznego bytowania danej choroby (żółta febra u drwali amazońskich). Nie mozna tego zjawiska rozpatrywać tylko w odniesieniu do jednego gatunku. Nie ma naturalnych patogenów "zupełnie nowych". Są tylko stare, ewoluujące i zdobywające nowe środowiska. Ludzie wyruszający na odkrycie Nowego Świata byli takimi samymi ludźmi, którzy pozostali w domach, a jednak zaczęli zyć gdzie indziej, i dostosowali się do innego stylu zycia i innych srodowisk. To taka analogia. I teraz odniose sie do słusznych uwag Marco REqam. Jest tak jak mówisz, jeśli chodzi o mutacje. Dodam tylko, że kwas RNA wirusa HIV i grypy, w odróznieniu do DNA jest niezwykle niestabilny, szybko mutuje i to zapewnia sukces ewolucyjny tych organizmów. Co do wirusa grypy, to słynny wirus grypy hiszpanki, która zabiła w 1919 20 mln ludzi (więcej niż przez 4 lata w całej I Wojnie Światowej - 10 mln) oznaczony H1N1 (H- hemaglutynina, N - neuraminidaza, dwie zmienne determinanty na powierzchniu wirusa, występują w wersjach oznaczanych numermi) popchodził tez od ptaków. Bowiem istnieje od wieków cykl: ptak, świnia, człowiek. Wirus ptasi mutuje, zakarza świnie, świnie zakarzają człowieka. Tak było zawsze, od udomowienia zwierzat i zawsze zaraza szła od Wschodu. Jednak ostatnio wymyslono "genialne" rozwiązania: już nie wystarczało gigantycznych chlewni na 10.000 nieszczęsnych świń czy 100.000 kurczaków. Azjaci wpadli na taki pomysł: nad korytem dka świń są ruszty dla kurczaków, do koryt wpadaja kupy ptaków bogate w minerały i mamy... wielki bioreaktor, o jakim niejeden szalony dyktator mógłby pomarzyć! I tak jak mówiłeś, niewielka mutacja i wirus staje się w pełni zaraźliwy dla ludzi (bo zjadliwy dla ludzi to on juz jest).
Pozdrawiam
Jeśli rozważamy ideę szczepień ochronnych, to chodzi generalnie o podanie zdrowemu osobnikowi (podkreślam, zdrowemu) antygenu mikroorganizmów w taki sposób, by nie wywołać choroby. Oczywiście najprościej byłoby podać sam mikroorganizm chorobotwórczy. Jednak byłoby to bez sensu.
W celu uodpornienia stosuje się takie sztuczki jak:
- podawanie mikroorganizmu inną drogą niż na ogół dochodzi do zakażenia
- podawanie bardzo podobnego mikroorganizmu, ale wywołującego chorobę u innych gatunków
- podawanie mikroorganizmu osłabionego o przez to niechorobotwórczego (tzw. atenuowanego)
- podawanie mikroorganizmu zabitego (tzw. inaktywowanego)
Jeśli chodzi o historię szczepień ochronnych, to jest ona zadziwiająco długa. Otóż podobno niektórzy starożytni władcy przyjmowali małe dawki trucizn, by ustrzec się, poprzez udodpornienie, ataku truciciela, zajawiska jakże częstego na ptrzeżartych intrygami środowiskach dworskich.
W przypadku niektórych, nie kumulujących się w organizmie (sole metali ciężkich) trucizn mogło dochodzić do powstania pewnej tolerancji organizmu (jak u alkoholika czy narkomana). Oczywiście nie wchodził tu w grę mechanizm prawdzwej szczepionki, ale sama idea została zachowana. Jeśli chodzi o wykorzystanie tego typu pomysłów, to sugeruję światy od starożytności po XIX wiek. Oczywiście, skuteczność tego typu rozwiązań należy do stosunkowo niewielkich, około 10% szans na sukces, przy przynajmniej 40% szansie, że się sobie zaszkodzi (odpowiednio 15% i 20% szans, jeśli "terapię" stosuje się pod okiem doswiadczonego medyka).
Jedziemy dalej. Pierwszą prawdziwą szczepionkę opracowali oczywiście twórcy kompasu, dań na wynos i papieru, mistrzowie wiedzy i rzemiosł - Chończycy. Na pewno od 1000 lat, zaś prawdopodobnie o wiele dłużej stosowali oni uodparnianie ludzi na ospę prawdziwą (variola vera). Ta często śmiertelna, zaś prawie zawsze oszpecająca choroba była dużym problemem. Chińscy medycy, w oparciu o doświadczenia empityczne i sporą wiedzę postanowili podawać pacjentom sproszkowane krosty ospowe do wdychania. W Indiach i na Bliskim Wschodzie stosowano modyfikację tej metody: zdrowych ludzi zakażano poprzez ukłucie igłą zamoczoną wcześniej w starej wydzielinie z guza ospowego. W Imperium Osmańskim nacinano nożykiem skórę pań z heremów i ranke posypywano szczyptą sproszkowanego guza ospowego. Sczepieniom towarzyszyły objawy uboczne. Po około tygodniu pacjent zaczynał goraczkować, pojawiały się też krosty, ale łagodniejsze od ospowych i nie pozostawiały one blizn.
Nie ma powodu, by podobna technika szczepień nie mogła znaleźć zastosowania we fszelkich światach typu fantasy.
W roku 1718, żona ambasadora brytyjskiego w Konstantynopolu, Lady Mary Montagu nakazała zaszczepienie swego syna i rozpowszechniła ideę szczepień w Europie. Szczepieniu zostali poddani synowie króla Anglii, zaś król Prus aktywnie upowszechniał szczepienia wśród poddanych. Od nazwy ospy (variola vera) szczepienia przeciw ospie nazywano warioliacją.
Jednakże szczepienia ochronne dokonywane tą metodą niosły pewne ryzyko: brudne igły przenosiły m.in. syfilis, dur,tyfus i inne choroby. Pod koniec XVIII wieku,lekarz Edward Jenner zauważył, że osoby dojące krowy, chorujące na stosunkowo niegroźną ospę krowią czasem mają na rękach niewielkie blizny i nigdy, przenigdy nie chorują na ospę prawdziwą. Wspomniany lekarz przeprowadził stosowne doświadczenie (rok 1796) i potwierdził empirycznie swe obserwacje. Jego prace wysłane do Royal Society pozostały bez echa - w końcu był wiejskim prowincjonalnym lekarzem. Jednakże gdy samodzielnie opublikował wyniki swych prac otrzymał należne uznanie, ogromną nagrodę i wdzięczność ludzką. W 1803 założył wytwórnię szczepionek (płynem z pęcherzy ospy krowiej zakażano poprzez nakłucie igłą lub tzw. skaryfikację - liczne, drobne nacięcia skóry) świadczącą usługi przede wszystkim biednym. Postać ambitnego lekarza - wizjonera z prownicji stającego na przeciw skostniałym instytucjom lekarskim to wspaniały temat opowieści, zaś jego metoda jest mozliwa technicznie od starozytności. Trzeba było tylko na nią wpaść. Metoda poracowana przez niego nazywa się wakcynacją (od variola vaccina - ospa krowia. Krowa mleczna - Vacca lactosa). Tym samym dała nazwę całej gałęzi wiedzy: wakcynologii.
W roku 1881, słynny uczony, Ludwik Pasteur, ustalał doświadczalnie związek pomiędzy zachorowaniem a zarazkiem. W jego czasach nie było to jeszcze takie oczywiste. W tym celu zakażał m.in. kury zarazkami cholery drobiu. Raz, przez przypadek, zostawił hodowlę bulionową zarazków na tydzień. Mimo to, postanowił zakazć kury tą "zepsutą" mieszaniną. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że kury nie zachorowały, a nawet są odporne na późniejsze zakażanie zarazkami cholery drobiu! Odkrycie było kwestią przypadku, jednak pionier bakteriologii wysnuł właściwe wnioski. Niedługo po tym zdarzeniu, na oczach publiczności, zaszczepił osłabionymi bakteriami wąglika stado owiec, a po paru tygoniach podał im zjadliwe szczepy. Żadne ze zwierzat nie padło. Pasteur nie spoczął na laurach. Mimo, iż nie rozumiał istoty zakarzeń wirusowych, sądził, że są to nie rosnące na podłożach bakteryjnych i nie zatrzymywane przez filtry bakteriologiczne toksyny (virus po łacinie znaczy dosłownie jad), opierając się na swych założeniach opracował szczepionke przeciwko wsciekliźnie. Niedługo po tym ocalił życie małemu chłopcu z Alzajci pogryzionemu przez wściekłego psa. Ów chłopiec został po latach portierem w Instytucie Pasteura i popełnił samobójstwo w 1940roku, gdy dowiedział się o tym, że Niemcy chcą zbeszcześcić grób jego dobroczyńcy.
Istotą szczepionek Pasteura było osłabienie, atenuacja zjadliwego zarazka. Okazało się, że można to robić za pomocą wyższej temperatury, hodowli na podłożach sztucznych czy hodowli na zwierzętach nie będących właściwymi żywicielami zarazka. Niewdługo po tem opracowano szereg innych szczepionek, w tym szczepionki zabite, tzw. inaktywowane. Uzyskuje się to za pomocą wysokiej temperatury, chemikaliów czy działania promieniowania. Jednak te szczepionki, mimo, że trwalsze, tańsze i nigdy nie ulegające rewersji do szczepu zjadliwego (co się teoretycznie może zdarzyć w zszepiuonkach zywych), są imniej immunogenne, tzw. wywołują mniejszą odporność. W celu zapobierzeniu temu zjwiku stosuje się tzw. adiuwanty, a więc substancje (np: wodorotlenek glinu), wywołujące miejscowy stan zapalny przez co więcej komórek APC ma kontakt z zarazkiem i uczy limfocyty B reagowania.
A teraz słowo o surowicach.
Po pierwsze: surowica (serum) to nie szczepionka! To są gotowe przeciwciała, jakie podajemy choremu lub narażonemu na zakażenie. Najczęsciej jest to oczyszczona, płynna frakcja krwi (surowcia właśnie) jakiegos zwierzęcia (np: konia) zakażonego wcześniej jakąś chorobą lub jadem. Koń wytwarza przeciwciała broniąc się przed zakażeniem, następnie pobiera się od niego krew, frakcjonuje osocze, z niego surowicę, oczyszcza biopreparat i konfekcjonuje. W sytuacji, gdy kogoś pogryzie np: wąż, czy istnieje niebezpieczeństwo zakażenia tężcem, gotowa surowica czeka i ratuje zycie. Surowice muszą być przechowywane w lodówce, chyba, że stosujemy tzw, surowicę ozdrowieńczą, a więc surowicę od organizmu, jaki niedawno przechorował na daną jednostkę, lub jest na nią odporny mimo styczności z zarazkiem. Pomysłem jest np/: podanie człowiekowi surowicy elfiej lub krasnoludziej. Uwaga, surowicę mozna podać bezpiecznie raz, jak nie jest oczyszczona w laboratorium, ponowne podanie od tego samego organizmu może wywołać niebezpieczną tzw. chorobę posurowiczą. Tak samo, surowicę nie możemy przechowywać długo w temp. pokojowej! Maximum 12 godzin, 24-48 gdy jest chłodno. Mrożenie nie szkodszi w żadnym stopniu. Podajemy dozylnie, domięśniowo lub podskórnie.
Surowicę odpornościową wynalazł Niemiec Emil Behrling i Japończyk szibasaburo Kitasato. Za odkrycie otrzymał w 1901 pierwszą nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny. \
Pamiętajmy, że surowica nie daje odporności, to są gotowe przeciwciała, które po jaims czasie znikają, ale surowica świetnie sprawdza się w przypadku jadów oraz jako srodek podawany na początku choroby, by pozwolić organizmowi na wytworzenie własnej odporności.
To tyle, mam nadzieję, że nie zanudziłem.