Trochę czasu minęło, emocje nieco opadły, więc postanowiłam w końcu zasiąść i napisać coś od siebie.
Przede wszystkim dziękuję za grę mężowi memu, Lawrence'owi. Był prawdziwą kulą u nogi na żelaznym łańcuchu :] Kiedy dowiedziałam się, że zmienił się gracz, pomyślałam, że mój "nowy" maż będzie zapewne miły i grzeczny, a nasze relacje ograniczą się do zdawkowych uprzejmości. I z jednej strony to prawda, Lawrence ani na krok nie uchybił dobrym manierom, a mimo to był mi taką solą w oku i taką zadrą, że lepszej nie mogłam sobie chyba wymarzyć :] Bo jak tu op... ekhm, zbesztać kogoś, kto jest tak uderzająco miły i troskliwy?
Bardzo, bardzo podobał mi się Theodore. Był taki, jakim sobie go wyobraziłam. Dziwaczny, nieco straszny i widzący więcej, niż by się wydawało komuś z zewnątrz. A słów To Bernard mi kazał, Bernard mi kazał... nie zapomnę nigdy. Naprawdę przez moment serce mi się ścisnęło w takim żalu... Szkoda tylko, że scena została zniweczona przez ogólne rozluźnienie i żarciki. Norniku, jesteś wielki.
Dziękuję też mojej najbliższej rodzinie: Edmundowi za stoicki spokój, Dariusowi i Lilly za troskę, a moim dzieciom Connorowi i Wandzie za prawdziwe poczucie bliskości. I choć w niezwykle dramatycznych okolicznościach straciłam niepokorną Monday, to na jej miejsce zyskałam drugą córkę, jakże zupełnie od niej inną.
I to, co najtrudniej mi napisać...
Haraldzie, przepraszam.
Kiedy zadecydowałam o losie Roselyn, byłam pewna, że to najlepsze wyjście. Nawet tuż po Misterium byłam przekonana, że właśnie tak miało być.
A potem, kiedy przemyślałam wszystko na spokojnie nagle coraz bardziej zaczęłam utwierdzać się w przekonaniu, że popełniłam straszny błąd. Nie tyle skazując samą Roselyn, co pociągając Haralda za sobą. Naprawdę, zaskoczyłeś mnie. Czemu, do cholery, nie zabrałeś się stąd i nie odpłynąłeś w stronę zachodzącego słońca wzdychając smutno za swą szczenięcą miłością? Po jakie licho przekreśliłeś całą przyszłość? Miałeś synów, statek, otwarte morze, wolność... Trzeba było odjechać i tylko czasem z rozrzewnieniem wspomnieć smutną, słabą Rose.
Gdyby nie to cholerne dążenie do LARP'owej puenty, nasze losy potoczyłyby się pewnie zupełnie inaczej! Na skrzydłach romantyzmu pognałam ku przepaści, nie patrząc na nic i na nikogo. Chyba rzeczywiście zachowałam się jak prawdziwa samobójczyni, w gruncie rzeczy samolubna w chęci podkreślenia wagi krańca swego losu.
Na larpie poniosły mnie emocje i skończyło się to tak, że opowiadając już w domu Jurkowi historię Rose i Haralda o mało się nie rozpłakałam z żalu i złości na samą siebie. A do tej pory, kiedy o tym myślę, aż ściska mnie w gardle.
Levir, przepraszam.
Naprawdę, autentycznie jest mi przykro.
Profil
Wyszukaj
Odpowiedz
|